„Certyfikowany i współodczuwający artysta”

A teraz do rzeczy. Wczoraj przemknęło mi przez Facebooka, tak teraz większość rzeczy przemyka, małe zdjęcie – twarz Lecha Kaczyńskiego zamknięta, wyrzeźbiona w kawałku, w pieńku, czy nawet kołku z brzozy. Z początku wziąłem to za papierek lakmusowy głupoty wzajemnej naszych zwaśnionych plemion. Jednych – że rzeźbią takie świątki; drugich – że wrzucają to w odmęty sieci na dowód głupoty pierwszych. Głupoty się znosiły, scrollowałem dzień dalej.

Następnego dnia, ktoś uświadomił mi, że nie: nie, to nie ludowa twórczość – to Paweł zrobił. Z początku też nie wiedziałem, co to za Paweł, dopiero rozwinięty artykuł tłumaczył, że to Paweł Althamer, i dodawał, żę „Paweł zawsze współodczuwał z ludźmi i teraz współodczuwa z tymi, którzy przeżywają tragedię smoleńską i postanowił akurat na 10 kwietnia wstawić pomiędzy inne vota czy pamiątki przy Pałacu Prezydenckim swoją rzeźbkę jako certyfikowany i współodczuwający artysta”, jak mniej więcej tłumaczył kolega Pawła z Fundacji Galerii Foksal.

Oczywiście rzeźba już wtedy nabrała nośności w sieci, już obrażała prawicę, już lewica śmiała się z wybitnego trollingu ludu smoleńskiego, a we mnie wszystko spiętrzało się do tego tekstu. Niewątpliwie Paweł™ tak prosty w swych odruchach nie jest, pomyślałem. Może ktoś go namówił? Może co innego? Widziałem różne jego prace, ale żadna z nich tak ostentacyjnie nie szła przeciw ludziom. Z drugiej strony żadna nie była tak kwaśno, sarkastycznie (jak nie u niego) i wybitnie zarazem błyskotliwa. I żadna nie pytała przy okazji o tyle rzeczy.

Mnogość interpretacji

Jeśli odrzucić wersję, że Althamer trolluje swoim konceptem obrzędy i pamięć katastrofy, zostaje nam to, co widać. Ludowa w formie, religijna w odniesieniu rzeźba wotywna, niemal przydrożny świątek. Twarz pierwszej symbolicznie ofiary katastrofy smoleńskiej została wyrzeźbiona w symbolicznej brzozie, która – prawda czy kłamstwo – była pośrednią przyczyną tejże katastrofy.

Jako komentarz do duchowości Smoleńszczyków jest to rzecz wybitna – panteizm proponowany przez rzeźbę, tak bliski, a właściwie tożsamy panteizmowi kapliczek rozrzuconych wzdłuż i wszerz po kraju – już włączył Lecha Kaczyńskiego do panteonu świętych (przypomina mi się esej Wystana H. Audena – „Jak powinno być w raju”); to uwięzienie zarazem elementu boskiego w przyrodzie jest też opowieścią o niemożliwości wyrwania się elementu ludzkiego ze stanu naturalnego, z przyrody. Brzoza zabiera ludowi prezydenta, a zatem nie da się uciec samej polskości, którą ten prezydent symbolizuje, ze stanu naturalnego, ze stanu niedziałających lotnisk, niedoszkolonych pilotów i niejasnych procedur do kultury, do Oświecenia. Zostaje czar, magia w której kryją się nasi przodkowie. Mana.

Jeśli odrzucić wersję, że Althamer trolluje swoim konceptem obrzędy i pamięć katastrofy, zostaje nam to, co widać. Ludowa w formie, religijna w odniesieniu rzeźba wotywna, niemal przydrożny świątek. | Wojciech Albiński

I tak stoi lud smoleński, rozpływa się w ciżbie przed Pałacem nad prostym gestem artysty, który ujął ducha katastrofy i jego ducha pylącego nad Polską (w kwietniu pylą brzozy). Ale czy tego właśnie, tych znaków wyrytych w drzewie, nie widział, tworząc rzeźbę, sam Althamer – przepraszam: Paweł?

Jeśli nie widział, rzeźba jest w prymitywny, ludowy sposób wybitna. Jest o samoświadomości ludu smoleńskiego, a Althamer w zasadzie staje się już nie tyle artystą społecznym, co artystą jurodiwym, który czyta nastroje ludzi i tropy przyrody intuicyjnie, schodząc, wchodzi i łączy się w największej jedności ze światem. Oto geniusz.

Jeśli jednak widział, jakie znaki niesie ta robota dłutem, zrobił to nadzwyczaj przemyślnie, nawet cynicznie, podrzucając tak wyspekulowany nośnik wielopoziomowych znaczeń do miejsca kultu, tym samym burząc ten kult, jak ktoś, kto w świątyni krzyczy podczas nabożeństwa dla czystej karłowatej przyjemności przedrzeźniania.

Pytanie o Oświecenie zadane bowiem jest właściwie nie ludowi smoleńskiemu, a inteligencji, która przy pomocy smoleńskich przyrodników, ma sobie uświadomić ogrom różnic między plemionami i swoją emancypację, ale to użycie jednych dla drugich, przypomina nie tyle jurodiwość, co szarlatanerię.

Ostatecznie pozostaje myśleć, że to ciężki, grobowy żart, na jaki stać każdego, kto w przypływie szaleństwa i rozpaczy burzy swoje dokonania, gdy sam ich do końca nie rozumie. Ale też żart niezupełnie głupi. Bo czy niemożliwa niewinność samej rzeźby nie jest też roussowskim pytaniem, czy w ogóle potrzeba nam Oświecenia? Korzystaliśmy już z techniki, lataliśmy już do zmarłych, ale wróciliśmy stamtąd tylko z większą liczbą zmarłych. Althamer w przeciwieństwie do takich lotów proponuje złote samoloty ze złotymi pasażerami w środku i loty do Brukseli, co też jest ostatecznie błyskotliwą formą trollowania peryferyjnych kultów centrum, ale i obroną – tego, co przed myślą, konceptem – jakiejś magii, która siedzi na dnie postaw każdej ze stron.

Jeśli zauważyć taką symetrię w tych pracach, pytania, które jak fraktale wyłaniają się i znoszą dla następnych pytań, przy kolejnym spojrzeniu na kolejny koncept, trudno żądać od artysty, aby się odczepił – czy od smoleńszczyków czy Europejczyków. Właściwie wymaga to od widza, aby samemu zrozumiał, że i jego postawa obciążona jest magią i w związku z tym wymaga szacunku dla magii i religii drugiej strony.

 

* A dlaczego tak złośliwie o tym Pawle™? A jakoś. Uderzyło mnie, że familijność galerii przenosi się na szerszą publiczną rozmowę. Większość artystów ma nazwiska. Nawet Picasso, Modigliani czy Warhol. To zresztą zaszczyt zostać tylko przy nazwisku. Tu jednak promocyjny wysiłek przeskoczył ten etap i zaniósł nas wprost do Jezusa i Mahometa. Nie wiem, czy nie za szybko.

** Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Facebook / Fundacja Galeria Foksal.