Niektórzy poeci są znani przede wszystkim ze swojej biografii. Należy do nich choćby żyjąca na przełomie XIX i XX wieku Maria Komornicka, dziś pamiętana głównie dzięki temu, że w pewnym momencie życia obudził się w niej mężczyzna. Komornicka zaczęła przebierać się w męskie ubrania, podpisywać dzieła „Piotr Odmieniec Włast”, a nawet usunęła sobie podobno dobrowolnie wszystkie zęby, aby wyglądać mniej kobieco. Te ekstrawagancje miały dwojaki wpływ na odbiór dzieła poetki. Z jednej strony wzmogły zainteresowanie jej postacią. Z drugiej – okoliczności, w jakich jej twórczość powstawała, okazały się ważniejsze od tego, co zostało stworzone.

Cwietajewa po polsku

Podobnie jest w przypadku Mariny Cwietajewej. Chyba każdy polski czytelnik, który o niej słyszał, najpierw myśli o jej burzliwym życiu, na które składały się częste romanse (w tym jednym z kobietą), zażyła przyjaźń z Rilkem, biedowanie na emigracji i samobójcza śmierć w dalekiej Jełabudze. Twórczość tej poetki schodzi przy tym na dalszy plan. Trochę pewnie dlatego, że przez lata była umieszczona na indeksie Związku Radzieckiego i po prostu jej nie wydawano, a trochę z tego powodu, że wiersze Cwietajewej uchodzą za trudne w odbiorze i jeszcze trudniejsze w przekładzie (czasem wręcz nieprzekładalne).

[promobox_wydarzenie link=”https://kulturaliberalna.pl/2017/08/29/anna-olminska-recenzja-marina-cwietajewa-piwkowska/” txt1=”Czytaj także inny tekst o Marinie Cwietajewej” txt2=”Mój stole, mój wierny psie” pix=”https://kulturaliberalna.pl/wp-content/uploads/2018/09/Marina-Cwietajewa-550×367.jpg”]

Sytuacji tej nie zmienił nawet fakt, że od lat 60. i 70., kiedy w ZSRR książki Cwietajewej z powrotem trafiły na księgarniane półki, pojawiło się w Polsce liczne grono tłumaczy, którzy próbowali przybliżyć polskim czytelnikom jej pisarstwo. Byli wśród nich między innymi Joanna Salomon, Seweryn Pollak, Eugenia Siemaszkiewicz, Włodzimierz Słobodnik i Anna Kamieńska. Do podjęcia translatorskiej próby skłoniła ich zapewne fascynacja świeżą, niepodrabialną dykcją Cwietajewej – poetki osobnej, która w drugiej połowie XX wieku została wyniesiona na piedestał, zyskując nawet miano najlepszego poety rosyjskiego ubiegłego stulecia.

Po okresie początkowego oczarowania poezją Cwietajewej przyszła jednak pora na jej stopniowe odchodzenie w niepamięć. Przez dłuższy czas w Polsce pojawiały się wciąż te same tłumaczenia, a nowe wybory poezji Mariny z rzadka wzbogacano nowymi przekładami. Literacki obraz poetki zaczął blaknąć. Za to jej życie nie przestawało fascynować, czemu przysłużyły się kolejne teksty biograficzne pojawiające się w Polsce. W 1991 roku ukazał się u nas przekład książki Lidii Czukowskiej „Przedśmiercie”, w której autorka zastanawia się nad przyczynami śmierci Cwietajewej; w 2001 roku na Zachodzie pojawiła się jej biografia pióra Henriego Troyata, wydana trzy lata później w języku polskim, a w roku ubiegłym wydany został poświęcony Marinie esej biograficzny Anny Piwkowskiej pod tytułem „Wyklęta”.

I kiedy wydawało się już, że sama twórczość Cwietajewej odchodzi u nas do lamusa i będą ją znać tylko studenci rusycystyki i miłośnicy poezji rosyjskiej, w 125. rocznicę śmierci poetki wydawnictwo Sic! opublikowało autorski wybór jej wierszy „Hardość i Słabość” w przekładzie Zbigniewa Dmitrocy. Jaki obraz twórczości rosyjskiej poetki się z nich wyłania?

