„Nie mogłem przekazać mu, poza nędznym streszczeniem faktów, całej aury demoniczności, jaką ze sobą niosły: jednoczesnego poczucia bzdury i doskonałości”
Stanisław Lem, „Pamiętnik znaleziony w wannie”
Dotychczasowa kariera Iannucciego zdawała się go predestynować do wyreżyserowania komedii o schyłku epoki terroru. Dawny komik pracujący dla BBC, wzorem członków grupy Monty Pythona, przeistoczył się z autora satyr na brytyjskie elity w autora komedii, od których włos się jeży na głowie. Dla Terry’ego Jonesa i spółki takim skokiem na głęboką wodę (chociaż skecze Latającego Cyrku nie były pozbawione społecznego komentarza) był „Żywot Briana”. Na podobnej zasadzie serial „The Thick of It”, satyra na rząd Tony’ego Blaira, wypączkował szkockiemu reżyserowi filmem „Zapętleni”. Nominowana do Oscara komedia te same mechanizmy głupoty zarządzanej przez cynizm, które sportretowano w serialu, pokazała w akcie fałszowania dowodów na posiadanie broni masowego rażenia przez Irak tuż przed inwazją. Filmy Iannucciego zgrabnie przekształcają rozbawienie z osobistych przywar osób u władzy w przerażenie realnymi konsekwencjami ich działań. „Śmierć Stalina” w jego reżyserii nie poprzestaje na farsie z udziałem Politbiura, zataczającego się bez Generalissimusa jak kurczak bez głowy. W tym filmie prawdziwie przerażające są terror i władza, która się do niego odwołuje.
Związek Radziecki przedstawiony w filmie jest równie autentyczny, jak rosyjskość aktorów. Iannucci zatrudnił Amerykanów i Brytyjczyków do grania Rosjan, Gruzinów i Ormian. Umowność sytuacji, w której ogolony na łyso i ubrany w nieforemny garnitur narzucony na pidżamę Steve Buscemi gra Nikitę Chruszczowa, a Paddy Considine rzuca angielskimi grami słownymi na scenie udającej moskiewskie radio, może w pierwszej chwili odrzucać. Sukces filmu kryje się jednak w zdolności do zuniwersalizowania przedstawionych wydarzeń. Już Orwell, a za nim Alan Moore w komiksie „V jak Vendetta”, przełożyli na angielski dyskusję o totalitaryzmie. Iannucci, adaptując francuski komiks „La mort de Staline” Thierry’ego Robina i Fabiena Nury, dołącza do tego ciągu twórców usiłujących zrozumieć, co się wydarzyło i co może się wydarzyć. Dyktatura klaunów nie jest w końcu specyfiką wyłącznie rosyjską.
Śmieszność katów
Iannucci daje sobie w scenariuszu 15 minut (bo tyle mija od początku do tytułowej śmierci) na wyjaśnienie widowni, na czym opierały się rządy terroru i jak absurdalnie wszechogarniające one były. Jest w stanie tego dokonać, paradoksalnie, dzięki swojemu doświadczeniu satyryka. Właśnie w komicznych skrótach, w montażowych zabawach, zestawiających aresztowania z pijackimi nasiadówami Politbiura łaszącego się do Stalina, ujawnia się ponury los obywateli, których życie lub śmierć zależy od takich drobiazgów, że niemal zdaje się to kwestią przypadku.
„Śmierć Stalina” podejmuje wysiłek umniejszenia osób trzymających władzę w momencie przesilenia terroru – tak, aby po ośmieszeniu nie było już możliwe poczucie obezwładnienia skalą ich zbrodni. Rozpoczynający film epizod w radiu pokazuje rządy strachu, ale też małostkowość wąsatego Generalissimusa. Jego śmierć jest absurdalna, a ponadto brzydka. Iannucci nie waha się pokazać, co dzieje się z bezwładnym ciałem, gdy rozluźnieniu ulegają zwieracze. Widok najpotężniejszych osobistości Związku Radzieckiego szurających kolanami po dywanie nasiąkniętym moczem Maszynisty Pociągu Historii rozbraja i grozę, i (ewentualny) podziw.
Filmy Iannucciego zgrabnie przekształcają rozbawienie z osobistych przywar osób u władzy w przerażenie realnymi konsekwencjami ich działań. | Tomasz Rachwald
Zarządcy Związku Radzieckiego, masy spadkowej po towarzyszu Dżugaszwilim, z jednym istotnym wyjątkiem okazują się ludźmi małymi. Krokiem w tym kierunku jest samo obsadzenie w roli Chruszczowa Buscemiego. Aktor gra mężczyznę, który w przyszłości będzie przecież bić butem w blat na Zgromadzeniu Ogólnym ONZ, raczej jak Carla z „Fargo” niż Nucky’ego Thompsona z „Boardwalk Empire”. To cwaniak i fanfaron bez charyzmy, który przejmuje władzę tylko dlatego, że jego współspiskowcy są głupsi. Georgij Malenkow w wykonaniu Jeffreya Tambora to pozbawiony opinii narcyz. Mołotow Michaela Palina (paradoksalnie najmniej komiczna z ról w filmie) to pusta skorupa, niewolnik ideologii. Jason Isaacs gra generała Żukowa, kolejnego narcyza w tym towarzystwie, ponadto przebrzmiałego gwiazdora wspominającego dawne blaski; wywiązuje się z tej roli z przytupem, jakiego można oczekiwać po odtwórcy roli Lucjusza Malfoya.
