Łukasz Pawłowski: Gdzie dokładnie spotkał pan Mateusza Morawieckiego?

Frank Emmert: Byłem wykładowcą na Uniwersytecie w Bazylei w latach 1993–1998. Odpowiadałem za program prawniczy w nowo utworzonym Instytucie Europejskim. Na początku lat 90. Szwajcaria chciała kształcić ludzi, zdobywać wiedzę na temat Unii Europejskiej, ponieważ była nadzieja, że Szwajcarzy poprą możliwość członkostwa w UE. Mój instytut rozpoczął pracę w 1993 roku. Stworzyliśmy program interdyscyplinarny, z wykładami ekonomistów, politologów i historyków. Mateusz Morawiecki dołączył mniej więcej w połowie mojego pobytu i chciał uzyskać stopień magistra zaawansowanych studiów europejskich. W ramach swojego programu musiał wziąć udział w zajęciach poświęconych integracji europejskiej. Miałem z nim kilka ćwiczeń poświęconych europejskiej legislacji.

Podczas tych zajęć używaliśmy podręczników o prawie europejskim, które napisałem w Monachium dla niemieckiego wydawcy Becka, i Morawieckiemu naprawdę spodobała się ta książka. Korzystaliśmy z niej intensywnie, a pod koniec roku przyszedł do mnie i powiedział: „Ta książka jest dokładnie tym, czego potrzebowalibyśmy w Polsce. Zgodziłby się pan, gdybym przygotował tłumaczenie i dodał rozdziały dotyczące sytuacji Polski?”. Odpowiedziałem: „Oczywiście, jeśli znajdziesz wydawcę”. I znalazł – PWN. Książka, która została wydana po polsku, opiera się na moim podręczniku, ale Morawiecki dodał kilka rzeczy, dlatego został dopisany jako współautor. Mogę powiedzieć, że zdobył dużą wiedzę na temat Unii Europejskiej – dzięki różnym podejściom dyscyplinarnym, z dużym naciskiem na kwestie prawne. Więc wie, o czym mówi.

Jako że żyjemy dziś w bańkach informacyjnych, mniej wykształceni ludzie wybierają sobie taki język, jaki chcą usłyszeć – i są zadowoleni. Oto gra, w jakiej bierze udział Morawiecki. Mówi jedno, kiedy rozmawia z wysokimi przedstawicielami Unii Europejskiej, a co innego, kiedy przemawia do grupy, którą postrzega jako swoją bazę wyborczą w Polsce. | Frank Emmert

Jak opisałby pan jego stosunek do Unii Europejskiej?

Był zafascynowany Unią i popierał ją. Uznawał Wspólnotę za coś ważnego, kotwicę, która na stałe umocowała by Polskę na Zachodzie. Na zajęciach uczyliśmy, że wejście do UE to dopiero początek… Jeśli chce się uzyskać dobre oferty, korzyści – trzeba mieć niezbędną wiedzę. Nie można po prostu usiąść przy stole i czekać, aż inni powiedzą, kiedy można podpisać dokumenty. To jest gra, w której wszyscy chcą maksymalizować korzyści i trzeba być zręcznym negocjatorem, który zna wszystkie zasady i wie, jak uzyskać najlepsze wyniki. Taki był jego cel. Aby odnieść sukces i przygotować Polskę do zarzucenia tej solidnej zachodniej kotwicy i obrania właściwego kierunku rozwoju.

Jednym z argumentów, podnoszonym w Polsce i w innych państwach członkowskich, jest to, że członkostwo w UE jest korzystne z gospodarczego punktu widzenia, ale stanowi zagrożenie dla tak zwanej „narodowej suwerenności” poszczególnych krajów.

Ten argument pojawiał się również w Szwajcarii. Społeczeństwo tego kraju nie poparło członkostwa w UE, głównie z powodu obawy, że w przyszłości będzie musiało przekazać zbyt dużą część suwerenności na rzecz UE. To także, na wielu poziomach, powód, dla którego w Wielkiej Brytanii tak silne jest dziś poparcie dla Brexitu. Wtedy tę kwestię traktowano jak dwie strony medalu. Tak, musisz coś dać, ale zyskujesz coś w zamian. To ty decydujesz, która strona jest ważniejsza.

Ilustracja: Aradiusz Hapka
Ilustracja: Aradiusz Hapka

Najważniejszą kwestią w Unii Europejskiej jest prawo. Wspólnota nie realizuje żadnych dużych programów w zakresie tworzenia miejsc pracy, a fundusze są przeznaczane głównie dla mniej rozwiniętych regionów w celu wsparcia rozwoju infrastruktury. Ostatecznie jednak rzeczywistym skutkiem działania UE w regionie i na całym świecie jest tworzenie prawa. Ma to ogromne znaczenie dla krajów członkowskich, a tym większe dla krajów, które nie są na tyle silne, żeby działać w pojedynkę. Powinny być przy stole, przy którym ustalane są wszystkie zasady. Na tym polega problem Szwajcarii i wkrótce będzie to również problem Wielkiej Brytanii. Oba te kraje będą musiały przestrzegać prawa UE – czy im się to podoba, czy nie.