Na moje wiersze nadejdzie kiedyś pora

Na zbiór Dmitrocy składają się przede wszystkim wiersze po raz pierwszy przyswojone polszczyźnie, ale znajdziemy w nim również utwory już wcześniej publikowane. Wszystkie zostały wybrane przez tłumacza i ułożone przez niego w kolejności chronologicznej. Taki układ sprawia, iż możemy odnieść wrażenie, że wiersz po wierszu śledzimy życie Cwietajewej. A więc i w tym przypadku wcale nie uciekamy od jej biografii. To wrażenie pogłębia zresztą fakt, że w niemal wszystkich utworach podmiot liryczny mówi w pierwszej osobie, którą na podstawie różnych cech można zidentyfikować właśnie jako Marinę Cwietajewą – czy ze względu na to, że osoba mówiąca często odnosi się do wydarzeń, które miały miejsce w życiu poetki, przeżywa jej smutki i radości, czy to dlatego, że nazywa siebie jej imieniem. Utożsamienie autora z podmiotem mówiącym nie jest więc chyba tutaj nadużyciem. Zresztą, sama Cwietajewa wyznała kiedyś: „Wiersze moje to pamiętnik, moja poezja – to poezja imion własnych” [1]. A na podstawie jej zapisków można stwierdzić, że ta jej postawa na przestrzeni lat nie ulegała większym zmianom.

Możemy więc bez większych oporów przyjąć, że odpowiedni do odczytania utworów Cwietajewej będzie klucz biograficzny, i z tym nastawieniem zabrać się do czytania „Hardości i Słabości”. W pierwszych utworach tego tomu, takich jak „Modlitwa”, poznamy Cwietajewą na progu życia – młodą, nienasyconą, pełną witalności, wykrzykującą: „Ja pragnę cudu, Chryste Boże! […] Obdarowałeś mnie – zbyt szczodrze! / Ja wszystkich dróg – chcę jednocześnie!”. Dowiadujemy się, jak szybko odkryła swoje poetyckie przeznaczenie i jak wysoko ceniła siebie jako ledwie dwudziestojednoletnia artystka („[…] Na moje wiersze, jak na wina cenne, / Nadejdzie kiedyś pora”).

Analizując kolejne utwory, przekonujemy się, jak młodzieńcza energia Cwietajewej powoli ustępuje miejsca zupełnej rezygnacji („Przez ziemskiego bytowania kotlinę / Przygnieciona, osłupiała całkowicie, / Pogrzebana żywcem przez lawinę / Dni – jak z kajdan uwalniam się z życia. […]”). Nie słabła przy tym wiara poetki w zbawienną moc twórczości. Wprost przeciwnie – jeszcze bardziej rosła, wraz z przekonaniem Cwietajewej o „zrośnięciu” jej osoby z poezją: „Otwarłam żyły: niepowstrzymanie, / Nieodwracalnie trysnęło życie. / […] Nieodwracalnie wiersz wytryska”.

Biorąc w nawias życiorys

Można przeczytać ten zbiór właśnie tak – posługując się kluczem biograficznym. Od tego bardzo trudno zresztą uciec. Historia uczy jednak, że warto analizować wiersze inaczej niż w kontekście biografii ich autora, przede wszystkim po to, by uniknąć takich sytuacji, jakie miały miejsce chociażby, gdy odczytywano wiersze Komornickiej. Badacze twórczości tej ostatniej próbowali każdy wiersz interpretować z perspektywy biografii poetki – nawet taki, który z życiem autorki nie miał nic albo miał naprawdę niewiele wspólnego. W konsekwencji w pewnym momencie po prostu przestali dostrzegać, że można pisać o tych tekstach inaczej.

Powstaje więc pytanie: czy da się czytać wiersze Cwietajewej, biorąc w nawias jej życiorys? Z pewnością tak. W sukurs przychodzi nam tu Josif Brodski, który otwarcie wyznał w jednym z wywiadów, że on nigdy nie szukał w wierszach tej autorki związków z jej doświadczeniem życiowym [2]. A pamiętajmy, że to właśnie dzięki Brodskiemu Cwietajewa zyskała wspomniane miano najlepszego poety rosyjskiego wieku XX.

