Szanowni Państwo!
„Ręka podniesiona na Kościół to ręka podniesiona na Polskę”, ponieważ „fundamentem polskości jest Kościół i jego nauka i nie może być Polski bez Kościoła”, powiedział blisko trzy lata temu Jarosław Kaczyński na obchodach 24. rocznicy powstania Radia Maryja – dwa miesiące po wyborczej wiktorii PiS-u. „Ojcze Dyrektorze”, zwracał się do Tadeusza Rydzyka Kaczyński, „bez Ciebie, Ojcze Dyrektorze, nie byłoby tego zwycięstwa!”.
Miłe słowa pod adresem założyciela jednego z najistotniejszych (mimo skromnej liczby odbiorców) polskich mediów stanowiły werbalny trybut. Ten gest był być może nawet niewystarczający, biorąc pod uwagę to, jak bardzo Radio Maryja przykładało się do mobilizacji elektoratu. Za życzliwością słowną poszły zatem materialne transfery. Tylko do stycznia bieżącego roku rząd i podległe mu spółki przekazały blisko 70 milionów złotych [sic!] podmiotom związanym z osobą Rydzyka. Co w zamian? Na pewno cenny czas antenowy w Radiu Maryja i TV Trwam.
Pierwszoligowi politycy ugrupowania rządzącego zawsze mieli możliwość udzielenia ekskluzywnego wywiadu w jednym z tych mediów. Przykładem niech będzie sam Mateusz Morawiecki, który w roli premiera wystąpił po raz pierwszy nie w mediach publicznych, ale właśnie na antenie telewizji Trwam. Morawiecki zapowiedział w nim, że jednym z celów Polski na arenie międzynarodowej będzie… „rechrystianizacja Europy”, bo – jak powiedział szef polskiego rządu – „niestety w wielu miejscach nie śpiewa się kolęd, kościoły są puste i są zamieniane na muzea”. Złośliwi mogliby powiedzieć, że będzie to kolejny element „planu Morawieckiego”, który okaże się bardzo trudny, jeśli nie niemożliwy do zrealizowania. Dość powiedzieć, że „rechrystianizacji Europy” w takiej interpretacji mogliby sobie po prostu nie życzyć katolicy z innych państw, co dopiero mówić o osobach innych wyznań czy osobach niewierzących.
Na słowa Morawieckiego można spojrzeć z innej perspektywy: odwracania uwagi od własnego podwórka. I to w chwili, gdy niektórym wydaje się, że akcje Kościoła katolickiego, na rozmaite sposoby wspieranego przez Prawo i Sprawiedliwość, stoją tak wysoko, jak nigdy w historii III RP. Na rzecz czego świadczą twarde dane? Według międzynarodowych badań Pew Research Center, spośród 106 wybranych krajów świata, to w Polsce nastąpił najgwałtowniejszy spadek religijności, szczególnie biorąc pod uwagę różnicę między ludźmi młodymi a starszymi. Dane publikowane przez – uwaga – sam Instytut Statystyki Kościoła Katolickiego od lat pokazują spadającą systematycznie liczbę uczestników niedzielnych mszy. W 2016 roku uczestniczyło w nich 36,7 procenta zadeklarowanych katolików, o 3 punkty procentowe mniej niż rok wcześniej. Widoczny jest też spadek powołań kapłańskich, który wywołuje gwałtowne reakcje duchownych. „Możemy zginąć, jeśli będzie nam brakowało kapłanów”, mówił arcybiskup Stanisław Nowak. I dodawał, że w „Polsce wielu rzeczy może brakować, ale niech jej nie braknie kapłanów”. Osobliwy byłby to, a jednocześnie złożony, arcypolski obraz: Kościoła katolickiego, który sprawia wrażenie instytucjonalnej potęgi, jednocześnie zaś po cichu z różnych względów opuszczanego przez wiernych i ze szczuplejącą z wolna warstwą duchownych.
