Aby sensownie pisać o szkole, trzeba zastanowić się przede wszystkim, jaki jest jej cel. Szkoła powinna przekazać uczniom wspólny minimalny kod kulturowo-obywatelski potrzebny do życia we wspólnocie, narzędzia do rozumienia współczesnego świata, uzupełnić (w pewnym ogólnym zakresie) braki w kapitale kulturowym i społecznym, ale także dać im paletę możliwości zawodowych. Ma przyczynić się do tego, by absolwent mógł współtworzyć państwo – na przykład kompetentnie planując i realizując polityki państwowe czy samorządowe w administracji, zakładając przedsiębiorstwo i zwiększając w ten sposób PKB albo po prostu pracując kompetentnie i w sposób przemyślany (za Norwidem: „z potem czoła, a nie tylko dłoni czy grzbietu”).
Czytając niezwykle interesujący tekst Anny Cieplak i Przemysława Sadury z „Krytyki Politycznej” pod tytułem „Chcemy szkoły życia, a nie przeżycia”, odnosiliśmy momentami wrażenie, że według autorów głównym celem szkoły ma być wyrównywanie szans dzieci pochodzących z rodzin o różnym „kapitale startowym”. Z pewnością jest to jeden z celów, ale czy do jego osiągnięcia faktycznie przyczynią się proponowane rozwiązania?
Temat najtrudniejszy – kwestię „segregacji” uczniów – należałoby poruszyć od razu na początku. Samo słowo „segregacja” jest już nacechowane negatywnie (kojarzy się np. z segregacją rasową). Tymczasem brak jakiegokolwiek podziału przy prowadzeniu niektórych zajęć może wbrew pozorom negatywnie odbić się na uczniach o niższym potencjale. Wyobraźmy sobie, że spośród 30 osób w klasie trzy to uczniowie zdolni, którzy sami sobie poradzą niezależnie od procesu nauczania, trzy to uczniowie najsłabsi, którzy nie potrafią poradzić sobie z najprostszymi zadaniami, a pozostałe 24 osoby to uczniowie średni. Nauczyciel musi z taką grupą zrealizować program i przygotować ją do testów. Jakie będą efekty?
Brak możliwości pracy z najzdolniejszymi i rozwinięcia ich talentów to tylko jeden z nich. Najgorszy jednak będzie efekt wśród uczniów słabszych i najsłabszych – choćby nie wiadomo jak się starali, nie mają szans na osiągnięcie sukcesu na miarę tych zdolniejszych (jeśli za sukces uznamy tylko i wyłącznie ocenę, a dziś taki jest miernik). Nie wszystkie nierówności da się szybko wyrównać (wielu nie da się wyrównać wcale), a już na pewno nie przez rzucanie uczniów na głęboką wodę. Celem szkoły nie może być zrobienie ze wszystkich uczniów noblistów – to jest po prostu niemożliwe. Przy takim podejściu sztywny system ocen i nastawienie na testy będą powodować dodatkowy stres uczniów słabszych, czego ostatecznym efektem może być nerwica szkolna. A powszechność stresu buduje, słusznie diagnozowaną przez autorów z „Krytyki Politycznej”, złą atmosferę w szkole.
Podział grup – oparty na rzetelnej, indywidualnej diagnozie, połączony z możliwością przejścia z grupy niższej do wyższej – bywa więc bardziej korzystny zarówno dla słabszych, jak i dla silniejszych. Nie ma tu znaczenia rejonizacja: powinniśmy jednak pozwolić rodzicom decydować o tym, do jakiej szkoły chcą posłać swoje dzieci, w innym przypadku zbliżamy się niebezpiecznie do granicy zasady pomocniczości. Jednak ani podział, ani rejonizacja, ani jej brak nie rozwiązują podstawowego problemu, którego skutkiem są wymienione wyżej trudności: nastawienia całego systemu oświaty na testy, czyli przyjęcia w polskiej edukacji systemu koreańskiego.
Celem szkoły nie może być zrobienie ze wszystkich uczniów noblistów – to jest po prostu niemożliwe. Przy takim podejściu sztywny system ocen i nastawienie na testy będą powodować dodatkowy stres uczniów słabszych, czego ostatecznym efektem może być nerwica szkolna. | Piotr Jesionowski, Jarema Piekutowski
Różnice między systemem pożądanym a niepożądanym dobrze ilustruje porównanie szkolnictwa w Korei Południowej i Finlandii. System koreański (por. Amanda Ripley) jest oparty na przekazywaniu wiedzy teoretycznej i sprawdzaniu jej przez testy. Testy są realizowane dosłownie co chwilę – cały materiał i proces nauczania nastawiony jest na to, by uczeń dobrze w nich wypadał. Skutkiem tego jest problem, na który słusznie wskazują autorzy KP, powołując się na badanie PISA – polscy uczniowie okazują się bezradni wobec praktycznych problemów. Ponadto – na co wskazuje już nauczycielska praktyka – są niezwykle przepracowani, muszą uczestniczyć w wielu dodatkowych zajęciach, i faktycznie w efekcie zaczynają uważać szkołę za miejsce „nie do życia”. Całkowicie zgadzamy się więc z postulatem „szkoły życia”.
System fiński to system oparty przede wszystkim na pracy grupowej, pracy metodą projektu i rozwiązywania problemów. O deficycie pracy grupowej i projektowej w polskiej szkole mówi się już od wielu lat, jednak problem ten nie zniknął. Nasza teza jest następująca: jest to zarówno wina systemu, jak i nauczycieli.
