Fot. Archiwum Radzimierskich
Fot. Archiwum Radzimierskich

Wybierając się na spotkanie z Szymonem Radzimierskim, złamałam zakaz wstępu dla osób powyżej lat 18, jaki widnieje na okładce jego książki… i nie żałuję tego!

„Dziennik Łowcy Przygód: Etipia. U stóp Góry Ognia” to książka nafaszerowana treścią, ilustracjami, komiksami, zdjęciami, zagadkami. Kolorowa, intrygująca, jak to książki dla młodych czytelników. Ale jej lektura powala dojrzałością (nie tylko literacką!) młodego autora. Aż trudno uwierzyć, że tak może pisać dziecko!

Przepraszam za ten mój dysonans poznawczy – chłopak w wieku mojej córki miałby pisać tak barwnym językiem, tak mądre rzeczy? Trudno mi było w ten fakt uwierzyć. Do czasu spotkania z Szymonem i naszej rozmowy-rzeki. Kajam się więc i ogłaszam wszem wobec: ten chłopak ma wiele do powiedzenia, potrafi i lubi pisać, ma wrażliwość w sercu i olej w głowie – żadnej wody sodowej! Jest zwykłym dzieckiem z niezwykłym darem.

Agnieszka Doberschuetz: Jestem Agnieszka. Możemy sobie mówić na „ty”?

Szymon Radzimierski: Jasne.

A: A to jest moja córka Tonia. Zdaje się, że jesteście w tym samym wieku… Ile ty masz teraz lat?

Sz: 11.

A: Aha, to jesteś od Toni o rok starszy.

Sz: Mam mówić do ciebie „Tonia”, tak?

Tonia: Tak!

A: A my do ciebie „Szymon” czy „Simon”?

Sz: To zależy – jedni mówią „Szymon”, inni „Simon”, a niektórzy nawet „Szymon-Simon”. Albo „Rico”, po kocie.

A: O, masz kota! Kota Simona [śmiech]. Ale my dziś nie o kotach chcemy rozmawiać. Może powiem najpierw, dlaczego na spotkanie przyszłam z córką. Otóż z dwóch powodów: po pierwsze Tonia od dawna próbuje pisać książki i ciekawa była, jak ty to robisz…

Sz: Oooo, a jakie książki piszesz? Fantastykę czy reportaże?

T: Różne, bardziej kryminalne chyba. Nigdy nie mogę żadnej dokończyć, bo mam co chwilę nowe pomysły.

A: O podróżach nie pisze żadna z nas, choć mogłybyśmy – na przykład o Filipinach. Wyobraź sobie, że nawet mieszkałyśmy przez kilka lat w miejscu, o którym piszesz na swoim blogu, na wyspie Cebu.

Sz: Wow! Tonia, mówisz po filipińsku?

T: Nie, już zapomniałam. Ale tam też wszyscy mówią po angielsku przecież.

A: Choć trochę śmieszny ten ich angielski. I jest mocno wymieszany z innymi językami.

Sz: To tak jak w Peru. Gdy tam byliśmy, słuchaliśmy radia. Niby wszystko po hiszpańsku, ale nagle ucho wyłapuje cataclysm [wymowa perfekcyjna! – AD]. I choć pani nawijała po hiszpańsku, to co chwilę padały jakieś angielskie słowa…

A: Mówię o „naszych” Filipinach dlatego, że choć spędziliśmy tam tyle czasu, nie udało mi się nawet systematycznie prowadzić bloga. Ty z podróży wrzucasz wpisy długie i częste. Na dodatek w dwóch językach – jak to ogarniasz?

T: W dwóch?!

Sz: Tak, najpierw piszę po angielsku, dopiero potem tłumaczę na polski.

A: Świetnie sobie zresztą radzisz z angielskim.

Sz: To dzięki mojej ekstra nauczycielce. W sumie to ona zainspirowała mnie do pisania bloga!

Fot. Archiwum Radzimierskich
Etiopia, dolina Omo, plemię Mursi Fot. Archiwum Radzimierskich

A: Wpisy z podróży umieszczasz jeszcze w trakcie wyjazdu czy po nim?