Czy te procesy są czymś szczególnym? Profesor Stanisław Obirek w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, twierdził, że Polska po czasie, kiedy Kościół odgrywał ogromną rolę polityczną – chociażby jako wsparcie dla opozycji w czasach PRL – dziś po prostu przechodzi do „normalności”: „ […] religia będzie, tak jak to się dzieje w innych krajach, odgrywać tylko funkcję religijną. W praktyce oznacza to rezygnację z oferty poszczególnych Kościołów, bo następuje indywidualizacja w zaspokajaniu potrzeb religijnych. […] Kapłanów będzie mniej – i dobrze, bo będą mieli coraz mniej zajęć”, mówił Obirek.
Jak twierdzi z kolei ks. dr Wojciech Sadłoń, dyrektor Instytutu Statystyki Kościoła Katolickiego, nic nie jest jeszcze przesądzone. „Ciągle jesteśmy na granicy wyboru między ścieżką liberalną a konserwatywną”, mówi w rozmowie z Tatianą Barkovskiy i Maciejem Kowalczykiem. Wpływy Kościoła w społeczeństwie można odzyskać. „Jestem przekonany jednak, że nie dokona się to drogą na skróty, czyli poprzez dostosowywanie się, rozumiane po prostu jako liberalizacja nauczania moralnego”.
Podobnego zdania jest socjolog, a niegdyś założyciel kwartalnika „Fronda” prof. Rafał Smoczyński z Polskiej Akademii Nauk. „Strategia narodowo-katolicka ma w Polsce solidne podstawy. Jest reprodukowana wielogeneracyjnie, sprowadza się do znanych symboli. Dlatego nie spodziewam się, żeby polski Kościół zaczął podążać drogą liberalizacji, bo to mu się zwyczajnie nie opłaca”, mówi w rozmowie z Jakubem Bodzionym.
Trwałość i wytrzymałość instytucji kościelnych może się jednak okazać złudna. Jak pokazują przykłady innych krajów, nawet silny historią Kościół katolicki nie jest odporny na potężne skandale tu i teraz.
Po słynnym śledztwie dziennikarskim dotyczącym molestowania nieletnich przez księży prowadzonym przez „Boston Globe” – a przedstawionym w oscarowym filmie „Spotlight” – reputacja Kościoła katolickiego w całym stanie Massachusetts legła w gruzach. Rewolucyjność tego śledztwa polegała na tym, że ujawniło ono nie pojedyncze przypadki molestowania, ale cały koordynowany odgórnie system reagowania. Dowodziło ono, że władze kościelne nie tylko o procederze wiedziały, ale nauczyły się nim „zarządzać”. Zaledwie kilka tygodni temu podobny system ujawniło śledztwo prowadzone na zlecenie władz stanowych Pensylwanii. Objęło kilkadziesiąt lat, większość stanowych parafii i ujawniło około 300 pedofilów oraz co najmniej tysiąc ofiar, niekiedy kilkuletnich. Jak jednak zaznaczają autorzy raportu, pokrzywdzonych jest zapewne kilkakrotnie więcej.
W Irlandii, gdzie również dochodziło do skandali pedofilskich, po silnych wpływach Kościoła nie ma śladu. W ciągu zaledwie kilku lat Irlandczycy w drodze referendum [!] zalegalizowali związki jednopłciowe i zliberalizowali bardzo surowe prawo regulujące dostęp do przerywania ciąży. Kiedy kilka dni temu Irlandię odwiedziła głowa Kościoła – po raz pierwszy od blisko czterdziestu lat – na mszę odprawianą przez papieża Franciszka przyszło zaledwie 130 tysięcy osób, mimo że organizatorzy spodziewali się pół miliona wiernych. Dla porównania, Jan Paweł II w roku 1979 przyciągnął… 2,5 miliona uczestników. Czy podobny proces może zajść także w Polsce? Zwłaszcza gdyby skandal obyczajowy o podobnej skali, wybuchł także w naszym kraju?