Praca w grupie umiejętnie prowadzona przez nauczyciela odpowiada potrzebom współczesnego świata. W momencie dziejowym, w którym każdy z nas ma przy sobie niewielkie pudełko, z którego może wyciągnąć całą wiedzę świata, zamiast wszechwiedzącego mentora potrzebna jest selekcja informacji, współpraca, podział obowiązków – a tego uczniowie bardzo często nie umieją. Taki sposób pracy prowadzi też do prawdziwej inkluzywności („wkluczania” – jak określają to autorzy z KP). Istotą jest tu właściwy dobór osób do podgrup według różnych kompetencji poszczególnych uczniów. Tylko w małych grupach na światło dzienne mogą wyjść zdolności uczniów na co dzień uważanych za słabszych (na przykład ich kompetencje społeczne) – i wartość takich uczniów rośnie.
O deficycie pracy grupowej i projektowej w polskiej szkole mówi się już od wielu lat, jednak problem ten nie zniknął. Nasza teza jest następująca: jest to zarówno wina systemu, jak i nauczycieli.| Piotr Jesionowski, Jarema Piekutowski
Wielu nauczycieli, niestety, przyzwyczaiło się do roli mentora stojącego na podeście i przekazującego uczniom formuły. Przy pracy w trzy-, czteroosobowych grupach nie ma szans, by taka rola mogła się utrzymać. Co więcej, uczniowie często uczą się więcej od siebie nawzajem. „Pan stojący na podeście” często nie może zaakceptować siebie jako osoby, która „jedynie” prowadzi ucznia i monitoruje jego rozwój, „jedynie” koryguje błędy i pomaga uczniom wrócić na właściwą drogę. Jednak paradoksalnie to dopiero wtedy tworzy się prawdziwa relacja mistrz-uczeń, bo nauczyciel jest blisko ucznia.
Niestety, opór wobec pracy grupowej stawiają nie tylko nauczyciele, ale także sami uczniowie i ich rodzice. Uczniowie obawiają się takiej formy, gdyż wymaga to od nich większego zaangażowania. Lekcję polegającą na słuchaniu mądrości wygłaszanych ex cathedra przez nauczyciela można przespać, w małej grupie zaś trzeba być aktywnym i nie można już się ukryć. W tych samych okolicznościach wychodzą na jaw także wszystkie słabości nauczyciela – a polskie studia nauczycielskie słabo przygotowują do pracy z uczniem.
Rodzice także są często niechętni zmianom sposobu pracy. Mamy do czynienia z błędnym kołem: system testowy powoduje, że nauczyciele i uczniowie nastawieni są tylko na wymierne osiągnięcia, a napędzają to rodzice, nakręcając dodatkowo spiralę zajęć pozalekcyjnych. Dochodzi do sytuacji, kiedy rodzice przychodzą do nauczyciela i krytykują jego innowacyjne, projektowe metody: „Traci pan/pani czas, a testy już niedługo”. Z perspektywy nauczyciela pracującego zarówno w mieście, jak i na wsi trudno potwierdzić tezę KP, jakoby „rodzice nie byli w stanie sprostać oczekiwaniom szkoły”.
W obecnym systemie uczniowie boją się popełnić błąd. Sam system ocen jest tu formą represji: uczeń słabszy, pracujący na 150 proc., dostaje co najwyżej „dopuszczający” lub trójkę, co pogłębia jego frustrację. W skutecznym systemie ocenie (jeśli w ogóle jest ona potrzebna) powinno podlegać zrealizowanie celu, projektu. Każdy w grupie ma inną rolę, dostosowaną do swoich predyspozycji i możliwości; w taki sposób uczniowie ciągną się nawzajem do góry. Każdy jest tak samo ważny. To – a nie rejonizacja czy dyskryminacja szkół prywatnych – jest prawdziwe wkluczenie społeczne.
Skoro mowa o szkołach prywatnych: edukacja nie musi być z założenia tylko czy przede wszystkim państwowa. Szkoła nie jest jedynym miejscem nauczania – wiele uczymy się w domu, a szeroka paleta ofert edukacyjnych daje możliwość wyboru. Należy też pamiętać o tym, że państwo nie może wyręczać rodziców czy odbierać im możliwości wychowywania dzieci zgodnie ze swoim światopoglądem – prowadziłoby to do zgubnej unifikacji.
I wreszcie kwestia szkoły prowadzonej przez ekspertów. Postulat ten jest słuszny i realizowany w systemie fińskim. Proces selekcji na studia pedagogiczne (i na tych studiach) jest bardzo surowy – kończą je tylko specjaliści. Taki ekspert wie, na jakim jest poziomie, i nie musi uczniom nic udowadniać ani chować się za katedrą. Jednak taka selekcja wymagałaby też odpowiedniego podwyższenia wynagrodzeń nauczycieli – w Finlandii są oni wynagradzani bardzo wysoko.
Reforma edukacji przeprowadzona przez rząd PiS to tylko kosmetyka, nie zmienia istoty problemu. W cyfrowym świecie potrzeba zupełnie nowego, innego spojrzenia na nauczanie i zmiany jego kultury. Propozycje Anny Cieplak i Przemysława Sadury, uzupełnione przez nasze przemyślenia, mogą być pomocne – jednak najważniejsze, by wspólnie ustalić, jaki jest cel edukacji. Bo bez przemyślanej edukacji nie będzie sprawnego państwa.