Sz: Już po. W trakcie podróży robię notatki, takie streszczenia sytuacji, które się wydarzyły. Potem wracam do Polski, sczytuję to, oglądam zdjęcia, wszystko sobie przypominam i opisuję ze szczegółami na blogu. A robię to systematycznie dlatego, że bardzo mi na tym zależy. I to mnie edukuje. Dzięki temu mam też łatwość opowiadania o moich podróżach – na przykład w trzeciej klasie, na prośbę pani, poprowadziłem prezentację dla gimnazjalistów!

A: Wyzwanie!

Sz: Tak, ale na końcu nawet bili mi brawo… Uff!

A: Czyli miałeś kiedyś trudności z wystąpieniami? Czy od zawsze tak śmiało i dużo gadasz?

Sz: Nigdy się nie bałem mówić, nawet po angielsku, chociaż znałem na początku 3–4 słowa. A i tak mówiłem. No, może to za dużo powiedziane. Podbiegałem (dosłownie jako dzidziuś!) do ludzi na ulicach i wskazując na sadzawkę, wołałem: „Big fish! Big fish!”. I wszyscy się uśmiechali. Dzięki temu nie zrażałem się, uczyłem się języka i otwartości – żeby się nie bać mówić, nawet jeśli z błędami.

A: Do jakich ludzi, gdzie?

Sz: No TAM! Na wyprawach. Ja już tak mam, że jak kogoś nie znam, to po prostu podchodzę do niego i zagaduję. Wszyscy są bardzo mną zaciekawieni.

A: A jak stają się zbyt mocno ciekawi? Wręcz natrętni?

Sz: Zdarza się, że ludzie – na przykład w Indonezji – chcą zrobić sobie ze mną zdjęcie. I to mi nie przeszkadza. Pod warunkiem, że robią to przyjaźnie. Nawet jeśli ktoś nagle dotyka moich włosów czy skóry. Do momentu, aż nie stanie się to agresywne.

A: A zdarza się?

Sz: Kiedy byliśmy w Etiopii, dopadła do nas na przykład grupa ludzi, głównie dzieci. Zaczęli nas szarpać, szczypać. Wołali: faranji, faranji!

A: Co to oznacza?

Sz: To określenie białego człowieka, ale negatywne. No… jakby „białas”.

A: A dlaczego byli do was negatywnie nastawieni?

Sz: Nie sądzę, że chodziło tylko o nas. Miałem wrażenie, że to jest po prostu inny sposób bycia, jakby więcej agresji. Już u najmłodszych – na przykład zauważyłem, że dzieci czasem bawią się, rzucając kamieniami w samochody. Też o mało nie oberwaliśmy. To są trudne sytuacje, bo nie wiesz, co właściwie zrobić. W pewnym momencie podszedł do nas facet, który chciał nam pomóc. I wtedy mnie zamurowało. Miał kij i zaczął nim machać, a dzieci odskoczyły. I z jednej strony ma się ochotę wrzasnąć do nich: „Odejdźcie stąd! Nie szarpcie nas!”. A z drugiej jednak strony, jak widzisz takiego gościa z kijem, który tak macha, że mógłby uderzyć te dzieci, to chcesz stanąć w ich obronie, zabrać mu i połamać ten kij. Wtedy jedna część mózgu mówi ci: „On nam chce pomóc, robi dobrze”. Ale druga, ta większa, mówi: „To jest nie w porządku, on jest agresywny wobec dzieci! Co prawda może niezbyt miłych, ale nie można w ten sposób, z agresją odnosić się do dzieci!”.

A: To co robić w takiej sytuacji? Skoro takie jest ich wychowanie, takie tradycje – czy w ogóle uważasz, że wolno nam się wtrącać?

Sz: Ech… Na pewno warto edukować. Uczyć w szkołach, że agresja nie jest rozwiązaniem.

A: A kto ma tego uczyć w szkołach?