Wielu Polaków wydaje się wierzyć w to, że polski Kościół katolicki jest immunizowany na ten rodzaj skandali, że ujawnione dotąd przypadki, choć spektakularne, są wyjątkami. Walter Robinson, amerykański dziennikarz, którego postać pojawia się we wspomnianym filmie „Spotlight”, a który prowadził śledztwo „Boston Globe”, nie ma jednak wątpliwości, że do przestępstw na nieletnich na podobną skalę musiało dochodzić także w Polsce. „Jeśli władze w Polsce miałyby tyle odwagi, żeby zainicjować śledztwo, jego wyniki nie byłyby inne od tych w Pensylwanii i Bostonie”, mówi w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Maciejem Kowalczykiem. „Pozostaje pytanie, czy władze w Polsce […] wierzą, że opinia publiczna ma prawo wiedzieć, jak Kościół przez dziesięciolecia traktował swoje dzieci”.
Na krótszą metę oczywiście wszystko wydaje się w porządku. Wracając znów do sprawy zasobów pieniężnych, pod rządami obecnej partii wsparcie finansowe dla Kościoła ze strony państwa tylko rośnie. W 2017 roku z budżetu państwa przelano rekordowe 159 milionów złotych na Fundusz Kościelny – swoisty wynalazek, mający swój początek w czasach głębokiego PRL-u, który od lat wywołuje ogromne kontrowersje. Jak przypomina specjalista od prawa wyznaniowego dr hab. Paweł Borecki w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Agatą Wójcik Fundusz utworzono w roku 1950, kiedy państwo przejmowało nieruchomości ziemskie od różnych związków wyznaniowych. Fundusz miał być swoistą rekompensatą, a jego wysokość – zależna od dochodowości przejmowanych majątków. Problem w tym, że „nigdy jednak w praktyce nie zewidencjonowano wielkości przejmowanych dóbr ziemskich i ich dochodowości”. Co więcej, zarówno w czasach PRL, jak i III RP, Kościołowi zwracano przejmowane majątki lub wypłacano za nie rekompensatę.
Mimo to Fundusz trwa i systematycznie rośnie. I – paradoksalnie – oddala Kościół katolicki od wiernych. Próby zastąpienia go dobrowolnym odpisem podatkowym wywołują ogromny opór Kościoła. Dlaczego? „Ja naprawdę nie dziwię się niektórym biskupom, że wolą mieć pewne pieniądze gwarantowane w Funduszu Kościelnym, niż co roku starać się, zabiegać i prowadzić kampanię wyjaśniającą i propagandową w stosunku do swoich wiernych, w ogóle do podatników: raczcie dać nam 1 procent”, mówi Borecki. „Jak zabiega się o względy podatników, to trzeba też i panować nad swoim językiem, i nad swoimi czynami”.
A Fundusz Kościelny to jedynie ułamek sumy, jaką państwo przeznacza rokrocznie na wsparcie Kościoła. Sam kardynał Kazimierz Nycz szacował całość tych środków na około… 2 miliardy złotych. Czy to rzetelne dane – nie wiemy, bo finanse Kościoła pozostają nieprzejrzyste, polskie prawo zaś pozwala na łatwe ukrywanie tych transferów. Mało tego, jak twierdzi Borecki, zachęca wręcz do „prania brudnych pieniędzy”!
Walczące z nadużyciami podatkowymi Prawo i Sprawiedliwość zdaje się jednak tego nie zauważać. I nie zauważy. To rzuca skądinąd ciekawe światło na sprawę silnego państwa, równości wobec prawa, łatania kolejnych „luk podatkowych” czy znajdowania „miliardów na dzieci”.
Czy polscy wierni powinni się niepokoić? Niech pozostanie to pytaniem retorycznym.
Zapraszamy do lektury!
Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski
Pomysł Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Filip Rudnik, Tatiana Barkovskiy, Maciej Kowalczyk, Agata Wójcik.
Ilustracje: Magdalena Leszczyniak.