Mateusz Morawiecki wiedział, że Polska musi być przy stole – ale zadaję sobie pytanie, czy zawsze miał w sobie ten nacjonalistyczny element? W latach 90. nic na to nie wskazywało. Nigdy nie powiedział niczego, co mogłoby nas skłonić do podejrzeń, że skłaniał się ku nacjonalistycznemu podejściu, zgodnie z którym wykorzystuje się UE dla określonych korzyści, ale nie wnosi do niej sprawiedliwego wkładu.

Premier z jednej strony nadal jest postrzegany jako proeuropejski. Z drugiej, wypowiada słowa, które tworzą wizerunek narodowca. Osoby, która chce, by Polska szła swoją drogą, chce przewodzić krajowi, który niekoniecznie będzie przy stole decyzyjnym.

Moje informacje o jego przemianie są ograniczone. Nie kontaktowałem się z nim od prawie 20 lat, więc nie wiem, jakie inne fakty mogły na niego wpłynąć. Ale obserwuję to, co mówi publicznie, i widzę sprzeczność w zależności od tego, do kogo się zwraca. Jego celem jest powiedzenie wszystkim tego, co chcą usłyszeć, nawet jeśli są to rzeczy wzajemnie się wykluczające. Jako że żyjemy dziś w bańkach informacyjnych, mniej wykształceni ludzie wybierają sobie taki język, jaki chcą usłyszeć – i są zadowoleni. Oto gra, w jakiej bierze udział Morawiecki. Mówi jedno, kiedy rozmawia z wysokimi przedstawicielami Unii Europejskiej, a co innego, kiedy przemawia do grupy, którą postrzega jako swoją bazę wyborczą w Polsce.

Problem z tą taktyką polega na tym, że ludzie w Brukseli wiedzą, co mówi się w Polsce.

Tak, ale Mateusz Morawiecki to bardzo mądry człowiek. On wie, co robi. Kiedy twierdzi, że komuniści zawłaszczyli sądy, a teraz chce w nich umieścić nacjonalistów, to przecież nie tworzy rozwiązania, tylko odtwarza problem. To sabotuje cały mechanizm kontroli i równowagi. I on wie, co robi! Zwraca uwagę na demokrację i rządy prawa, a następnie popiera coś, o czym doskonale wie, że nie ma to nic wspólnego ani z demokracja, ani z rządami prawa.

Określił pan Mateusza Morawieckiego jako zafascynowanego UE, a jednocześnie wskazał na to, że podstawową wartością Wspólnoty jest legislacja, która ma chronić rządy prawa w krajach członkowskich. Polskie władze są oskarżane w Brukseli o naruszanie tych zasad.

Myślę, że on stara się uzyskać maksymalne korzyści ze wszystkich stron. Chce wykorzystać UE na tyle, na ile może, czyli tak, aby zapewnić sobie pewną polisę ubezpieczeniową przed rosyjskim ekspansjonizmem. Do tego trzeba doliczyć finansowe wsparcie, jakie Morawiecki chce otrzymać bez podejmowania zobowiązań, jeśli byłyby sprzeczne z nacjonalistycznym interesem Polski. To samo z demokracją – może ją wychwalać, ale nie będzie podążał za jej duchem i podstawowymi zasadami, jeśli będą sprzeczne z interesami jego partii politycznej.

Problem w tym, że wszystkie te decyzje mogą skutkować osamotnieniem Polski na arenie międzynarodowej.

Nie sądzę, żeby premier Morawiecki do tego dążył. Dostrzega korzyści płynące z UE, po prostu nie chce przestrzegać tych zasad, które są niewygodne. Nie on jeden – proszę spojrzeć na Viktora Orbána, który robi to samo. Obecnie nie martwię się, że rzeczywiście spróbuje wyprowadzić Polskę z UE. Chce tylko dać Unii jak najmniej i działać po swojemu, kiedy tylko on sam i jego mocodawcy mają taką ochotę.

Powiedział pan, że Mateusz Morawiecki jest bardzo mądrym człowiekiem. Co jeszcze mógłby pan o nim powiedzieć jako o osobie?

Był dobrym studentem, a program był wymagający – wszyscy uczestnicy musieli zdawać egzaminy z ekonomii, prawa, nauk politycznych oraz innych pokrewnych dziedzin. Jeśli ktoś zaliczył całość, to z pewnością można powiedzieć, że jest inteligentną i zaangażowaną osobą – taki był Mateusz Morawiecki. To jeden z naszych najlepszych studentów. Mieliśmy wobec niego wielkie nadzieje, ale to czyni go potencjalnie bardzo niebezpiecznym.