Pamiętacie napomnienia rodziców i nauczycieli, by szanować książki: nie zaginać rogów, nie niszczyć obwoluty, a już broń panie Boże, pod żadnym pozorem nie rysować w nich ołówkiem, nie mówiąc o długopisie? No właśnie. A tak czasem kusiło, by dorysować książkowej postaci wąsy lub inne atrybuty, które podpowiadała rozbuchana dziecięca fantazja!
Na szczęście dziś istnieją książki, w których nie tylko można, ale nawet należy rysować i które wstyd odstawiać na półkę bez choćby jednej zabazgranej strony. Należy do nich niewątpliwie jedna z najznakomitszych polskich książek aktywnościowych ostatnich lat „W morze!” Piotra Karskiego. To majstersztyk pod każdym względem: zarówno jeśli chodzi o tematykę oraz sposób jej prezentacji, jak i o szatę graficzną oraz dbałość o edytorski szczegół. A przede wszystkim to świetna alternatywa dla wszędobylskich smartfonów i tabletów, od których tak trudno oderwać nasze pociechy. Dzieło Karskiego pokazuje bowiem, że gra i zabawa w świecie analogowym może być równie zajmująca, co ta na szklanych ekranach urządzeń mobilnych.
O czym traktuje książka Karskiego? Nietrudno się domyślić, że wszystko krąży w niej wokół morza, a pisząc „wszystko”, mam na myśli dokładnie to, co owo słowo znaczy. „W morze!” to w pewnym sensie morska książka totalna. Znajdziemy tu bowiem i morze jako obszar geograficzny, i morze widziane z perspektywy nauk biologicznych, i historię morskich wypraw, i marynarskie oraz rybackie obyczaje, a wreszcie morze sprowadzone do jego najbardziej podstawowego surowca, a więc – wody. Książka udowadnia, iż mimo że sami jesteśmy zbudowani z wody w 70 procentach i mamy z nią do czynienia na co dzień, jeszcze dużo możemy się o niej nauczyć. Dotyczy to zresztą nie tylko dzieci, lecz także dorosłych, których dzieło Karskiego skłoni zapewne do przypomnienia sobie paru lekcji fizyki.
Trudno wymienić wszystkie poszczególne opowieści o morzu i wodzie, którymi raczy nas w książeczce Karski, ale dla oddania klimatu tej publikacji pozwolę sobie wymienić kilka tych, które zaintrygowały mnie samego. Otóż, to dzięki książce Karskiego dowiedziałem się, że pierwszym człowiekiem, który samotnie opłynął ziemię, był Amerykanin Joshua Slocum, który zrobił to na niewielkim drewnianym jachcie „Spray”. Podróż zajęła mu trzy lata. Żeby w samotności nie zwariować, często rozmawiał sam ze sobą i śpiewał. Zupełną nowością była też dla mnie informacja, że słynne paski na marynarskich koszulkach jako pierwsi zaczęli malować bretońscy rybacy. Dzięki nim mieli oni wyglądać jak kościotrupy (paski przypominały żebra). Liczyli na to, że śmierć nie zainteresuje się umarlakami. Na koniec, jako zapalony pływak i jednocześnie posiadacz niechlubnej trói z fizyki na świadectwie maturalnym, z przerażeniem, ale i z niejaką dumą dowiedziałem się, że nurkując w jeziorze na głębokość dwóch metrów znoszę nacisk – bagatela! – dwunastu ton. Dwumetrowy słup wody waży dwie tony, zaś powietrze nad wodą – dziesięć ton. Wdzięczny też jestem Karskiemu za wszystkie ciekawostki związane z morskimi zwierzętami, które od dawna mnie fascynują – orkami, humbakami, meduzami, ośmiornicami i rybami głębinowymi.
Temat to jedno, solą książek aktywnościowych są jednak zadania, jakie autor proponuje do rozwiązania młodemu czytelnikowi. Tu wyobraźnia Piotra Karskiego okazuje się niewyczerpana. Zadałem sobie trud policzenia wszystkich zabaw, jakie autor wymyślił, konstruując swoją książkę. Jest ich blisko sto, dokładnie – dziewięćdziesiąt sześć. Oczywiście, najwięcej związanych jest z rysowaniem. Zadaniem dziecka jest pokolorowanie, uzupełninie w połowie gotowego lub samodzielne stworzenie rysunku przeróżnymi technikami.
