Szanowni Państwo!

Po niedawnym szczycie UE dotyczącym migracji w Brukseli kraje Grupy Wyszehradzkiej odtrąbiły sukces. We wspólnej deklaracji po spotkaniu ogłoszono, że przymusowej relokacji uchodźców nie będzie – co stanowi jednoznaczny triumf Viktora Orbána, który jako pierwszy jawnie przeciwstawiał się mechanizmowi forsowanemu przez kanclerz Angelę Merkel. Dyktat Brukseli, wydawałoby się niewzruszony jeszcze rok temu, załamał się pod presją Wyszehradu. Mateusz Morawiecki właśnie w solidarności Europy Środkowej upatruje sukces, w czym wtórują mu Orbán, Babiš i Pellegrini.

Zapewnienia o potędze sojuszu Polski, Czech, Słowacji i Węgier można oczywiście włożyć między bajki. Czynnikiem, który zmienił nastawienie Europy do migracji było osłabienie politycznej pozycji Angeli Merkel w Niemczech oraz wyniki wyborów w kolejnych państwach zachodnich: w Austrii i we Włoszech. „Włochy już nie są same!”, zaznaczał triumfalnie włoski premier Giuseppe Conte, podsumowując ustalenia szczytu. Pomimo jednak tego, że antybrukselska retoryka przybrała na sile za sprawą właśnie presji krajów „starej” Europy, był to wizerunkowy sukces Viktora Orbána, który – zdaniem nie tylko jego zwolenników – z enfant terrible Europy powoli staje się mentorem partii prawicowych. Dla innych zaś punktem odniesienia w sporach o przyszłość Unii, którego tak po prostu zlekceważyć nie można.

I to jest właśnie kluczowa kwestia, która umyka wielu komentatorom. Czy oto na naszych oczach polityk do niedawna uznawany w Europie za najlepszy przykład populisty wchodzi do głównego nurtu? Czy niepostrzeżenie krytyka wobec niego na europejskich salonach nie staje się łagodniejsza?

Pojedyncze ostrzeżenia rozbrzmiewały już wcześniej. W styczniu 2016 roku Jean Quatremer na łamach francuskiego dziennika „Libération” ostrzegał, że węgierski model zaczyna rozprzestrzeniać się w UE, że mamy do czynienia z „orbánizacją” Unii.

Teraz, już przed szczytem w Brukseli, Matteo Salvini – obecny wicepremier Włoch i szef Ligi – otwarcie zapowiadał, że wespół z Viktorem Orbánem zmieni zasady UE. Orbán coraz częściej zostaje przedstawiany jako wyrazisty głos „nowej Europy” lub „ojciec chrzestny europejskiej prawicy”, przeciwny skostniałej biurokracji w Brukseli i dominacji tandemu francusko-niemieckiego. W takiej konfiguracji Fidesz nie jest już ugrupowaniem populistycznym, a jego popularność – blisko 45 procent w kwietniowych wyborach parlamentarnych – zdaje się świadczyć o tym, że już dawno stał się partią typu catch-all.

W praktyce ocieplanie wizerunku węgierskiego premiera otwiera drogę do tego, do czego Orbán zdaje się dążyć – silnej frakcji „nowej, chrześcijańskiej demokracji” w Parlamencie Europejskim. Przypomnijmy, że europosłowie Fideszu zasilają szeregi Europejskiej Partii Ludowej, największej partii politycznej Europarlamentu. Rząd węgierski świadomie wykorzystuje swoich eurodeputowanych, aby szantażować ewentualnym brakiem poparcia swoich partyjnych kolegów w łonie eurougrupowania. W ten sposób Orbánowi wiele uchodzi na sucho – europarlamentarzyści EPL boją się po prostu tego, że Węgrzy wyjdą z partii i znacząco osłabią ją na europejskim forum.

To zresztą też odpowiedni moment – Orbán i podobni politycy w innych krajach są na fali wznoszącej. Paliwo dla ich działań może też przyjść z zewnątrz, a konkretnie zza Atlantyku. Steve Bannon, dawny doradca Donalda Trumpa – przedstawiany jako złowrogi demiurg sukcesu trumpistów – zapowiedział stworzenie fundacji, która będzie miała na celu wsparcie prawicowych ugrupowań w Europie. Organizacja non-profit o nazwie The Movement ma stanowić odpowiedź na liberalne Open Society Foundation i – co istotne… brać z niej przykład!

„Soros jest genialny”, stwierdził Bannon, „Jest genialny, ale zły”. Warto zaznaczyć, że dawny doradca Trumpa już od dłuższego czasu zdaje się tworzyć siatkę powiązań dla przyszłego ruchu – od momentu zwolnienia go z Białego Domu spotkał się między innymi z Marine Le Pen, Alice Weidel z niemieckiego AfD, Viktorem Orbánem i Nigelem Farage’em. Wszystkie te nazwiska mogą tworzyć polityczny kręgosłup The Movement, a zarazem krąg beneficjentów organizacji.

