Dwaj europejscy przywódcy uosabiają obecnie dwa główne fronty w unijnej polityce, nieformalnie przewodząc – odpowiednio – obozom „europeistów” i „nacjonalistów”. Na czele tych dwóch narracji stoją Emmanuel Macron z jednej strony i Viktor Orbán z drugiej. Dobrze, że „Kultura Liberalna” bierze na warsztat te dwie wizje Europy.
[promobox_artykul link=”https://kulturaliberalna.pl/2018/09/18/sowa-goodhart-kuisz-nougayrede-marschall-debata-europa-orban-macron/” txt1=”Czytaj również zapis debaty „Kultury Liberalnej”” txt2=”Europa Orbána czy Europa Macrona?”]
Ten dominujący podział nie oznacza jednak, że te już istniejące straciły swoje znaczenie. Podczas kampanii do przyszłorocznych wyborów do Parlamentu Europejskiego zderzą się ze sobą także instytucjonalni innowatorzy i konserwatyści: jedni (jak Macron, Orbán i Salvini) będą próbowali rozsadzić dotychczasowe układy partyjne i polityczne, inni (m.in. członkowie Europejskiej Partii Ludowej i innych głównych grup w PE) będą bronić korzystnego dla siebie status quo. A wszyscy, w sposób mniej lub bardziej uświadomiony, będą czerpać z intelektualnego dorobku głównych europejskich tradycji politycznych: konserwatyzmu, lewicy, liberalizmu.
W tym kontekście rację ma Jan Zielonka, kwestionując rzekomą „europejskość” prezydenta Francji, bowiem „żaden z europejskich polityków nie wyobraża sobie silniejszej Europy, która zostałaby zbudowana na innych podstawach niż państwa narodowe”. Warto natomiast uznać rzeczywistą zasługę Macrona, jaką jest jego wielokrotnie ponawiana próba przywrócenia entuzjazmu wobec liberalnego programu politycznego. W pierwszej lidze europejskich polityków trudno byłoby w tej chwili znaleźć kogoś, kto wykazywałby na tym polu równie wiele politycznej i intelektualnej odwagi.
Mniejsza o to, że doraźnym celem politycznym prezydenta Francji jest zapewne zbudowanie silnej proeuropejskiej grupy w Parlamencie Europejskim. Dla europejskich liberałów ważniejsze powinno być to, że zaangażowanie Macrona wywołuje ich do tablicy. Tym bardziej, że z francuską wersją liberalizmu (pod wieloma względami konserwatywną i protekcjonalną) nie wszyscy w Europie się zgadzają.
Po serii kryzysów, których Europa doświadcza od 2008 roku, liberalizm stał się swego rodzaju tabu. | Paweł Zerka
Paradoks całej sytuacji polega na tym, że od kilku lat europejska dyskusja toczy się głównie wokół rosnących wpływów prawicowego i lewicowego populizmu w Europie oraz kryzysie tradycyjnej lewicy. Znacznie rzadziej zastanawiamy się nad tym, czy oferta nie tylko socjaldemokracji, ale i liberalno-konserwatywnego mainstreamu wytrzymuje próbę czasu.
Po części może to wynikać z poczucia samozadowolenia. W końcu – bez względu na wyniki wyborów we Włoszech, Niemczech, Austrii czy Szwecji – partie centrum wciąż mają się względnie dobrze. Lider konserwatywno-liberalnej Europejskiej Partii Ludowej (EPP), Manfred Weber, jest na tę chwilę najpoważniejszym kandydatem na stanowisko przyszłego szefa Komisji Europejskiej. Żadne sondaże nie wskazują na to, aby populistyczna międzynarodówka pod wodzą Orbána i Salviniego miała przejąć kontrolę nad Brukselą. Co więcej, może nie dojść nawet do większych przetasowań w gronie głównych rodzin politycznych. Mimo niedawnego, krytycznego wobec Budapesztu głosowania w Parlamencie Europejskim, po wyborach może się okazać, że Orbán zostaje w EPP (zwłaszcza jeśli zrealizują się ambicje bliskiego mu Webera). A przedstawiciele Macrona, mimo przywódczych ambicji, będą musieli się pożenić z europejskimi liberałami (ALDE).
