Czy Emma Bovary istnieje? Odpowiedź na pierwszy rzut oka wydaje się prosta. Nie, ponieważ pani Bovary jest postacią fikcyjną. Nikt z nas nigdy jej nie spotkał, nie wymienił z nią uprzejmości, nie uciął sobie z nią pogawędki. A jednak trudno zaprzeczyć, że na temat bohaterki powieści Flauberta da się skonstruować co najmniej kilka prawdziwych zdań, takich jak „Emma Bovary jest żoną Karola Bovary” lub „Emma Bovary jest namiętną czytelniczką książek Waltera Scotta”. Istnieje zatem świat, w którym negacja obu tych stwierdzeń będzie fałszem, a więc świat, w którym istnieje również Emma Bovary.

Pytanie brzmi: czy jest to również nasza rzeczywistość i czy powyższe zdania zawsze będą dla nas prawdziwe? Przecież jeśli tak naprawdę Emma Bovary nie istnieje, jej życiorys można wymyślić zupełnie od nowa – na sto różnych sposobów. Czy jednak zmieniając go, nadal będziemy mieli do czynienia z Emmą Bovary? Ontologiczny status literackiej fikcji okazuje się bardziej niejasny, niż by się wydawało. Gdy w wymyślony świat powieści włączymy na dodatek zupełnie realne osoby i wydarzenia, sprawa skomplikuje się jeszcze bardziej. Czy Roland Barthes, znany semiolog i jeden z najwybitniejszych krytyków literackich XX wieku, jako bohater powieści będzie czy nie będzie postacią fikcyjną?

Tajemnicza śmierć Rolanda Barthes’a

Do takich karkołomnych dywagacji skłania najnowsza książka Laurenta Bineta „Siódma funkcja języka”, w której tragiczna śmierć Barthes’a staje się punktem wyjścia prawdziwie sensacyjnej opowieści. Dlaczego by jednak nie wykorzystać historii, którą podsuwa samo życie? Oto 25 lutego 1980 r. Roland Barthes idzie paryską ulicą Bièvre. Ma sześćdziesiąt cztery lata i ugruntowaną pozycję w świecie nauki. W Związku Radzieckim pierwszym sekretarzem jest Leonid Breżniew. Na kortach tenisowych królują Björn Borg i John McEnroe. Francją rządzi Valéry Giscard d’Estaing, którego kadencja w przyszłym roku dobiegnie końca. Barthes wraca właśnie z obiadu z socjalistycznym kandydatem na prezydenta François Mitterrandem. Mija bulwar Saint-Germain, skręca w kierunku ulicy des Écoles. Tu zamyślony wpada pod furgonetkę. Miesiąc później umiera w szpitalu Pitié-Salpêtrière.

O czym Barthes rozmawiał z Mitterrandem? Dlaczego przedwcześnie zginął? Czy komuś mogło na tym zależeć? Co wspólnego z tym wszystkim ma fakt, że kierowca furgonetki był Bułgarem? Binet mnoży zagadki, a zadanie ich rozwikłania powierza komisarzowi Jacques’owi Bayardowi.

Bayard wzdycha. Sprawa nie jest łatwa. Nie tylko dlatego, że pewnych informacji jest niewiele, ale przede wszystkim z powodu intelektualnego smrodku, który roztacza się dookoła. Śledztwo w sprawie śmierci Barthes’a pociąga za sobą konieczność rozmów z całą plejadą gwiazd French Theory, która – co tu dużo gadać – nadaje na nieco innych falach niż komisarz – weteran wojny w Algierii, prawicowy wyborca Giscarda, typowy reprezentant swojego zawodu, raczej zbrzydzony niż zafascynowany całą tą bandą „wykształciuchów” i „pedziów”.

Binet wyszukuje mu zatem partnera – młodego uczonego z pierwszego roku studiów doktoranckich, zajmującego się literaturą współczesną. Simon Herzog jest błyskotliwy, oczytany, lewicujący, rzecz jasna, i zna się na tym, na czym nie zna się Bayard. Przede wszystkim na semiologii, która w „Siódmej funkcji języka” jest dziedziną nauki skrywającą znaną tylko niewielu tajemnicę. Za pomocą policyjnego nakazu Simon zostaje włączony do śledztwa w charakterze speca od wszystkich modnych izmów i razem z Bayardem wyrusza w szaloną podróż przez Paryż, Bolonię, amerykańską Ithakę i Wenecję na poszukiwanie mordercy Barthes’a, a właściwie krótkiej notatki, którą morderca zdołał wykraść autorowi „Mitologii”.