Może więc ta „konserwatywna kontrrewolucja” i postulowane przez Orbána od dawna wzmocnienie państw narodowych to nie reakcja, ale awangarda zmian w Europie? Jeśli tak, jak należy się im przeciwstawić? Czy lepiej w jakiś sposób włączać „idee” na temat migracji do głównego nurtu debaty, bo wtedy węgierski premier straci możliwość krytykowania tak zwanych elit? Czy może należy się pomysłom Orbána bezwzględnie przeciwstawiać, bo w przeciwnym razie zostanie „znormalizowany”, to znaczy powszechnie uznany za typowego przedstawiciela nowej prawicy. A to dodatkowo wzmocni inne europejskie partie prawicowe zainspirowane jego sukcesem.

„Jeśli tylko partie rządzące w danym państwie zostały wybrane w sposób demokratyczny, inne państwa czy instytucje Unii Europejskiej nie mają prawa pouczać tych państw. Niczym rodzice do niegrzecznych dzieci mówią, co mogą, a czego nie mogą robić”, mówi w rozmowie z Jarosławem Kuiszem brytyjski socjolog pochodzenia węgierskiego Frank Furedi. „Moim zdaniem, samo korzystanie z demokracji jest ważnym, pouczającym doświadczeniem. Dlatego też powinniśmy robić, co tylko w naszej mocy, by potencjał demokracji rozszerzać […], nawet jeśli nie podobają nam się ludzie, którzy wygrywają wybory”. Furedi zarzuca też państwom zachodnim stosowanie podwójnych standardów wobec państw Europy Środkowej.

Z częścią diagnoz Furediego trudno się nie zgodzić, lecz jego obrona demokracji jako „celu samego w sobie” ma poważną wadę. Nie tłumaczy, co zrobić w sytuacji, gdy demokratycznie wybrany rząd zaczyna mechanizmy demokracji rozmontowywać, a kraj zostaje zawłaszczony przez jedną partię.

Właśnie taką diagnozę sytuacji na Węgrzech prezentuje Paul Lendvai, austriacki dziennikarz pochodzenia węgierskiego i autor książki „Orbán. Europe’s New Strongman”, która w najbliższych miesiącach ukaże się po polsku w Bibliotece Kultury Liberalnej. „W przypadku Orbána nie mamy do czynienia z ideologią czy teoriami – to polityka oparta na sile [ang. power politics]”, mówi Lendvai w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Jest dobrym organizatorem, bezwzględnym manipulatorem i bardzo silnym liderem w swojej partii, obdarzonym instynktem, który pozwala mu wyczuwać rozmaite osobiste i polityczne zagrożenia. To prawdziwy mistrz cynizmu”, mówi wieloletni korespondent „The Financial Times”.

„Orbán wyprzedził swój czas”, twierdzi z kolei Bogdan Góralczyk, dyrektor Centrum Europejskiego Uniwersytetu Warszawskiego, w rozmowie z Jakubem Bodzionym, którą opublikujemy jako wtorkowy felieton. „Jest pewny siebie, a dopóki Donald Trump pozostaje w Białym Domu, osobom takim jak on nic nie grozi, mają poczucie bezkarności i przynależności do szerszej wspólnoty”. Nie znaczy to jednak, że ponadnarodowa koalicja populistów (ze wspomnianym Stevenem Bannonnem na czele), na którą liczą ich zwolennicy, może stać się realną siłą. „Warto przypomnieć, że nacjonalizmy, nawet polski i węgierski, mają to do siebie, że długoterminowo nie będą w stanie współpracować”, mówi Góralczyk.

Podobnego zdania jest Jan Zielonka z Uniwersytetu Oksfordzkiego, który w rozmowie z Jakubem Bodzionym przekonuje, że obietnice składane przez polityków pokroju Orbána czy Mattea Salviniego są nie tylko niemoralne czy niezgodne z prawem międzynarodowym, ale – przede wszystkim – niemożliwe do zrealizowania. „Łatwo mówić, że zamkniemy przed uchodźcami wszystkie drogi dostępu do Europy. Odkąd śledzę politykę – czyli od przeszło czterdziestu lat – słyszę od polityków tego typu obietnice i nikt nigdy ich nie spełnił”, mówi Zielonka. Czy to znaczy, że dni postaci takich jak Orbán, Salvini, Le Pen czy Kaczyński są policzone? Niekoniecznie. Wszystko bowiem – twierdzi Zielonka i trudno się z nim nie zgodzić – zależy od alternatywy, jaką dostaną wyborcy. We Francji taka alternatywa przynajmniej na pewien czas zyskała uznanie wyborców. Na Węgrzech, we Włoszech i w Polsce – wciąż jej nie widać.

Zapraszamy do lektury
Redakcja „Kultury Liberalnej”

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Filip Rudnik, Tatiana Barkovskiy, Michał Blus.
Ilustracje: Max Skorwider.