75. edycja MFF w Wenecji przejdzie do historii jako „festiwal Netflixa, przydługich filmów i odrzutów z Cannes”. Takimi właśnie – dość złośliwymi – słowami stojący w wielometrowych kolejkach dziennikarze z całego świata określali imprezę jeszcze w jej trakcie. Trudno nie przyznać im racji – większość najbardziej interesujących tytułów konkursu głównego i sekcji Orizzonti wyprodukowały platformy streamingowe (z Netflixem na czele i Amazonem tuż za nim), a średnia długość walczącego o Złotego Lwa metrażu wynosiła ponad 135 minut. Wielokrotnie też podkreślano w rozmowach kuluarowych, że część prezentowanych dzieł odrzucono z selekcji głównej w Cannes i niejako „siłą rzeczy” zostały ochoczo przyjęte przez organizatorów festiwalu w Wenecji.

Prawdę mówiąc, obfitujący w reżyserskie sławy line-up niestety zawiódł. Wyczekiwane dzieła takich reżyserów jak Mike Leigh, László Nemes, Olivier Assayas, Luca Guadagnino czy Shinya Tsukamoto nie spełniły oczekiwań i – mimo iż w niektórych dało się znaleźć ślady intrygujących idei formalnych czy intelektualnych – nie odniosły na Lido spodziewanych triumfów. Wręcz przeciwnie – po projekcjach „Romy” Cuarona i „Faworyty” Lanthimosa (już drugiego dnia konkursowych zmagań!) kinofilskie apetyty zostały zaspokojone tylko połowicznie, a im bliżej zakończenia prestiżowej imprezy, tym łatwiej można było odgadnąć nazwiska potencjalnych wygranych. Z jednej strony można zatem stwierdzić, że jury pod przewodnictwem Guillerma del Toro i z Małgorzatą Szumowską w składzie dokonało wyboru dość przewidzianego i bezpiecznego. Z drugiej – warto podkreślić, że jurorskie gremium postawiło na filmy dla widzów „przystępne” w dobrym znaczeniu tego słowa; zwycięskie tytuły skłaniają do licznych refleksji, ale nie brak w nich sporej dawki humoru, wzruszeń czy ironii. To dzieła niezwykle osobiste, na swój sposób autentyczne i o wyraźnej autorskiej sygnaturze .

Pewnego razu na Dzikim Zachodzie…

Tegoroczna Wenecja zaznaczy się w historii za sprawą słabości do westernów, filmów historycznych i kostiumowych. Wśród nagrodzonych pozycji nie znajdziemy ani jednego dzieła, którego akcja rozgrywałaby się współcześnie i którego tematyka odnosiłaby się wprost do teraźniejszości. Nagrodzeni za najlepszy scenariusz Joel i Ethan Coenowie zaprezentowali podzieloną na autonomiczne epizody westernową antologię. Choć tłem akcji wszystkich nowel „Ballady Bustera Scruggsa” jest mityczny Dziki Zachód, utrzymane zostały one w różnych konwencjach gatunkowych i stylistycznych – od musicalu w bez wątpienia najbardziej (dosłownie i w przenośni) przebojowym segmencie o przygodach tytułowego birbanta Scruggsa, przez horror, aż po dramat obyczajowy czy wręcz filozoficzno-egzystencjalny. Spajającą całość nicią jest jakże charakterystyczna dla twórczości braci Coen melancholia, sarkazm, przewrotność i nieprzewidywalność losu. Najsłynniejsi bracia współczesnego Hollywood uwielbiają się przecież kinem bawić. Rozliczne, intertekstualne nawiązania zarówno w tematyce, jak i estetyce ich dzieł tworzą napiętą strukturę, którą widz-detektyw czuje się w obowiązku rozwikłać. Ale ich erudycja idzie w parze z sardonicznym humorem. Bawią się z oglądającymi, poniekąd kpiąc z nich. Niemniej, jak to bywa u Coenów – wszystko, nawet kpina, posiada drugie, dialektyczne dno.

Synowie marnotrawni

O ile nagrodzeni za najlepszy scenariusz twórcy „Bartona Finka” postawili na efekciarską różnorodność, o tyle ogłoszony mianem „najlepszego reżysera” Jacques Audiard zdecydował się w „Braciach Sisters” na prostotę. Twórca nagrodzonych Złotą Palmą w Cannes „Imigrantów” znajduje właściwe proporcje między epickim kinem przygodowym a intymnym portretem skomplikowanej emocjonalnie relacji tytułowych braci. Bardziej niż do klasycznych westernów Johna Forda czy Johna Hustona, francuski autor sięga do dekady lat 70. i takich dzieł jak chociażby „Przełomy Missouri” Arthura Penna z Marlonem Brando i Jackiem Nicholsonem. Choć „Bracia Sisters” rozgrywają się w świecie westernów (akcja filmu została osadzona w XIX wieku w Oregonie), jest to głównie opowieść (a nawet przypowieść!) o uniwersalnej sile. Audiard w przeciwieństwie do Coenów nie dekonstruuje przez formalne zabiegi mitu Dzikiego Zachodu, ale ukazuje między wierszami historii o braterskiej miłości jego zmierzch. Rządząca się ogładą i konwenansem „nowa cywilizacja” wkracza w dzikie tereny i małymi kroczkami dokonuje wielkiej, „antropologicznej przemiany”. Francuski reżyser opowiada zatem o przejściu ze „stanu natury” do „świata kultury”, o stratach i ofiarach, które to znamionują wagę tej zmiany. Sukces „Braci Sisters” nie skupia się wyłącznie na narracyjnej sprawności Audiarda, to także wybitny popis aktorski tytułowego duetu. W ostatnich latach Joaquin Phoenix wielokrotnie udowodnił wszechstronność swojego talentu. John C. Reilly nie miał jednak tylu okazji, aby przypomnieć nam, jak wybitnym jest aktorem, co za sprawą stonowanej i dojrzałej roli u Audiarda z powodzeniem czyni.

Kill Bill spotyka Django

W klimatach okraszonego krwawą zemstą westernu porusza się również Jennifer Kent, jedyna reżyserka w selekcji tegorocznego konkursu głównego. W „Nightingale” dochodzi do niezwykłego sojuszu między kinem zemsty i kinem drogi, a także między dwoma wzgardzonymi przez wielką historię mniejszościami. Reprezentują je irlandzka kobieta polująca na brytyjskiego oficera oprawcę i czarnoskóry Aborygen występujący wpierw w roli jej podejrzanego przewodnika, następnie zaś najbliższego przyjaciela. Złożona opowieść Kent o uzyskiwaniu przez skrzywdzoną bohaterkę siły i samoświadomości nie stroni od naturalizmu i brutalności na miarę dzieł Quentina Tarantino. Wydaje się jednak, że w wizji australijskiej reżyserki nie mamy do czynienia z efekciarską „przemocą dla przemocy”, tylko z potrzebą oczyszczenia i wyrównania dziejowego rachunków. Claire, główna bohaterka, oddaje swoim katom ciosy z siłą równą tej, z jaką jej je zadawano. Świat kina daje kobiecie prawo do wymierzania symbolicznej sprawiedliwości – zarówno „przed”, jak i „za kamerą”.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Award Ceremony – Venezia 75 – Roma – Alfonso Cuaron © La Biennale di Venezia – foto ASAC.