Stare grzechy mainstreamu
Główny nurt (nie tylko liberalno-konserwatywny, ale też socjaldemokratyczny) nie ma jednak w pełni czystego sumienia. Partie głównego nurtu w Szwecji i Danii, Austrii i Holandii w ostatnich latach coraz częściej odchodziły od swoich ideałów, czując na plecach oddech ze strony rodzimych populistów lub bezpośrednio z nimi współpracując. W Polsce to z pozoru liberalna Platforma Obywatelska początkowo nie zgodziła się na przyjęcie kilku tysięcy uchodźców, dając tym samym przestrzeń do rozkwitu antyimigranckiej narracji w wydaniu Prawa i Sprawiedliwość i partii Pawła Kukiza. Zwycięstwo populizmu w pewnym sensie już zatem miało miejsce, jeśli uznać, że polegało na zarażeniu polityki głównego nurtu wirusami strachu przed migrantami, eurofobii (vide brexit) i eurodefetyzmu.
To z kolei ma związek z drugą kwestią, która ściśle dotyczy liberalnej strony europejskiego mainstreamu. Po serii kryzysów, których Europa doświadcza od 2008 roku, liberalizm stał się swego rodzaju tabu. Dla wielu polityków europejskich polityków to niewygodne obciążenie, które coraz częściej kojarzy się z technokracją, władzą elit, polityczną słabością, nierównościami społeczno-ekonomicznymi, odejściem od tradycji i wartości, a nawet zgodą na „uległość” względem obcych kultur. W tej sytuacji nie ma komu ująć się za liberalną agendą. Przykładowo, po burzy wokół TTIP nie ma wielu odważnych, którzy broniliby argumentów przemawiających za wolnym handlem. Brakuje też śmiałków, którzy zasadniczo broniliby praw człowieka w polityce migracyjnej; zamiast tego, serio dyskutuje się pomysły, od których powinny jeżyć się włosy na głowie – takie jak obozy przejściowe (ang. migrant processing centres) w krajach Afryki Północnej, które nie są nawet sygnatariuszami Konwencji Genewskich. Nota bene, Macron jest jednym z głównych promotorów tego pomysłu.
Zwycięstwo populizmu w pewnym sensie już zatem miało miejsce, jeśli uznać, że polegało na zarażeniu polityki głównego nurtu wirusami strachu przed migrantami, eurofobii (vide brexit) i eurodefetyzmu. | Paweł Zerka
Duma liberałów
Holendrzy określają mianem geuzennaam – taki tytuł, który jest noszony z dumą, choć pierwotnie był używany jako pogardliwe przezwisko. Od XVI wieku holenderscy arystokraci sami siebie nazywali geuzen, choć termin ten wywodził się on od francuskiego słowa gueux (żebracy), jakim przezwano ich na dworze Małgorzaty Parmeńskiej.
Liberalizm wymaga dzisiaj podobnej operacji odzyskania wiary we własne siły; zmierzenia się ze swoim dziedzictwem i tytułem, który coraz częściej (zwłaszcza w parze z przedrostkiem „neo-”) jest stosowany jako polityczna obelga. Tygodnik The Economist, obchodzący w tym roku 175. urodziny, nawołuje do tego, aby liberałowie znów stali się radykalni i odważni w reformatorskich pomysłach, zamiast służyć za elitę siedzącą bezczynnie w swojej strefie komfortu. Przyszłoroczne wybory do Parlamentu Europejskiego stanowią ku temu okazję. Na dłuższą metę trudno będzie zahamować w Europie pochód populizmu i odzyskać obywateli dla europejskiego projektu, jeśli europejskie centrum nie da klarownych odpowiedzi w kluczowych kwestiach: migracji, handlu, praworządności. W tych kwestiach liberałowie mają najwięcej do udowodnienia.