Znowu piszę o aborcji: o pozbawionych litości i rozumu hierarchach Kościoła katolickiego, o podporządkowanych im politykach, o wodzie robionej z mózgu ludziom od lat karmionym retoryką „obrońców życia”, o kobietach zmuszanych do rodzenia nieuleczalnie chorych dzieci, często skazanych na śmierć zaraz po urodzeniu, o państwie, tracącym zainteresowanie swoimi obywatelami w momencie rozpoczęcia porodu. To jest przerażająca historia o Polsce, choć ostatni, piątkowy akt oporu daje nadzieję.

Ilustracja: Justyna Frąckiewicz
Ilustracja: Justyna Frąckiewicz

W „czarny piątek” protesty odbyły się wszędzie: od Warszawy, przez którą przemaszerowało ponad 55 tys. manifestantek i manifestantów, po Gryfice, gdzie najdzielniejsza pani Beata, niczym samotny czarny żagiel, stała z transparentami „Wspieram strajk kobiet” i „Czarny piątek”. Pospolite ruszenie zostało zorganizowane w ciągu zaledwie kilku dni – ogromny szacunek i wdzięczność należą się Ogólnopolskiemu Strajkowi Kobiet, Stowarzyszeniu Dziewuchy Dziewuchom, Akcji Demokracja i wielu innym oddolnym, lokalnym inicjatywom. Dwa dni wcześniej, w środę, odbył się ostrzegawczy protest studentów Uniwersytetu Warszawskiego, którzy zagrozili, że w razie zaostrzenia prawa, na jeszcze bardziej ograniczające dostęp do aborcji, rozpoczną strajk i będą okupować uczelnię.

Kto i dlaczego wyprowadził nas na ulice? Można się zastanawiać, dlaczego politycy partii rządzącej zdecydowali się wrócić do ustawy budzącej takie kontrowersje i społeczny sprzeciw. Na pewno są pod presją swojego żelaznego, radiomaryjnego elektoratu i Kościoła. Tym razem to właśnie stanowisko episkopatu było bezpośrednim powodem rozpoczęcia obrad nad projektem zaostrzenia ustawy w Komisji Sprawiedliwości i Praw Człowieka. Po poprzednim „czarnym proteście”, kiedy zaprzestano prac nad projektem Ordo Iuris, wydawało się, że Jarosław Kaczyński i jego partyjni akolici uznali, iż nie warto naruszać dotychczasowego „kompromisu” (czyli jednej z najbardziej restrykcyjnych ustaw antyaborcyjnych w Europie). Czy ośmieliło ich fatalne zachowanie opozycji, dzięki której społeczny projekt liberalizacji, zgłoszony przez inicjatywę „Ratujmy Kobiety”, trafił do sejmowego śmietnika? Czy poczuli się silniejsi po rekonstrukcji rządu i wielkich „sukcesach” dyplomatycznych premiera Morawieckiego? A może swoją wiedzę o świecie czerpią już tylko z mediów narodowych, wszem wobec głoszących, że Polacy niczego nie pragną tak bardzo jak ochrony życia „od poczęcia”? Co tak naprawdę sprawiło, że tuż przed wyborami samorządowymi postanowili przyłożyć rękę do konsolidacji oddolnych ruchów opozycyjnych? A może chcieli w ten paskudny sposób zewrzeć szeregi swoich zwolenników?

derlikiewiczwoszczyk

Kilka dni temu z trudem wiążący koniec z końcem wicepremier Jarosław Gowin, komentując sowite premie wypłacone przez ówczesną premier Szydło jej samej oraz koleżankom i kolegom z rządu, zauważył, że być może w obozie Zjednoczonej Prawicy zaczyna być widoczna arogancja władzy. Wydaje mi się, że powrót do prób zaostrzania ustawy antyaborcyjnej jest bardzo wyraźnym jej przejawem. I chociaż pod naporem protestów, w ostatnim tygodniu projekt zaostrzenia ustawy wycofano spod obrad zarówno sejmowej Komisji Rodziny i Polityki Społecznej, jak i całego Sejmu, to i tak obowiązujące prawo z 1993 roku zostanie ponownie zbadane przez Trybunał Konstytucyjny, tym razem w odniesieniu do punktu mówiącego o dopuszczalności przerywania ciąży ze względu na „duże prawdopodobieństwo ciężkiego i nieodwracalnego uszkodzenia płodu albo nieuleczalnej choroby zagrażającej jego życiu”. Doskonale zdajemy sobie sprawę z tego, że TK jest w swoim aktualnym kształcie ciałem marionetkowym, całkowicie podporządkowanym interesom politycznym PiS-u, co oznacza, że jego decyzje będą stać w zgodzie nie tyle z Konstytucją RP, ile z zaleceniami Nowogrodzkiej.

Obawiam się, że kwestionowany przez „obrońców życia” punkt ustawy [z 1993 roku] zostanie uznany za niezgodny z Konstytucją. | Katarzyna Kasia

Swoją drogą, przywołanie ustawy z 1993 roku wydaje się cenne, ponieważ znajdują się w niej również zapisy o tym, że organy administracji rządowej i samorządu terytorialnego są zobowiązane do zapewnienia kobiecie w ciąży nie tylko opieki zdrowotnej i socjalnej, lecz również dostępu do opieki prenatalnej nad płodem i rzetelnej informacji o jego stanie. Te same organy mają obowiązek zapewnić obywatelom swobodny dostęp do „metod i środków służących świadomej prokreacji” oraz edukację seksualną w szkołach. Nie wydaje mi się, by najlepszym rozwiązaniem był brak darmowej, ogólnodostępnej antykoncepcji oraz aktualny program szkolnego przedmiotu „przygotowanie do życia w rodzinie”, przy którym pisma Ojców Kościoła wydają się całkiem progresywne obyczajowo.

Poważnie obawiam się, że kwestionowany przez obrońców życia punkt ustawy zostanie uznany za niezgodny z Konstytucją. Następnie zaś, że politycy partii rządzącej powtórzą swoje ulubione frazy o „porządku prawnym” i „dobrej zmianie”, ustawiając się w roli obrońców nadrzędnego aktu prawnego, który tyle razy wcześniej bezpardonowo łamali. Trudno w to uwierzyć, ale na naszych oczach, w XXI wieku, w centrum Europy, rządzący chcą zalegalizować stosowanie tortur wobec własnych obywatelek! Mogę liczyć tylko na to, że jeśli do tego dojdzie, będą to ostatnie publiczne wypowiedzi tych skompromitowanych polityków. Piątkowe protesty pokazały, że umiemy się im przeciwstawić.