Ostatnim przykładem głosu utrzymanego w tym tonie jest felieton Ernesta Skalskiego dla „Gazety Stołecznej”. Autor kreśli apokaliptyczną wizję Warszawy jako miasta, w którym upadły ostatnie bastiony wolnej kultury. Parada Równości, niczym podobne demonstracje w Stambule, jest brutalnie tłumiona, a w centrum miasta brakuje miejsca na upamiętnianie kolejnych wymysłów polityków PiS-u. Winę za taką sytuację ponoszą ruchy miejskie i lewica, które postanowiły popełnić karygodny grzech, a mianowicie – zaproponować własny program dla miasta i zmobilizować struktury na rzecz konstruktywnych rozwiązań. W wyniku tej tak nieodpowiedzialnej postawy Rafał Trzaskowski przegrywa drugą turę, a liberalna część Warszawy musi szukać schronienia w Poznaniu i Podkowie Leśnej.
W rzeczywistości ewentualna porażka Trzaskowskiego będzie winą wyłącznie błędów jego oraz środowiska PO. Chociaż sam Trzaskowski nie był zamieszany w aferę reprywatyzacyjną, to reprezentuje partię, która w dużej mierze odpowiada za wielomilionowy skandal. Jest to realne obciążenie dla jego kandydatury, za co winy nie ponosi ani lewica, ani ruchy miejskie. W kwestii reprywatyzacji administracja Warszawy pod rządami Lecha Kaczyńskiego również nie jest bez winy, ale to nie umniejsza odpowiedzialności ekipy Hanny Gronkiewicz-Waltz. Wystawienie Rafała Trzaskowskiego było ze strony Platformy zapewne jedną z lepszych decyzji, które mogą przyczynić się do utrzymania władzy w mieście. Hanna Gronkiewicz-Waltz usunęła się w cień, co również działa na korzyść kandydata PO. Dobrym pomysłem byłoby przełamanie osobistych uprzedzeń obecnej prezydent Warszawy i podjęcie decyzji o udzieleniu patronatu oraz realnego wsparcia Paradzie Równości. Byłby to symboliczny sygnał dla bardziej progresywnego elektoratu, dający nadzieję, że deklarowana przez Rafała Trzaskowskiego otwartość (mimo że jako minister zablokował projekt narzędzia ułatwiającego zbieranie informacji o przestępstwach z nienawiści między innymi na tle orientacji seksualnej) na mniejszości seksualne nie jest jedynie zabiegiem retorycznym.
Celem Trzaskowskiego będzie wyciszanie debaty nad kwestiami, w których może jedynie przepraszać za poprzedników. Czyniąc z niego jedynego niepisowskiego kandydata, gramy w ruletkę – albo uda mu się wybronić przed atakami, albo polegnie bez alternatywy. | Michał Żakowski
Niedemokratyczne nawoływania opozycji
Osoba reprezentująca ekipę sprawującą władzę od dwunastu lat zawsze będzie mieć trudniejsze zadanie od osób, które mogą skupić się na wytykaniu błędów rządzącym. Celem Trzaskowskiego będzie wyciszanie debaty nad kwestiami, w których może jedynie przepraszać za poprzedników. Czyniąc z niego jedynego niepisowskiego kandydata, gramy w ruletkę – albo uda mu się wybronić przed atakami, albo polegnie bez alternatywy.
Część liberalnej opozycji żyje w świecie, w którym straszenie PiS-em wystarczy, aby wygrać wybory. Podwójna porażka PO w 2015 roku niczego tej grupy komentatorów nie nauczyła. Prawdą jest, że ja, jak i wiele osób, które nie planują głosować na Trzaskowskiego w pierwszej turze, dostrzegam zagrożenia wynikające z przejęcia władzy w Warszawie przez człowieka już znanego z deptania demokracji lokalnej w swoim rodzinnym mieście. Tylko że strach przed tak zwanym „większym złem” nie jest, a przynajmniej nie powinien być głównym źródłem motywacji w podejmowaniu decyzji wyborczych. Nie rozumiejąc tego, każde środowisko, któremu niemiłe jest przejęcie władzy przez PiS, tworzy strategię własnej klęski.
Przytoczone we wspomnianym na początku tekstu felietonie dane sondażowe pokazują, że warszawiacy nie chcą wybierać, kierując się jedynie strachem. Ernest Skalski obwinia o to polityków, nie uwzględniając faktu, że żaden lider polityczny nie osiągnie sukcesu, jeżeli nie trafi do ludzi, którzy zgadzają się z jego wizją. Czy kandydaci mogą startować tylko wtedy, kiedy mają poparcie rzędu 0,01 procent i nie stanowią realnego zagrożenia? Oczywiście, takie osoby też mają prawo startu, nie reprezentują jednak mieszkańców miasta. Mówiąc, że kandydowanie osób mających poparcie niemal 20 procent mieszkańców jest problematyczne, mówimy w istocie tyle, że problematyczne są dla nas osoby, które rozważają głosowanie na kogoś innego niż nasz ulubiony kandydat. Czy taka postawa w istocie jest demokratyczna?