Sz: W plemieniu Hamerów jest taka ceremonia bull jumpingu, podczas której dokonuje się symboliczne przejście chłopców w dorosłość. W trakcie tego rytuału kobiety są bite witkami. Ale one chcą być bite, bo wierzą, że w ten sposób pokazują, jakie są silne i jak bardzo zależy im na chłopaku. I nawet jeśli rząd tego zabroni i nałoży kary za uderzenie kobiety, to i tak nie zadziała. Oni to będą dalej robili, ale w ukryciu, nielegalnie. Wydaje mi się, że jedyne, co może temu zapobiec, to właśnie edukacja od najmłodszych lat. Mieliśmy kiedyś takiego fajnego przewodnika – Fitretu. I on mówił dziewczynkom: „Nie pozwalajcie się bić! Jeśli tego nie chcecie, to mówcie, że nie chcecie! Nie będziecie przez to gorsze od innych!”. Taka edukacja jest też w plemieniu Mursi, gdzie kobiety tradycyjnie noszą talerze w ustach, w dolnej wardze. Ale dziś kobiety już mogą wybrać, czy chcą mieć przebijane usta, czy nie.

A: Ale takich edukatorów ciągle brakuje.

Sz: Dlatego potrzeba wolontariuszy.

Fot. Archiwum Radzimierskich
Etiopia, dolina Omo, plemię Mursi Fot. Archiwum Radzimierskich

A: Szymon, poruszyliśmy trudny temat: w swoich podróżach, oprócz pięknych, egzotycznych miejsc, widujesz na pewno też ich ciemne strony. To trochę brutalna lekcja życia, nie sądzisz?

Sz: Takim miejscem była właśnie Etiopia – jednym z najciekawszych, najpiękniejszych, jakie odwiedziłem, ale i bardzo trudnym. Wyniosłem stamtąd wiele przemyśleń. Zdarzały się takie sytuacje, jak ta, że dzieci były natarczywe, szczypały nas i nie było miło. Ale mogłem też zobaczyć, jak na co dzień żyją. W bardzo skromnych szałasach, nawet nie chatkach z drewna. Czasami nawet dzieci musiały chodzić wiele kilometrów do źródełka po wodę. Albo tańczyły przed samochodami, żeby dostać butelkę. Zwykłą pustą butelkę. Żeby mogły nabrać sobie w nią wody na cały dzień, gdy wychodziły wypasać kozy. Bo dzieci z tego plemienia nie chodziły do szkoły, tylko ciężko pracowały. Miałem bardzo mieszane uczucia.

A: Dylematy podróżnicze, zwłaszcza gdy unika się popularnych tras turystycznych…

Sz: Staramy się unikać takich miejsc i takie rzeczy zauważać. Ale na przykład w Peru najciekawsze miejsca są tam, gdzie są i turyści. I tam też napotykasz trudne sytuacje. Widzieliśmy dzieci sprzedające na ulicy turystom gumy do żucia. A ja właśnie wybierałem się do muzeum czekolady obok. Dziwnie się wtedy czujesz. Udało nam się zabrać te dzieci do muzeum. Dostały pyszne desery. Mówiły mi, że to dla nich niesamowite wydarzenie!

A: Mówiły ci?

Sz: Tak, mówię trochę po hiszpańsku i z nimi rozmawiałem. Dla nas to tak niewiele, kilka złotych. Dla nich święto. Miałem łzy w oczach.

A: Czy, jadąc gdzieś, jesteś na takie sytuacje przygotowany? Wiesz coś o danym miejscu, przygotowujesz się?

Sz: Tak. Czytałem na przykład o klęsce głodu w Etiopii jakieś 30 lat temu. To po prostu straszne… i smutne, że nie doceniamy, jakiego mamy farta, że urodziliśmy się w Europie, w dobrobycie. Podróżowanie kompletnie zmienia postrzeganie życia, nawet jeśli jest się jeszcze dzieckiem.

A: Nie każdy jednak podróżuje w taki sposób. Wyjazdy all inclusive do ekskluzywnych kurortów raczej nie uświadamiają turystów. Dobrze, że piszesz bloga. Przez niego trafiasz do młodych ludzi – oni chętniej zapewne posłuchają rówieśnika. Nie boisz się wyzwań, które niosą podróże. Czy to znaczy, że niczego się nie boisz?

Sz: Mam straszną arachnofobię, boję się nawet najmniejszych pajączków.

