Łukasz Pawłowski: Gazeta.pl zrezygnowała z działu Opinie, który prowadził Grzegorz Sroczyński i Wiktoria Beczek. Czy pana zdaniem to dobra decyzja?

Rafał Woś: To fatalna decyzja, która pokazuje, jak bardzo kreatorzy polskich mediów zapomnieli o fundamentalnych wartościach: o potrzebie różnorodności, poszanowanie dla innych poglądów i pluralizmie. Dział Opinii Gazeta.pl był w ostatnich miesiącach miejscem, w którym próbowaliśmy te wartości wskrzeszać. Dochodziło tam do nie-tożsamościowych sporów, wymiany opinii autorów z o różnych poglądach. Takich rzeczy nie ma dziś w zbyt wielu innych miejscach.

Kiedy w sposób świadomy i nie z przyczyn ekonomicznych decydenci koncernu rezygnują z takiego rozwiązania, to jest sygnał, że wolność debaty publicznej w Polsce ma dla nich znaczenie drugorzędne. Dla mnie ta wartość jest najważniejsza, dlatego nie zgadzam się z tą decyzją.

Jeśli decyzja nie była motywowana ekonomicznie – czyli dział „się czytał” – to jakie mogły być motywacje stojące za jego zamknięciem?

Wystarczy po prostu przeczytac uzasadnienie tej decyzji. Nie ma tam mowy o przyczynach ekonomicznych, tylko o naciskach ze strony politycznie tożsamościowej i  konserwatywnej części koncernu Agora. Wniosek? Ten dział zamknięto z przyczyn politycznych. To nie jest moja, wynikająca z rozgoryczenia interpretacja faktów, tylko rzeczywistość.

To zwieranie szeregów przed nadchodzącymi wyborami?

Jeżeli popatrzymy na kalendarz wyborczy i jeżeli popatrzymy na ton, jaki dominuje w liberalnych mediach głównego nurtu…

W tej redakcji wolimy określenie „opozycyjnych”, bo jak sam pan wspomniał, to z liberalizmem nie ma wiele wspólnego…

Koń, jaki jest, każdy widzi i trzeba bardzo dużo karkołomnej woli zobaczenia tam czegoś innego niż smutnej rzeczywistości. Wystarczy na to popatrzeć, żeby wysnuć takie wnioski.

Czy pan łączy decyzję Agory wobec Grzegorza Sroczyńskiego z decyzją nieprzedłużenia pana kontraktu w „Polityce”?

Na temat historii z moim pracodawcą już kilka razy się wypowiadałem i zdania nie zmieniłem. Wytłumaczyłem moje stanowisko, redakcja swoje. Była tam również mowa o linii redakcyjnej i o tym, kto ją reprezentuje, a kto nie. Trzeba być przedszkolakiem, żeby nie dostrzegać narzucających się podobieństw.

W założeniu te decyzje mają na celu budowanie jednej, tożsamościowej linii w mediach, tak aby pomóc dzisiejszej opozycji. Ale załóżmy, że tak się nie stanie, że PiS wygra kolejne wybory. Co wówczas zrobią media „opozycyjne”? Dalej będą „cięły po skrzydłach”?

Jestem tym, który podjął próbę powiedzenia opozycji – nie idźcie tą drogą! Ta ścieżka jest przede wszystkim wątpliwa moralnie, ze względu na wyciszanie różnorodności. W dodatku nie wygląda na to, żeby była specjalnie efektywna. Swoimi tekstami i wypowiedziami starałem się pokazywać, że to ślepa uliczka. Opozycja w Polsce musi działać, ale nie w ten sposób. Ale posłańcowi niosącemu tę wiadomość postanowiono ściąć głowę.

Co zatem powinny zrobić media „opozycyjne”?

Na razie wygląda na to, że większość z nich będzie usztywniać swoje stanowisko, odrzucając nasze oceny i rady. Pozostaje mieć nadzieję, że w ciągu najbliższych miesięcy w obozie opozycyjnym zajdą jakieś procesy myślowe. Na razie mamy smutny początek jesieni dla wolnego słowa w Polsce.

 

* Ilustracja wykorzystana  jako ikona wpisu: Wikimedia Commons.