Strach przed tak zwanym „większym złem” nie jest, a przynajmniej nie powinien być głównym źródłem motywacji w podejmowaniu decyzji wyborczych. Nie rozumiejąc tego, każde środowisko, któremu niemiłe jest przejęcie władzy przez PiS, tworzy strategię własnej klęski. | Michał Żakowski
Sondaże na tym etapie nie muszą oddawać szans kandydatów w momencie, gdy zacznie się kampania. Wskazują jednak, jaki procent elektoratu poszukuje alternatyw i w jakim stopniu są to alternatywy prawicowe, a w jakim lewicowe. W 2015 roku Bronisław Komorowski przegrał pomimo znaczącej przewagi na starcie kampanii i mimo absolutnego braku kandydatów, których można z czystym sumieniem przypisać do lewicy – a poparcie tych, których można było powiązać w jakikolwiek sposób z progresywnymi wartościami, było marginalne. Według sondażu przeprowadzonego dla Polska Press Group, przeszło 20 procent warszawiaków rozważa alternatywę bardziej progresywną. Jeżeli nie znajdą kandydata, na którego mogą z czystym sumieniem oddać głos, wiele z tych osób może zwyczajnie na wybory nie pójść albo oddać głos nieważny. Kalkulacje oparte na założeniu „jak nie wystartuje Zandberg ani nikt podobny, to oddadzą głos na Rafała” są wyrazem kompletnej ignorancji wobec złożonego procesu decyzyjnego wyborców. Chyba że celem jest zmniejszanie ogólnej frekwencji i liczenie na to, że dzięki temu odsetek głosów będzie lepszy i może szybciej kandydat PO zdobędzie mandat w pierwszej turze. Nie prowadziłem takich wyliczeń, nie wykluczam, że mogą być prawdziwe. Uważam jednak, że celowe granie na niższą frekwencję jest postawą antydemokratyczną.
Mówienie o tym, że „nie jesteśmy tacy jak oni”, mogło wystarczyć w 2007 roku, kiedy Polacy nie wiedzieli, w jaki sposób będzie rządzić Platforma. Dzisiaj tym bardziej nie wystarcza nostalgia za czasami, które wiele osób pamięta jako nie tak znowu doskonałe.
Dać szansę alternatywie
Ruchy miejskie, lewica, wszyscy, którym zależy na tworzeniu środowiska autentycznie reprezentującego ludzi, niepowielającego błędów ugrupowań, w których dotąd pokładano nadzieję, nie są zobowiązani do przeprowadzenia refleksji wśród działaczy PO. Wolność, równość, solidarność to nie są wartości istniejące tylko wtedy, kiedy silna jest Platforma Obywatelska czy jakakolwiek aktualnie najsilniejsza partia utożsamiana z nurtem nieultrakonserwatywnym. Gwarantem ich zabezpieczenia jesteśmy my sami. Zasada ta obowiązuje szczególnie na szczeblu samorządowym, na którym komitetom niepartyjnym łatwiej jest się przebić niż na szczeblu centralnym. Jeśli zależy nam na zabezpieczeniu tego, co dla nas ważne, nie zapominajmy o tym, co może być ważne dla innych mieszkańców naszego miasta. Narracja mówiąca o tym, że Trzaskowski to jedyny sensowny wybór de facto unieważnia głos osób bezpośrednio poszkodowanych przez reprywatyzację, które nigdy nie zagłosują na osobę związaną z PO.
Mówiąc, że kandydowanie osób mających poparcie niemal 20 prococent mieszkańców jest problematyczne, mówimy w istocie tyle, że problematyczne są dla nas osoby, które rozważają głosowanie na kogoś innego niż nasz ulubiony kandydat. Czy taka postawa w istocie jest demokratyczna? | Michał Żakowski
Nie warto wpychać tych wyborców w objęcia Jakiego tylko dlatego, żeby paru publicystów mogło z zadowoleniem odnotować, że nie ma alternatyw y dla najsilniejszego niepisowskiego kandydata.
Nie warto powtarzać tych samych błędów, licząc na to, że w końcu się uda. Czy gdy przyjmujemy narrację „głównym składnikiem naszej tożsamości politycznej jest nielubienie PiS-u”, nie pomagamy PiS-owi w osiągnięciu sukcesu?
Czy głos tysięcy warszawiaków ma pozostawać niesłyszalny, ponieważ nie wpisuje się w diagnozę grupy komentatorów postrzegających ich aspiracje w kategoriach „świry groźne dla Rafała” – „świry niegroźne dla Rafała”?
W myśl demokratycznych założeń ruchy społeczne nie mogą istnieć tylko po to, aby partie bezpiecznie korzystały z ich dorobku i w ten sposób poprawiały własny wizerunek. Powinny one wywierać realny wpływ na politykę, podejmując również tematy niewygodne zarówno dla partii rządzących, jak i opozycyjnych, a nawet tworząc konkurujące z nimi partie polityczne.
* Tekst reprezentuje poglądy autora.
** Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pixabay.com