Dlaczego tą krótką słownikową definicją zaczynam kolejny odcinek cyklu „Azja w zbliżeniu”? Ano dlatego, że w ostatnim czasie na kontynencie azjatyckim nasiliły się ruchy odpowiadające definicji mobokracji. Przykładem niech będą niedawne wydarzenia w Bangladeszu, Pakistanie i po sąsiedzku – w Indiach.
Bunt młodzieży w Bangladeszu
Zacznijmy od Bangladeszu, a dokładniej od stolicy tego kraju – zatłoczonej, pozbawionej odpowiedniej infrastruktury drogowej Dhaki. Po owych złych jezdniach jeżdżą w ogromnej liczbie niesprawne pojazdy, a za kierownicami siedzą osoby nierzadko pozbawione jakichkolwiek uprawnień do prowadzenia samochodów, ciężarówek czy autobusów. Po tak naszkicowanym obrazie nie powinno nikogo zdziwić, że liczba wypadków drogowych jest w Bangladeszu ogromna i przekracza 20 tysięcy rocznie. Giną w nich ponad 3 tysiące osób. Wśród nich sporą część stanowią dzieci i ludzie młodzi, uczęszczający do szkół. Do tej właśnie grupy należała dwójka dzieci, które zginęły w lipcu pod kołami autobusu w stołecznej Dhace. Rozpędzony pojazd – a kierowcy autobusów w Azji mają zwykle ciężką nogę i trudno im zdjąć ją z gazu – wjechał w grupę uczniów. Bilans był tragiczny – oprócz dwójki, która zginęła na miejscu, kilkanaścioro zostało rannych.
Wydarzenie to doprowadziło do swoistego buntu banglijskiej młodzieży. Korzystając z sieci społecznościowych, młodzi ludzie zwołali się w tysiącach, wyszli na ulice i zablokowali centrum miasta. Dhaka została sparaliżowana na kilkanaście dni. Ruch pojazdów został albo ograniczony, albo wręcz zablokowany. Protestujący żądali od władz działań na rzecz poprawy bezpieczeństwa drogowego: egzekwowania od kierowców uprawnień do prowadzenia pojazdów, sprawdzania stanu technicznego, rozwoju bezpiecznej infrastruktury drogowej.
Młodzież nie ograniczyła się jednak do artykułowania żądań – zatrzymywała pojazdy, żądając od kierowców okazania praw jazdy oraz certyfikatów poświadczających stan techniczny pojazdów. Słowem, tłum młodych ludzi zaczął przejmować zadania należne służbom policyjnym. Był to z całą pewnością przejaw owej tytułowej mobokracji, kiedy to masa ludzka, a nie ustalony porządek kierujący się zasadami prawa i regułami współżycia społecznego, zaczyna decydować – w tym wypadku – o życiu miasta.
Po kliku dniach uczniowskiego protestu władze zapewniły, że zmienią niezwłocznie przepisy o ruchu drogowym, tak by zwiększyć bezpieczeństwo na jezdniach. Wezwały jednocześnie do zakończenia protestów. Gdy to nie poskutkowało, w dość brutalny sposób rozpędzono protestujących. Mimo destabilizacji wywołanej tego typu działaniami można zrozumieć postępowanie młodzieży, która widząc bezczynność i nieudolność władz, postanowiła wstrząsnąć zasadami nieprzystającymi do wyzwań życia codziennego. I to byłby przykład blasków mobokracji.
Lincz za oskarżenie
Wydaje się jednak, że mobokracja niesie więcej cieni, aniżeli owych blasków. Przykładem niech będą wydarzenia powtarzające się w Pakistanie.
Obowiązuje tam prawo o karaniu za bluźnierstwa przeciw islamowi. Prawo to przewiduje za obrazę Koranu i Proroka karę śmierci. Wystarczy jedno oskarżenie, nawet niezweryfikowane, by podejrzany trafił za kraty. Takie oskarżenie mogą rzucić sąsiedzi, znajomi, wrogowie. Dramat polega przy tym na tym, iż wieść o podejrzeniu bluźnierstwa rozchodzi się za pomocą sieci społecznościowych i tłum – czy bardziej precyzyjnie tłuszcza – nie czekając na policję i prokuraturę, chce samodzielnie wymierzyć karę. Dochodzi do linczu, którego efektem bywają okaleczenia lub śmierć skatowanego człowieka. Przypadków takich odnotowano w Pakistanie już wiele. To właśnie dramatyczny przejaw mobokracji coraz bardziej rozpowszechnionej w tym kraju.
Na „straży” hinduskich obyczajów
W ostatnim czasie nie lepiej zaczęło się dziać w Indiach. Tutaj jednak ostrze działania tłumu skierowane jest najczęściej przeciw muzułmanom, chrześcijanom i ludności plemiennej. Bojówkarze spod znaku hindutvy, czyli hinduskich radykałów, chcą narzucić osobom spoza kręgu hinduizmu własne tradycje i obyczaje. Niedawno, bo w połowie lipca, w Radżastanie taka właśnie bojówka, strzegąca czystości hinduskich obyczajów, zabiła jednego z dwóch muzułmanów prowadzących kupione na targu zwierzęcym krowy. Wedle hinduistów istniało podejrzenie, iż muzułmanie chcieli przeprowadzić święte zwierzęta do sąsiedniego stanu i tam sprzedać je na mięso. Strażnicy hinduistycznej tradycji sięgnęli po lincz, by uniemożliwić sfinalizowanie tego podejrzanego, ich zdaniem, interesu. To nie jedyny przypadek, gdy rządy przejął tłum.
Ogromnym echem odbił się w Indiach atak na hinduskiego kapłana, a jednocześnie obrońcę praw ludności plemiennej Swamiego Agnivesha. Ten zasłużony, blisko osiemdziesięcioletni człowiek, został ciężko pobity przez podobną bojówkę strażników tradycji w stanie Dźarkhand w połowie lipca. Powodem była plotka kolportowana przez sieci społecznościowe, iż na spotkaniach namawiał do jedzenia mięsa krów i podzielał opinię, że ludność plemienna wyznająca animizm nie należy do kręgu tradycji hinduistycznej. Brutalne pobicie tego zasłużonego obrońcy praw człowieka było klasycznym przykładem sytuacji, w której tłum, zorganizowany w bojówki, przy biernej postawie policji, przypisuje sobie prawo do wymierzania kar za niezgodne z jego oczekiwaniami działania osób lub nawet instytucji.
W Indiach coraz częściej rozlegają się obecnie głosy ostrzegające przed przejmowaniem przez różnej maści organizacje zadań przypisanych wymiarowi sprawiedliwości. Według statystyk ministerstwa spraw wewnętrznych Indii w ciągu ostatnich czterech lat doszło do blisko 3 tysięcy wydarzeń mających znamiona samosądów. Zginęło w ich wyniku lub zostało rannych niemal 400 osób. W tych ostrzeżeniach, które mogą być adresowane także do krajów sąsiedzkich, wyraźnie brzmi obawa przed rosnącą siłą mobokracji, czyli rządami tłumu.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Dalian star; Źródło: Wikimedia Commons [Domena Publiczna]