Polskie prawo dotyczące dopuszczalności aborcji jest, obok irlandzkiego, jednym z najbardziej restrykcyjnych w Europie. Od dwóch dekad dyskusja dotycząca dostępności aborcji w naszym kraju toczy się często bez rzeczywistego udziału w niej kobiet, a postulaty związane z liberalizacją prawa coraz częściej szufladkowane są jako radykalne. Sukcesywne ograniczanie prawa kobiet do decydowania o przerwaniu ciąży można obserwować co najmniej od czasu wyroku Trybunału Konstytucyjnego z 1997 roku, uznającego za sprzeczną z Konstytucją aborcję ze względu na ciężkie warunki życiowe kobiety. Obecnie trudna sytuacja kobiet w zakresie decydowania o kontynuowaniu ciąży dotyczy jednak nie tylko prawnych obostrzeń wokół dopuszczalności aborcji, lecz także faktycznego dostępu do zagwarantowanych prawnie świadczeń w trzech przypadkach, gdy aborcja jest legalna.

Ostatnie wystąpienie Rzecznika Praw Obywatelskich skierowane do Ministra Zdrowia konfrontuje nas z dramatycznymi danymi dotyczącymi braku rzeczywistej możliwości wykonania legalnego zabiegu aborcji w niektórych rejonach Polski. Gdy w niektórych województwach liczba przeprowadzanych zabiegów sięga kilkuset, w innych zaledwie kilku. Odsyłanie kobiet próbujących dokonać zabiegu od drzwi do drzwi szpitali, w których cały zespół lekarzy podpisał klauzulę sumienia, jest w Polsce standardem, a nie wyjątkiem.

Gdy uwzględni się, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego z października 2015 roku dodatkowo zniósł prawny obowiązek lekarza odmawiającego wykonania aborcji do wskazania innego, który wykonałby zabieg, rzeczywisty dostęp kobiety nawet do w pełni legalnego, zagwarantowanego przez państwo świadczenia jest całkowitą fikcją. Zdaniem konstytucjonalisty Ryszarda Piotrowskiego owo „orzeczenie Trybunału Konstytucyjnego oznacza, że sumienie lekarza jest w pewnych przypadkach ważniejsze, aniżeli sumienie pacjenta”.

Równość kobiet i mężczyzn w polityce PiS-u kończy się na poziomie haseł. Wypłacane raz w miesiącu zasiłki nie zastąpią rozwiązań systemowych, które pozwoliłyby nam świadomie planować założenie rodziny, przy poszanowaniu naszych fundamentalnych praw. | Joanna Derlikiewicz, Natalia Woszczyk

Jak zatem łatwo zauważyć, kierunek obecnych działań Prawa i Sprawiedliwości jest ideologicznie spójny z wieloletnią już tendencją do ograniczania dostępności aborcji – na płaszczyźnie prawnej bądź faktycznej – zaś status quo nie jest jedynie wynikiem działań obecnego rządu. Warto jednak podkreślić, że procedowany przez rządzącą koalicję projekt „Zatrzymaj aborcję”, ograniczający dostępność aborcji ze względu na ciężkie i nieodwracalne wady płodu, uderzy najmocniej w kobiety z mniejszym kapitałem społecznym i finansowym. Można mówić tu zarówno o wiedzy, gdzie skutecznie w określonych sytuacjach szukać pomocy, jak i po prostu o niezbędnych do tego środkach materialnych. Kobiety będą mogły liczyć jedynie na własne możliwości zależne od nakładów finansowych, jakie są w stanie ponieść, oraz posiadanej sieci kontaktów. Procedowany projekt, jeśli zostanie przyjęty, nie tylko sprawi, że sumienie jego autorów będzie zawsze ważniejsze od sumienia pacjentek. Przyczyni się także najprawdopodoniej do rozwoju tzw. turystyki aborcyjnej, służącej za rozwiązanie kobietom, które stać na wydatek rzędu kilku tysięcy złotych, aby dokonać aborcji w klinice za granicą. Do jakich środków zastępczych będą uciekać się zdesperowane gorzej usytuowane Polki, które zadecydują, że nie chcą urodzić dziecka skazanego na śmierć tuż po porodzie? To już autorów projektu nie interesuje.

Ilustracja: Justyna Frątkiewicz

Recepta wbrew sumieniu

Tę samą prawidłowość zauważyć można zresztą również w przypadku innych kwestii związanych z prawami reprodukcyjnymi. PiS uderza w niezamożne mieszkanki małych ośrodków nie tylko w kwestii aborcji, lecz także edukacji seksualnej, dostępności do badań prenatalnych, czy wreszcie antykoncepcji. Od lipca 2017 roku tabletkę antykoncepcyjną ellaOne, czyli tak zwaną pigułkę „dzień po”, można kupić w aptekach wyłącznie za okazaniem recepty. W większych ośrodkach miejskich w sytuacji, gdy lekarz odmawia przepisania antykoncepcji awaryjnej, kobieta ma możliwość skorzystania z szerokiej bazy innych gabinetów lekarskich, co znacznie zwiększa jej szanse na skuteczne pozyskanie tabletki ellaOne. W mniejszych miejscowościach i na wsiach sytuacja rysuje się natomiast znacznie gorzej. Kobiety często mają tam dostęp tylko do jednej publicznej przychodni lekarskiej, a dostęp do lekarzy przyjmujących prywatnie jest ograniczony. Poza tym prywatna wizyta kosztuje ­­– co przy również wysokiej cenie tabletki (120–160 złotych) może oznaczać, że stosowanie antykoncepcji awaryjnej dla wielu kobiet jest finansowo nieosiągalne.