Wymienione towarzystwo zarysowane zostało przez Iannucciego rzecz jasna grubą kreską, ale i nie było tu konieczności rozpisania głębokich portretów psychologicznych. Na swoje potrzeby reżyser wystarczająco jasno pokazuje, komu z władców czystki sprawiają sadystyczną przyjemność, kto używa ich dla furiackiej zemsty, kto podchodzi do nich jak metodyczny technokrata, a kto ślepo podąża za doktryną. Zbiorowy portret śmieszno-żałosnych indywiduów jest stosownym pogrzebem dla zwycięskiej nauki Lenina i Stalina.
Filmowi zabrakło niestety konsekwencji – lub też odwagi – by do końca zabić stalinizm śmiechem. Przez ten jeden istotny wyjątek, demonicznie złego Ławrientija Berię, „Śmierć Stalina” traci balans: Iannucci pozwolił, aby najgorsze cechy terroru zebrały się w jednym antagoniście. Genialnie zagrany przez Simona Russella Beale’a Gruzin unika ośmieszenia, przez większość czasu trwania akcji jest jedynym bohaterem aktywnie wpływającym na wydarzenia, co prowadzi do biegunowego osadzenia racji. Beria jest tu zły, pozostali zaś tylko śmieszni. Zmusza to widza do mimowolnego kibicowania frakcji Chruszczowa w pojedynku między mniejszym i większym złem, co kończy się zbyt prostym i fałszywym rozprawieniem się ze kwestią stalinizmu.
Królestwo za ZiS-5
„Śmierć Stalina” nieoczekiwanie z komedii przekształca się zatem w spektakl teatralny. Iannucci, pokazując radziecki zamach stanu, wydaje się za instrukcję obsługi mieć „Szkice o Szekspirze” Jana Kotta. Procesja władców i pretendentów krwawo rozprawiających się z władcami, zajmujących ich miejsce i czekających na pojawienie się kolejnych pretendentów – tak opisane kroniki angielskiego dramaturga zdają się stanowić doskonały punkt odniesienia dla tragikomiecznej opowieści o przejmowaniu schedy po Stalinie (przypomnijmy, że „Szkice” były de facto własnym rozliczeniem Kotta z udziału w polskim stalinizmie). Analizując „Ryszarda III”, który w tej interpretacji staje się znakomitym studium tyranii, Kott szczególnie zwraca uwagę na scenę oskarżenia Lorda Hastingsa o czary, które idealnie tu współgra z absurdem stalinowskich czystek.
„Śmierć Stalina” została w Rosji zakazana, a kina, które próbowały ją wyświetlać, zostały podane do sądu przez rosyjskie ministerstwo kultury. | Tomasz Rachwald
Jeśli za opowieścią Iannucciego rzeczywiście stoją ukryte szekspirowskie inspiracje, trudno o lepszego wykonawcę niż Simon Russell Beale, który z Szekspira grał już niemal wszystko, od Desdemony po Falstaffa. Chociaż przez jego kreację Ławrientija Berii farsa o terrorze traci w finale farsowy charakter, to otrzymujemy w zamian stosownie okrutny wariant Ryszarda III (którego Beale oczywiście też kiedyś grał dla Royal Shakespeare Company), z niemożliwą do zapomnienia sceną sądu nad Berią. Dla stosownego zamknięcia wątków Iannucci wprowadza nawet na parę ostatnich sekund Breżniewa, cień wiszący nad triumfującym aparatczykiem. Pochód pretendentów w Związku Radzieckim zdaje się nieskończony. „Śmierć Stalina” nie próbuje być na siłę filmem aktualnym politycznie. Wspomniane powyżej odniesienia nadają mu stosowną dozę uniwersalności. Powstał on ponoć dlatego, że reżysera szokowała wszechobecność portretów Stalina w Moskwie, przy kompletnym wymazaniu z Hitlera z niemieckiej przestrzeni publicznej. Iannucci nie nakręcił jednak tego filmu przede wszystkim dla Rosjan czy dla kogokolwiek z tej części świata; obsadzenie go aktorami anglosaskimi oznacza raczej próbę wszechstronnego przetłumaczenia tematu na angielski: nie tylko językowo, ale też kulturowo. To przyzwyczajenia anglosaskiej publiczności zdają się też patronować doborowi obsady i sposobowi poprowadzenia aktorów. Nie dziwi zatem, że Paddy Considine w roli moskiewskiego radiowca pozostaje tym samym Paddym Considinem, który niedawno zagrał walijskiego górnika w „Dumnych i wściekłych”. Jedyną aktorką z byłego kraju związkowego jest tu Olga Kurylenko, Ukrainka grająca zaciekle antystalinowską Marię Judinę.
Jak ten wysiłek międzykulturowego tłumaczenia przyjęto w dawnym kraju rad? „Śmierć Stalina” została w Rosji zakazana, a kina, które próbowały ją wyświetlać, zostały podane do sądu przez rosyjskie ministerstwo kultury. Choć decyzja ta sama w sobie nie oznacza wydania certyfikatu jakości, komedię o upadku rządów terroru znać warto.
Film:
„Śmierć Stalina”, reż. Armando Iannucci, Belgia, Francja, Wielka Brytania 2017.