Co zatem Brodski znalazł w jej wierszach? Możemy się tego jedynie domyślać, bo we wspomnianym wywiadzie nie ma o tym mowy. Najprostsza, wręcz banalna odpowiedź, która jako pierwsza przychodzi do głowy, jest taka, że wiersze Cwietajewej, powstałe w oparciu o rzeczywiste doświadczenia życiowe autorki, bywają uniwersalne i zamykają w sobie ogólne prawdy o świecie. Nietrudno to zresztą wykazać. Weźmy choćby taki wiersz:

Kędziorów południowy cień
Nad siwiejącą moją głową.
Rówieśny mi rok w rok, dzień w dzień –
Mym synem staniesz się stopniowo.
Wspólnieśmy trzydzieści sześć mieli –
Czarująca była z nas para!
I zda się – jest promyk nadziei –
Że tak czy siak – n i e będę stara!

Ile ten utwór mówi nam o młodości, o przemijaniu i o względności czasu, ile o względności pojęć albo o różnicach między ludźmi? Z podmiotem lirycznym tego i innych wierszy Cwietajewej nietrudno się przy tym utożsamić, nawet nie znając kolei losu autorki. Niemal każda młoda osoba chce przecież wylatywać nad poziomy, niemal każdy człowiek miewa w życiu chwile zwątpienia, niemal każdy przeżył też choć raz uniesienie miłosne.

Ton i forma

O genialności wierszy Cwietajewej nie przesądza jednak „co”, ale „jak”, a więc nie tyle nowatorstwo tematów, ile zupełnie osobny ton oraz formalny kunszt jej dzieła. Jeśli chodzi o ton, Cwietajewa prawie zawsze zaczyna wiersze, mówiąc słowami Achmatowej, „od górnego C”. Łączy się to wyraźnie z jej „podwyższonym potencjałem odczuwania”, z tym, że „[z]arówno w życiu codziennym, w stosunku to ludzi, jak i w świecie poezji Cwietajewa nie uznaje, a kto wie, może i nie rozumie tak zwanego normalnego postępowania, normalnych odczuwań” [3]. W efekcie podczas lektury jej utworów można wręcz odnieść wrażenie, że Cwietajewa krzyczy – i że tym swoim krzykiem zagłusza nas, nasz wewnętrzny głos. (Niektórzy do tego podniesionego tonu muszą – tak jak ja – przywyknąć, aby odnaleźć w nich, mówiąc nieco górnolotnie, istotę życia i odczuwania).

Krzyk kojarzy się z histerią, histeria – z wielosłowiem. U Cwietajewej uderza jednak to, jak niewiele słów wystarczy, by wyrazić tak wiele emocji. Codzienne radości i smutki skupiają się w jej wierszach jak w soczewce. Poetka unika przy tym filozofowania i dydaktyzmu, stroni też od pustosłowia i samocelowych ornamentów – jak w tym dwuwersie:

Całemu morzu – jest potrzebne wszystko niebo,
Całemu sercu – jest potrzebny wszystek Bóg.

Tak duża kondensacja myśli i odczuć jest możliwa między innymi dlatego, że nie jest to poezja półśrodków – w momencie, w którym wypowiadane są dane słowa, są to słowa pewne, niepodważalne, są jak mocne filary, na których buduje się świat. „Tak” znaczy tu „tak”, a „nie” znaczy „nie”. W jednym utworze pada nawet stwierdzenie: „Na życia skraju / Środkiem szczerze gardząc, / Odprawiam bez żalu – / Drogę żelazną”. Opisuje to bardzo dobrze postawę życiową podmiotu nie tylko w odniesieniu do innych ludzi (poeta u Cwietajewej postawiony jest, jak w romantyzmie, zdecydowanie wyżej od innych – bo wie więcej i czuje mocniej), ale również do świata. Nie ma tu miejsca na odcienie szarości. Tym bardziej rzucają się w oczy przeciwstawienia i kontrasty, bardzo często zestawione ze sobą bardzo gwałtownie, a nieraz połączone ze sobą za pomocą elips. Dla przykładu, życie wielokrotnie ściera się w twórczości Mariny ze śmiercią („[…] …Poza świata ziemskiego granicę: / Nad Styks chcę!”), miłość z nienawiścią, bliskość z oddaleniem („Nikt nie odebrał mi niczego – / Żeśmy osobno – cudnie wprost! / Całuję pana przez rozległość / Setek dzielących nas wiorst. […]”), a tytułowa hardość – z tytułową słabością:

Hardość i słabość – dwie rodzone siostry,
Nad mą kołyską obie zgodnie wzrosły.
„Z głową do góry!” – przykazała hardość.
„Z oczami na dół!” – wyszeptała słabość.
I tak przechodzę – z oczami na dół –
z głową do góry – Hardość i Słabość.