Czego tu nie ma! Są zadania, w których autor zdaje się na nasz wybór, więc zapewne skończy się w nich na ołówku lub zwykłych kredkach, ale znajdziemy również takie, w których należy użyć akwareli, gąbki i farby, a nawet japońskiej techniki gyotaku, czyli zrobić odbitki za pomocą tuszu. Karski przy tym sprytnie dobiera dane narzędzie do tematu. Gdy opowiada nam o poławiaczach gąbek, używamy do malowania gąbki. Gdy czytamy o japońskich rybakach, zadanie wymaga zastosowania gyotaku. Gdy w zadaniu pojawia się wątek fal i surferów, w ruch wchodzi woda i akwarela.
Część zadań to gry znane nam z innych książek lub gazet: kolorowanki, łączenie kropek, labirynty, znajdowanie różnic, rysowanie według pokazanego obok wzoru, poruszanie się pionkami po trasie z przeszkodami. Na szczęście większość prac, które mały czytelnik ma do wykonania, polega na uruchomieniu dziecięcej wyobraźni. Narysuj, co może znaleźć się na wielkim towarowym statku, na bezludnej wyspie, w starym wraku. Wyobraź sobie, jak by wyglądał człowiek, gdyby znowu – jak jego zwierzęcy przodek – miał żyć tylko w wodzie. Narysuj, co widzisz w okularach kapitańskiej lornetki, co ma w dziobie pelikan itp.
Ale prawdziwym hitem tej książki będą zapewne eksperymenty, które dziecko – rzecz jasna, przy mniejszej lub większej pomocy dorosłego – będzie musiało wykonać, by poznać przeróżne mechanizmy związane z morzem. Rodzice, przygotujcie się na wycinanie, przekłuwanie, klejenie i przede wszystkim na wycieranie rozchlapanej wody. To jednak nic przy frajdzie, jaką przyniesie skonstruowanie prostych urządzeń naśladujących działanie tych bardziej profesjonalnych, używanych nad i pod powierzchnią morza. Wiązanie marynarskich węzłów, klepsydra z butelek i zegar słoneczny z patyka to jedynie wprawka. Co powiecie za to na tratwę, poduszkowiec, łódź podwodną, log i odsalarkę albo świecącą w ciemności rybę głębinową czy sztuczną meduzę polującą w wodzie na rybę z metalowego spinacza? Brzmi znacznie poważniej, nieprawdaż? I bez obaw. Nie wydamy na to fortuny. Konstrukcje Karskiego są zbudowane w większości przypadków z przedmiotów, które na pewno mamy w domu.
„W morze!” spełnia zatem podstawowe zadanie książki dla dzieci: „uczyć, bawiąc; bawić, ucząc”. Przechodzi też zwycięsko inny, nie mniej ważny test. Jest świetnie zilustrowana. Grafiki nie są skomplikowane, a Karski używa zaledwie czterech kolorów: czerni, bieli, czerwieni i niebieskiego, ale ów minimalizm jest celowy. W książce, w której tak dużo zadań polega na uzupełnianiu już istniejących ilustracji, autor nie mógłby pozwolić sobie na szczegółowość rodem z Matejki. Kunszt polega na czym innym – na skrótowości ujęcia, a jednocześnie czytelności ilustracji oraz dobrze rozplanowanej kompozycji.
Nie ma się zatem co zastanawiać. Jeśli właśnie wyjeżdżacie ze swoimi dziećmi na wakacje, „W morze!” będzie idealnym uzupełnieniem czasu spędzonego na świeżym powietrzu. Jeśli już jesteście po urlopie albo nie możecie sobie na niego w tym roku pozwolić, książka Karskiego da namiastkę dalekich wypraw, wprowadzi trochę egzotyki. Jedynym mankamentem tej publikacji jest to, że… tak szybko się kończy. Na szczęście na półkach księgarskich mamy jej ciąg dalszy w postaci kolejnej książki Karskiego „W góry!”. Ta powinna starczyć na kolejny wakacyjny sezon. A co potem? Panie Piotrze, czekamy na więcej.
Książka:
Piotr Karski, „W morze!”, Wydawnictwo Dwie Siostry, Warszawa 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.