Obiecany na niedawnej konwencji PiS-u pakiet rozwiązań pod ładnie brzmiącą etykietką „Mama+” to jak na razie bardziej fakt medialny niż konkretny program. Jego szczegółów trudno się doszukać na stronach partii, gdzie królują krótkie klipy z konwencji, a gdzie w dziale „dokumenty” wciąż prominentne miejsce zajmuje program partii z… 2014 roku. Szczegółów nie ma też na stronie Kancelarii Premiera czy Ministerstwa Rodziny Pracy i Polityki Społecznej. Są za to wypowiedzi medialne, z których wyłania się pewien obraz.

Po pierwsze należy pochwalić PiS za konsekwencję i w posługiwaniu się chwytliwym sloganem, gdzie „Mama” z plusem uzupełnia sztandarowe „500+” oraz mniej udane „Mieszkanie+”, „Senior+” i świeżutką „Dostępność+”. Oferowany pakiet jest też dosyć prosty i skoncentrowany na jednym temacie – matce, co pozwala przedstawić go w krótkiej rozmowie w mediach, a także opowiedzieć o samym programie każdemu przeciętnemu dziennikarzowi i ekspertowi. Chwalę to podejście całkiem serio, bo umiejętność odpowiedniej sprzedaży swojego programu społecznego, który ma trafić do ogółu, nie jest taka oczywista i powinna przypominać raczej artykuł w tabloidzie niż długi esej z weekendowego magazynu dla inteligentów.

Jakiś czas temu, w dyskusji o 500+, porównałem ten program do cepa, prostego i mocnego narzędzia, którym wygodnie bije się opozycję i spycha dyskusję na kwestie społeczne tam, gdzie PiS czuje się najlepiej. Mama+ też jest takim pakietem, o którym można opowiedzieć w kilku zdaniach, zanim oponent polityczny wytłumaczy, że sprawa jest bardziej skomplikowana, że jego partia przygotowała swoje propozycje, a w przypadku Platformy Obywatelskiej – że zdążyła już kilka rozwiązań wdrożyć. Co więcej, pakiet składa się z kilku elementów i przez to wydaje się całkiem kompleksowy, choć nie jest ani tak kosztowny, ani rozbudowany i mówiąc szczerze – w teorii – nie jest też taki zły. Gorzej wygląda plan jego praktycznej realizacji. Dla przypomnienia, w skład programu wchodzą: darmowe leki dla kobiet w ciąży, premia za „szybkie” urodzenie drugiego dziecka oraz emerytura za wychowanie, a w praktyce za urodzenie, co najmniej czwórki dzieci.

Jakiś czas temu, w dyskusji o 500+, porównałem ten program do cepa, prostego i mocnego narzędzia, którym wygodnie bije się opozycję i spycha dyskusję na kwestie społeczne tam, gdzie PiS czuje się najlepiej. Mama+ też jest takim pakietem. | Paweł Kubicki

Największą wydmuszką jest postulat darmowych leków dla kobiet w ciąży. Projekt jest kompletnie nieprzygotowany, o czym świadczy choćby wypowiedź ministra zdrowia Łukasza Szumowskiego, który pytany o to, jakie leki miałyby wchodzić skład darmowego pakietu, jako przykład wymienił… No-Spę. Nie znam też opracowań, które wskazywałyby, że to właśnie utrudniony dostęp do leków jest kluczowym problemem ciężarnych kobiet w Polsce. Propozycja brzmi jednak ładnie, można pokazać, że rząd się troszczy o przyszłe matki, a przecież o to chodzi. Wypowiedzi ministra sugerują, że nie będzie też zbyt kosztowna, no i dopełnia liczbę propozycji do trzech, co zawsze wygląda lepiej niż pojedyncza obietnica.

Dyskusyjna jest zapowiedź emerytury minimalnej za urodzenie czwórki dzieci, choć tu również liczba potencjalnych beneficjentów nie powinna być zbyt duża. Zgodnie ze spisem powszechnym z 2011 roku, rodziny wychowujące czworo i więcej dzieci stanowiły 3,4 proc. wszystkich rodzin (273,3 tys.) i liczba ta maleje, bo trudno zdążyć z urodzeniem czwórki, gdy zaczyna się rodzić pierwsze w okolicach trzydziestki. Pytanie też, czy jeśli mówimy o wychowywaniu, a nie rodzeniu, to czy z takiej emerytury nie mógłby skorzystać ojciec lub faktyczny opiekun prawny opiekujący się dziećmi. Jeśli ten pomysł zasługuje na krytykę, to właśnie za brak uwzględnienia kwestii faktycznego wychowania i zrobienie z tego emerytury tylko dla kobiet, związanej z urodzeniem i obowiązkową dezaktywizacją zawodową jako jednym z kryteriów uprawniających do jej otrzymania. Trudno jednak oceniać go poważnie, gdy nie znamy szczegółów.

Najciekawszym i chyba najlepszym pomysłem jest premia za szybkie urodzenie drugiego dziecka, w ramach której matka otrzyma trzy dodatkowe miesiące pełnopłatnego urlopu rodzicielskiego oraz gwarancję miejsca w żłobku i w przedszkolu. Trudno powiedzieć, czy zwłaszcza druga z tych obietnic jest w ogóle wykonalna i kto poniesie jej koszty, skupmy się więc na najprostszej propozycji – wydłużeniu płatnego urlopu rodzicielskiego. Przejście od rodziny 2+1 do 2+2 jest faktycznie wyzwaniem i gdyby jeszcze połowa była przeznaczona obowiązkowo do wykorzystania przez ojca, to sam bym temu pomysłowi przyklasnął. Po co ten dodatkowy warunek?

Większość pomysłów z zakresu polityki rodzinnej PiS-u – poza nieodzownym „plusem” – łączy bowiem wzmacnianie stereotypowego podziału ról płciowych, gdzie kobieta zostaje w domu z dziećmi i odpowiada za ich wychowanie, a mąż pracuje. Długie urlopy przeznaczone wyłącznie dla matek, obok narzucenia podziału zadań wychowawczych, mogą też skomplikować nierówną sytuację młodych kobiet na rynku pracy oraz ich wieloletnie, by w niektórych przypadkach nie powiedzieć: trwałe wypadnięcie z rynku pracy.

W pomysłach PiS-u słuszne niekiedy i progresywne intencje są wtłaczane w ramy sztywnego, konserwatywnego modelu rodziny, który nijak nie przystaje do modelu życia wielu Polaków. I to właściwie jedyny konkretny wniosek, jaki – jak na razie – możemy wyciągnąć z ogólnikowych propozycji złożonych na partyjnej konwencji przez Beatę Szydło.