A: Uuuu, to w niektórych rejonach świata nie masz łatwo. Czegoś jeszcze się boisz?

Sz: Może jeszcze przeciążeń, wiesz, jak na rollercoasterze. Ten moment, gdy pęcherz wręcz podchodzi ci do gardła. Ale na przykład mama z siostrą spotkały raz przed taką karuzelą-windą staruszków, mieli z 60–70 lat…

A: Starcy! [śmiech]

Sz: No wiem, wiem… Chodzi o to, że taki rollercoaster może być w pewnym wieku po prostu niebezpieczny. I Muńka (tak mówię na mamę, to skrót od „Mamuńka”) z siostrą pytają tych staruszków, czy wiedzą, w co się pakują. A oni na to: „No pewnie! Już czwarty raz tu jesteśmy!”.

Etiopia, dolina Omo, plemię Mursi
Etiopia, dolina Omo, plemię Mursi Fot. Archiwum Radzimierskich

A: Masz siostrę. Ile ma lat, też pisze?

Sz: W tym momencie 23. Moja siostra pisze piosenki. Bardzo lubi śpiewać i rzeczywiście robi to przepięknie.

A: A jeździ z wami?

Sz: Teraz już nie, raczej sama, autostopem. W pewnym wieku nie chce się już jeździć z rodzicami.

A: A ty jeździsz wszędzie tylko z rodzicami?

Sz: Nieee, no jasne, że nie! Chodzę do normalnej szkoły, mam kumpli, jeżdżę z nimi na obozy. I to jest super, bo ma się trochę spokoju od rodziców [śmiech]. Od pierwszej klasy mamy z kolegami umowę, że jak skończymy po 18 lat to pojedziemy razem do Chin.

A: Materiał na ciekawą książkę… To ja teraz o pisanie zapytam. Bo czytałam twojego bloga, te długie, szczegółowe wpisy po polsku i po angielsku. Czytałam książki. I muszę przyznać, że dopóki cię nie poznałam, miałam pewne wątpliwości, czy to aby jedenastoletnie dziecko pisze – aż tyle i aż tak dobrze. I pewnie wielu ludzi takie wątpliwości miewa.

Sz: To trzeba mnie poznać, żeby uwierzyć, że to prawda. Ja strasznie dużo gadam. Na początku to jest fajne, ale potem chyba męczy, prawda Muńka?

Muńka: Oooj tak, kilku minut nie wysiedzisz w ciszy!

Sz: To może już nie będę gadał, tylko poszperam z Tonią w księgarni?

[i przepadli w rozmowie o podróżach, książkach, ilustracjach, Leonardo da Vincim i…]

A: To może jeszcze skorzystam z okazji i „przepytam” rodziców. Chciałabym wiedzieć, jak wy się zapatrujecie na „karierę” Szymona?

M: Bardzo pilnujemy, żeby nie czuł się do niczego zmuszany. Dopóki ma frajdę z tego, co robi, niech robi! Niech to będzie fun, nie praca. To go przy okazji też rozwija, dodaje wiary w siebie.

A: A nie boicie się krytyki czy wręcz hejtu, z jakim zapewne spotyka się w sieci? To może podciąć skrzydła…

M: No tak, oczywiście. Zdarzają się zarzuty, że „kto bogatemu zabroni”, jeździ, bo śpią na pieniądzach. A to przecież nieprawda – można spać w hostelach, jeść tanio, sięgając po street food. Dbamy też, żeby Szymon oprócz tych aktywności związanych z blogiem czy książkami miał własne życie. Czas dla siebie.

A: To już was nie męczymy. Tylko… gdzie są dzieci?

M: Jak to dzieci, złapały ze sobą dobry kontakt i nagadać się nie mogą.

Sz: Tonia pięknie rysuje, ja nie umiem.

T: Ale za to umiesz pisać książki…

Sz: Ty też umiesz. Jeśli bardzo tego chcesz, po prostu to zrób!

 

Książka:

Szymon Radzimierski, „Dziennik Łowcy Przygód: Etiopia. U stóp Góry Ognia”, wyd. Znak Emotikon, Kraków 2018.

zdjecie_4

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.