Na złamanie karku

Mamy więc wybuch wulkanu. Potem w powieści Bineta napięcie już tylko rośnie. Akcja rozgrywa się brawurowo niczym w Wolterowskim „Kandydzie”. Razem z Bayardem i Herzogiem gościmy w publicznej łaźni Diderot, w której natykamy się na nagiego Michela Foucaulta rozkoszującego się fellatio, wirtuozowsko wykonywanym przez młodego żigolaka. Zaraz potem Binet funduje nam inny spektakl. U wezgłowia umierającego Barthes’a z lekarzem i pielęgniarkami kłóci się troje koryfeuszy ówczesnej myśli niepokornej. „Szkoda, że nie było w sali fotografa – stwierdza narrator powieści – by unieśmiertelnić tę wielką chwilę intelektualnej historii Francji: Kristeva, Sollers i Bernard-Henri Lévy, czyli BHL, wymyślają personelowi szpitalnemu, piętnując niegodny sposób, w jaki potraktowano tak wybitnego pacjenta, jak ich przyjaciel Roland Barthes” (s. 60). Potem mamy krótką pogawędkę Bayarda i Herzoga z Tzvetanem Todorovem, a następnie Gilles’em Deleuze’em w jego mieszkaniu przy ulicy Bizerte. Niebawem pojawią się też Umberto Eco obsikiwany przez zbuntowanego hipisa, Louis Althusser mordujący swoją żonę, Jacques Derrida rozszarpywany przez psy w trakcie konferencji na Uniwersytecie Cornella i filozof John Searl ginący w odmętach rzeki Cascadilla Creek.

To jednak nie wszystko. Po drodze Bayard i Herzog będą jeszcze świadkami i celami kilku zamachów, uczestnikami przedziwnych ceremonii, w których udział biorą najbardziej prominentni intelektualiści, artyści i politycy, a przede wszystkim mimowolnymi pomocnikami w wielkiej politycznej akcji, której stawką jest, bagatela!, panowanie nad światem.

Siła fikcji

Sporo jak na jedną powieść, choć to i tak cząstka tego, czym możemy się tu uraczyć. Binet jest jednak bardzo sprawnym pisarzem i nadmiar jest w „Siódmej funkcji języka” ściśle kontrolowany. Jeśli pod koniec utworu mamy wrażenie istnego pomieszania wątków, fikcyjnych i realnych postaci oraz bardziej i mniej prawdopodobnych zdarzeń, to dzieje się tak nie bez przyczyny. Tak jak w „Wahadle Foucaulta” Umberta Eco, w którym włoski semiolog za pomocą pogmatwania samej powieściowej fabuły zilustrował doprowadzone do skrajności szaleństwo interpretacji.

Binet ma nieco inne ambicje. Jego „Siódma funkcja języka” obnaża przede wszystkim mechanizmy działania powieściowej fikcji. W tym przypadku powieści sensacyjnej – z wszystkimi jej nagłymi zwrotami akcji, tradycyjnymi atrybutami (policjant w prochowcu, włoski mafioso w dobrze skrojonym garniturze) i nagromadzeniem niezwykłych postaci. Binet specjalnie pokazuje szwy, by odkryć przed nami to, czego podczas lektury zazwyczaj nie dostrzegamy: nasze czytelnicze oczekiwania, utarte schematy interpretacyjne, literackie chwyty autora. Ale też niesforność powieściowych bohaterów, nad którymi w istocie nikt do końca nie panuje – ani autor, ani czytelnik. Przecież zarówno jeden, jak i drugi – odpowiednio tworząc i po raz pierwszy odczytując dzieło – nigdy nie wie na pewno, w którym kierunku potoczą się losy opisywanych postaci. W momencie tworzenia lub lektury zawsze bowiem jesteśmy bezpośrednimi uczestnikami powieściowej akcji, a więc należymy do tego samego świata, co Emma Bovary. Działamy na tych samych prawach. Na tym zresztą polega siła dobrej literatury.

Poznajcie Francję

Czy „Siódmą funkcję języka” powinniśmy przeczytać właśnie po to, by się o tym wszystkim dowiedzieć? Nie do końca. Powieść Bineta nie jest skierowana wyłącznie do teoretyków literatury, choć prawdą jest, że wypada wiedzieć, kim są Michel Foucault, Philippe Sollers czy Julia Kristeva. Jeśli już to jednak wiemy, lektura książki sprawi nam po prostu dużą frajdę. Ci, których mierżą intelektualne mody, znajdą tu kąśliwą satyrę na francuski akademicki światek i parodię filozoficznej nowomowy lat 70. i 80. Ci, którzy nie do końca darzą estymą dziedzictwo rozerotyzowanego i rewolucyjnie nastawionego pokolenia ’68, będą zadowoleni ze szpil wbijanych w kultywowany przez to pokolenie styl życia. Miłośnicy najnowszej historii politycznej Europy będą mieli okazję prześledzić zgrabnie opisane kampanijne starcie Giscarda d’Estaing i Mitterranda, a frankofile – wyłapać wszystkie przedmioty-fetysze, na stałe utrwalone we francuskiej popkulturze – od czarnego citroëna DS aż po nieśmiertelne żitany.

Co najważniejsze, lektura „Siódmej funkcji języka” sprawi też radość zwykłym pożeraczom fikcji. Jest bowiem po prostu dobrze napisaną powieścią sensacyjną. Nawet jeśli na końcu czyha na nas pułapka.

 

Książka:

Laurent Binet, „Siódma funkcja języka”, przeł. Wiktor Dłuski, Wydawnictwo Literackie, Kraków 2018.