Mój tekst, opublikowany 29 maja 2018 roku na łamach „Kultury Liberalnej”, dotyczący recepcji „Krótkiej wymiany ognia” Zyty Rudzkiej, doczekał się odpowiedzi Dariusza Nowackiego (przepraszam za wcześniejszą literówkę w nazwisku, skądinąd dobrze mi znanym, gdyż czasem widuję je pod czytanymi przeze mnie publikacjami), którego fragmenty recenzji zacytowałam w swoim tekście.

Nowacki pisze, że nie czuje się wywołany do tablicy, a wręcz „zażenowany, występując z tą interwencją”. Kieruje nim jednak przerażenie, jakie wzbudził mój tekst, który jest „lustrowaniem fikcji” oraz – ujmując rzecz skrótowo – mój „barbarzyński sposób polowania w obszarze artystycznego zmyślenia, a także to, że na podstawie wyssanych z palca przesłanek formułuję miażdżące oceny bohaterów literackich”. Dość szybko można się przekonać, że tekst Nowackiego to mowa oskarżycielska, która bazuje na podanych wyżej tezach, posiłkując się w miarę potrzeby domysłami. A ja nawet nie tyle jestem przerażona, ile czuję coś, co pewnie było udziałem oskarżonego Józefa K.

W moim tekście nie krytykowałam bowiem ani bohaterki, ani autorki. Przedmiotem moich rozważań była reakcja na książkę Rudzkiej w kontekście ostrej, krytycznej recenzji jednego z wierszy Marcina Świetlickiego. Niczego z palca nie wyssałam, ta teza jest tyle nieelegancko sformułowana, ile chybiona, gdyż zapisałam jedynie fakty, podając każdorazowo źródło. Fakty, nie fikcję, proszę tego nie mylić, w przeciwnym razie robi się dosyć osobliwie.

Nowacki tymczasem dramaturgię swojego jak najbardziej realnego oskarżenia buduje w oparciu o szczegółową analizę fikcji, wchodzi też w rolę jej obrońcy. Przypomina, że bohaterka, którą nazywa „staruszką” – choć niewiele siedemdziesięciolatek tak o sobie myśli czy mówi, a bohaterka Zyty Rudzkiej na pewno w tej grupie nie jest – udała się w pewnym momencie do łazienki i ostatecznie do seksu nie doszło (notabene Mia u Tarantino, inaczej niż nieszczęsny Cyryl, do pewnego momentu świetnie się bawi). Dostaje mi się za to, że nie rozpoznaję chwytów, napięcia i konceptu, a sam Nowacki tłumaczy swoją interpretację tego, czy Roma coś myśli, czy też o tym mówi. „To jakiś obłęd!” – muszę zakrzyknąć za nim. Jakie to ma znaczenie, czy to „mowa pozornie zależna”, czy nie? To rzeczywiście tylko kwestia interpretacji, ale niezależnie od jej wyniku sprawdźmy, co uzyskamy, podstawiając pod postacie bohaterów: starszego jakiegoś Romana (reszta bez zmian, czyli tak, jak pisze o bohaterce Nowacki: „jedną nogą w grobie, bez najmniejszych złudzeń, na granicy masochizmu”) i mazgajowatą, „egzaltowaną” (według Nowackiego) Cyrylę. To tylko fikcja, nie bójmy się, możemy to podstawienie zrobić łatwo i bez komplikacji. A mój tekst stawia jedynie pytanie: czy ta fikcja pozostałaby nieskomentowana również wtedy, gdyby chodziło o seksistowskie zapędy Romana?

Teraz dodatkowo warto jednak też zapytać, czy spostrzeżenie, że Humbert Nabokova miał pedofilskie upodobania jest „obłędem, lustrowaniem fikcji i miażdżącą oceną bohatera”? I czy „przerażony” Dariusz Nowacki interweniował już w jego sprawie?

Na razie broni przede mną Zyty Rudzkiej i stwierdza, że „daję jej niemądry odpór”. To całkiem chybiony wniosek, gdyż mój „demaskatorski, pełen moralizatorskiej pasji tekst” w ogóle nie jest w nią „wymierzony”. Nie wiem też, czy Rudzka „akceptuje ponoć czyny tyleż niegodne, co prawnie zabronione” (słówko „ponoć” zdradza, że to domysł Nowackiego na temat tego, co ja uważam), bo ja nie bazuję na domysłach.

Swoje przypuszczenia bardzo poważnie traktuje za to Dariusz Nowacki. W dalszej części „domyśla się” jeszcze bowiem, że wysuwam „całkiem realny postulat odejścia pisarza i pisarki” Zyty Rudzkiej i Janusza Rudnickiego jako „podmiotów twórczych”. Domysł ten opiera na tym, że użyłam frazy „Janusz Rudnicki musi odejść” (moim celem było pokazanie pewnego kontekstu dla recepcji „Krótkiej wymiany ognia”). W konsekwencji snuje też domysły na temat tego, jaki sposób odejścia chciałabym tymże „podmiotom twórczym” wyznaczyć. I sam sobie odpowiada wołaniem: „o zgrozo!”. Trudno się nie zgodzić. To zgroza wręcz oszałamiająca. Czuję się zażenowana, naprawdę zażenowana, musząc wyjaśniać, że moje sformułowanie odnośnie do Janusza Rudnickiego to ironia, parafraza idiotycznego, powtarzanego do znudzenia hasła pewnej partii, która nie przepadała za Balcerowiczem. Dodam też od razu na wszelki wypadek – bo przecież się nie lękam – że nie mam nic przeciw pisarzowi Rudnickiemu.

Pada również stwierdzenie, że krytycy, których recenzje przywołałam, zostali przeze mnie „spostponowani”. Zdumiewające, ponieważ nikogo nie zlekceważyłam, nie potraktowałam z pogardą ani z wyższością. Znów – inaczej niż Dariusz Nowacki, który mój tekst porównał do poziomu szkoły podstawowej i do wypracowania na szkolny temat. A tak zwaną erę #MeToo (określaną tak w opozycji do ery molestowania seksualnego) nazwał aktualną paranoją.

To, co napisałam, jest też według Nowackiego wymierzone „w ślepych” krytyków literackich, którzy „owego skandalu zgodnie i tchórzliwie postanowili nie widzieć”. Nie podzielam tej spiskowej teorii, nie sądzę, by była to kwestia jakichkolwiek uzgodnień. O tchórzliwości nie wiem nic, nawet w sensie ironicznym. To są znów wyłącznie domysły. Przypuszczenia.

Wiem za to, że nie padł do tej pory żaden poważny argument, a oskarżycielskie wystąpienie Dariusza Nowackiego opiera się na wyimaginowanych tezach i tyle śmiałych, ile absurdalnych domysłach. Na koniec Nowacki łączy mnie z polowaniem „na czarownice”, w związku z „zastojem na odcinku polowania na naszych Weinsteinów”, przypisując mi dodatkowo „barbarzyński sposobów łowów”. O rany. Sam Józef K. byłby pod wrażeniem. Ale przecież zupełnie nie o to chodziło.