Poza wyjątkowym tonem wiersze Cwietajewej bywają finezyjne pod względem formalnym, tak jak choćby ten:

Śmierć – tego nie ma.
Śmierć – tego nie ma.
Śmierć – tego nie ma.
Nie ma – dla matek
I dla piekarzy.
(Nie zjesz pieczywa!)
Śmierć – to jest tak:
Niedokończony dom,
Niedochowany syn,
Niedowiązany snop,
Niedodyszany dech,
Niedokrzyknięty krzyk.
Ja – o, to tak,
Na zawsze – tak,
Tak – wbrew i wspak,
Tak – bądź co bądź!
Nawet do ciebie
TAK krzyczę, Nie ma!
Więc – tego nie ma,
Więc – to stek bzdur,
Kalendarzowy fałsz!

Cwietajewa była w końcu poetką bardzo umiejętnie operującą językiem, której poezja, jak pisał Seweryn Pollak, „tkwi w języku, z języka się wywodzi i właściwie jedynie poprzez specyfikę języka rosyjskiego może być dokładnie odczytana” [4]. Lubiła bawić się etymologią, tropić pokrewieństwa dźwiękowe i znaczeniowe istniejących słów i odkrywać nowe. Przepadała też za elipsami i półpauzami, co widać w ostatnim z przytoczonych wierszy. Albo w takim fragmencie oryginału, który po rosyjsku brzmi następująco:

[…] Jesli wieku nie do priedkow –
Nie do prawnukow mnie: stad.
Wiek moj – jad moj, wiek moj – wried moj,
Wiek moj – wrag moj, wiek moj – ad.

Gładkość i chropowatość

Językową maestrię Cwietajewej i jej silne zakorzenienie w języku, o których można przeczytać w tekstach krytycznych, nie do końca jednak widać w przekładzie Dmitrocy. Jego wiersze są nieraz bardzo rytmiczne, słowa w nich płyną i dzięki temu świetnie się je czyta, zwłaszcza na głos (a trzeba pamiętać, że sama Cwietajewa uwielbiała czytać głośno swoje utwory i dużą wagę przywiązywała do ich muzyczności). O ile jednak takie rytmiczne tłumaczenie trzeba uznać za bardzo udane w większości przypadków, o tyle w części utworów brakuje momentu zwrotnego, nagłego załamania rytmu, właściwej Cwietajewej chropowatości tekstu. Niektóre wiersze sprawiają więc wrażenie jakby wygładzonych (por. tłumaczenie cytowanego w oryginale fragmentu: „[…] Skoro wiek ma za nic przodków – / Gdzież mi do prawnuków: chmar. / Wiek mój – jad mój, wiek mój – trąd mój, / Wiek mój – wróg, wiek – piekła war”).

A może po prostu, jak pisze sam Dmitroca w posłowiu, opinia krytyków o maestrii językowej Cwietajewej opiera się przede wszystkim na lekturze tych wierszy, które tłumacza „być może nigdy […] nie znajdą, ponieważ są nie tyle na granicy, co poza granicą przekładalności”? Być może. „Na szczęście […] większość wierszy Cwietajewej tej granicy nie przekracza” – stwierdza dalej tłumacz. Przeczytawszy „Hardość i Słabość”, trudno się z tym stwierdzeniem – z naciskiem na „na szczęście” – nie zgodzić.

 

Przypisy:

[1] Marina Cwietajewa, „Iz dwuch knig”, Moskwa 1913, s. 3 [za:] Seweryn Pollak, „Portret poetki (Maryna Cwietajewa)” [w:] tegoż, „Srebrny wiek i później. Szkice o literaturze rosyjskiej”, wyd. Czytelnik, Warszawa 1971, s. 51.
[2] Solomon Wołkow, „Świat poety. Rozmowy z Josifem Brodskim”, przeł. Jan Gondowicz, wyd. PIW, Warszawa 2001, s. 54.
[3] Seweryn Pollak, dz. cyt., s. 50.
[4] Tamże, s. 60.

Książka:

Marina Cwietajewa, „Hardość i Słabość”, przeł. Zbigniew Dmitroca, wyd. Sic!, Warszawa 2017.