Odpowiedzią na ograniczenie dostępu do antykoncepcji awaryjnej była co prawda natychmiastowa mobilizacja środowiska lekarskiego i stworzenie inicjatyw takich jak „Lekarze kobietom”, wskazujących listę lekarzy oferujących pomoc w nagłych sytuacjach. Inicjatorzy akcji szczególną wagę przykładają do dotarcia z pomocą do mniejszych miejscowości, ponieważ właśnie tam oferowana przez nich pomoc często jest jedyną, na którą kobiety mogą liczyć.

Ogromne trudności związane z dostępem do pigułki „dzień po” można napotkać jednak nie tylko w gabinecie lekarskim, ale także w samej aptece. Choć w Kodeksie Etyki Aptekarza Rzeczpospolitej Polskiej nie istnieje zapis analogiczny do lekarskiej klauzuli sumienia, farmaceuci przy odmowie wydania tabletki na swoje sumienie się powołują. Z jakiego powodu to robią, czy ze względu na własne przekonania, strach, czy też oportunizm, nie jest istotne, robią to bowiem nielegalnie. A skutek jest taki, że w miejscowościach, w których mamy jedną, dwie apteki, kobieta najprawdopodobniej opuści obie bez tabletki, a za to z poczuciem napiętnowania i wstydu. W środowisku, gdzie „wszyscy się znają” trudno w takiej sytuacji także o zachowanie anonimowości, co może stanowić dla wielu kobiet dodatkową przeszkodę nie do pokonania.

Edukacja dla wybranych

Wyniki badań wskazują, że zaostrzanie przepisów dotyczących zakazu przerywania ciąży nie wpływa na faktyczne zmniejszenie liczby zabiegów. Jedynymi skutecznymi rozwiązaniami są powszechna edukacja seksualna oraz szeroki dostęp do antykoncepcji. Doskonałym przykładem takiej praktyki jest Holandia, gdzie na lekcje z edukacji seksualnej uczęszczają kilkuletnie dzieci. Odsetek ciąż wśród nastolatek jest tam kilkukrotnie mniejszy niż na przykład w Wielkiej Brytanii.

W przypadku braku przekazania w domu elementarnych wiadomości na temat świadomego planowania ciąży i stosowania antykoncepcji – co zdarza się często w przypadku rodzin, w których dzieciom poświęca się mniej uwagi – luka ta powinna zostać wypełniona przez wiedzę zdobytą w szkole. Tymczasem w Polsce lekcje z wychowania do życia w rodzinie są przedmiotem fakultatywnym. Dodatkowo brak wyspecjalizowanej kadry sprawia, że nawet te dzieci, które uczestniczą w zajęciach, nie uzyskują na nich elementarnej wiedzy, chociażby z zakresu stosowania antykoncepcji. Lekcje wychowania do życia w rodzinie są często prowadzone w małych ośrodkach przez nauczycieli bez odpowiedniego przygotowania, a nawet katechetów czy księży. Jednostronny przekaz o tym, że seks nigdy nie jest przyjemnością, lecz zawsze tylko przywilejem małżeńskim, a jedyna dozwolona metoda antykoncepcji to kalendarzyk, jest w polskiej szkole standardem, a nie wyjątkiem.

Postulat zaostrzenia ustawy aborcyjnej paradoksalnie nie jest konserwatywny, ale radykalny. Konserwatywne wydawałoby się pozostanie przy tzw. kompromisie aborcyjnym z 1993 roku. | Joanna Derlikiewicz, Natalia Woszczyk

Radykalizm, nie konserwatyzm

Mimo iż wiele z wymienionych działań PiS-u można uznawać za spójne z konserwatywną agendą partii, paradoksalnie nie można za takowy uznać forsowanego własnie zakazu przerywania ciąży w przypadku ciężkiego uszkodzenia płodu. Konserwatywne wydawałoby się pozostanie przy tzw. kompromisie aborcyjnym z 1993 roku. Tutaj mamy raczej do czynienia z postulatem radykalnym, nie tyle wywodzącym się z szeroko pojętych środowisk katolickich, ale będącym wynikiem presji wywieranej na rządzących przez organizacje pro life.

Działania PiS-u wobec kobiet pokazują gotowość partii rządzącej do porzucenia lansowanej idei solidarności ze „zwykłymi Polakami” w imię szerokiego ustępstwa na rzecz integrystów pro life, bez oglądania się na konsekwencje. Z drugiej strony PiS, wynosząc na sztandary populistyczne hasła, robi to, czego lewicy nie udało się dokonać – zapewnia uboższym warstwom poczucie partycypacji we wspólnocie państwowej i pewne równouprawnienie w sferze symbolicznej.

Równość kobiet i mężczyzn kończy się jednak na poziomie haseł, a wypłacane raz w miesiącu zasiłki nie zastąpią całościowych rozwiązań systemowych, które pozwolą Polkom godnie żyć i świadomie planować założenie rodziny, przy poszanowaniu ich fundamentalnych praw. Owe prawa oznaczają również możliwość dokonywania, czasem niezwykle trudnych, wyborów. Prawo powinno być zaś kształtowane nie z pozycji moralnego arbitra, ale z szacunkiem dla swobody wyboru jednostki w przypadku kwestii etycznie niejednoznacznych.