Żadna z propozycji złożonych ostatnio przez PiS wyborcom nie jest „game changerem” na miarę programu Rodzina 500+. Żadna w takim stopniu nie wywraca debaty publicznej do góry nogami, żadna nie zmusza w takim stopniu do zastanowienia się nad relacją państwo–obywatel i żadna nie jest tak atrakcyjna dla tak dużej części elektoratu jak właśnie 500+. Obniżkę CIT dla najmniejszych firm poczuje niewielki odsetek Polaków i – podobnie jak przy obniżce składki na ZUS – niekoniecznie będą to wyborcy PiS-u. Bardzo wąskim segmentem elektoratu jest też ta grupa kobiet, która miałaby dostać minimalną emeryturę za wychowanie czwórki lub większej liczby dzieci. Z kolei złożoną przez Beatę Szydło propozycję, by w jakiś sposób „premiować” matki za „szybkie” urodzenie drugiego dziecka, można łatwo przedstawić jako przejaw nadmiernej ingerencji państwa w bardzo intymną sferę życia człowieka. Jest czymś absolutnie normalnym, że państwo chce zachęcać ludzi do posiadania dzieci, ale już mówienie im, kiedy lub w jakim odstępie czasu mają je mieć, to krok za daleko.
Najbliższa programowi 500+ pod względem prostoty i konkretności jest oczywiście propozycja 300 złotych na szkolną wyprawkę. Jej jednak brakuje rozmachu – czym jest 300 złotych rocznie wobec 500 zł miesięcznie, które już otrzymuje wiele polskich rodzin. Pojawiły się jeszcze zapowiedzi bonów na zajęcia pozalekcyjne, ale tu znów – brakuje konkretów, a nawet jeśli się pojawią, to dodatków na WF-y czy kółka zainteresowań nie sposób przedstawić jako reformy diametralnie podnoszącej jakość życia Polaków.
Krótko mówiąc, widać że propozycje PiS-u były sklejane w pośpiechu. Nie są ani spójne (taki zarzut można postawić propozycjom różnych partii), ani – co gorsza – bardzo atrakcyjne medialnie. Idę o zakład, że nawet dobrze zorientowani wyborcy nie zapamiętają, co kryje się za „piątką Morawieckiego”, a sama piątka nigdy nie zrośnie się z nazwiskiem premiera tak bardzo jak jego niegdyś słynny „plan” – dziś i przez szefa rządu, i przez partię zepchnięty daleko na margines.
Konwencja – nawet jeśli przez część wyborców została zauważona – nie przynosi za sobą powiewu programowej świeżości, nie pomoże też w odbudowaniu wizerunku PiS-u jako nowej siły zmieniającej Polskę na lepsze. Prawo i Sprawiedliwość staje się w oczach wyborców skonfliktowaną partią władzy, nie „biało-czerwoną drużyną” moralnej odnowy. W takich warunkach jedynie kwestią czasu są kolejne problemy – skandale finansowe, tarcia personalne w rządzie, konflikty na arenie międzynarodowej, wpadki wizerunkowe itd.
Prawo i Sprawiedliwość staje się w oczach wyborców skonfliktowaną partią władzy, nie „biało-czerwoną drużyną” moralnej odnowy. W takich warunkach jedynie kwestią czasu są kolejne problemy. | Łukasz Pawłowski
Jarosław Kaczyński może w takich przypadkach wychodzić z cienia i chwytać za stery, tak jak to zrobił ostatnio, podczas kryzysu wokół premii. Ale tego rodzaju „boskie interwencje” działają, wyłącznie gdy są rzadkie oraz natychmiastowo skuteczne. Polecenie przelania „nagród” finansowych na konto Caritasu do połowy maja nie jest taką interwencją. Z kolei reakcje polityków Prawa i Sprawiedliwości na propozycję obniżki płac dla parlamentarzystów i samorządowców o 20 proc. pokazują, jak wiele politycznego kapitału stracił prezes na tym kryzysie.
Oczywiście to wszystko nie oznacza, że partie opozycyjne odniosą sukces w wyborach samorządowych. Po drugiej stronie wciąż nie widać hasła, które przyspieszyłoby bicie serca wyborców – bo ani „zjednoczenie” ani „odsuwanie PiS-u od władzy” takich reakcji nie wywołują. Zamiast więc trąbić o utworzeniu nowej koalicji lub wystawieniu wspólnego kandydata tam czy siam, opozycja musi wreszcie wytłumaczyć, co z owego łączenia się wynika.
PiS nadal jest w kryzysie, ale nawet skonfliktowane wewnętrznie, poobijane Prawo i Sprawiedliwość to wciąż większa siła niż wizerunkowa pustka po drugiej stronie.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Paweł Traczyk, KPRM.