Szanowni Państwo!
Spośród wielu mitów, bezwiednie powtarzanych w dyskusji o polskiej polityce, jednym z najbardziej uderzających jest ten o sprawczej sile mediów, które w żelaznym uścisku trzymają rzekomo rząd dusz po jednej i po drugiej stronie politycznego sporu. To mit o tyle jaskrawy, że politycy tak rządu, jak i opozycji solidarnie wypowiadają na temat roli mediów opinie… sprzeczne.
I tak opozycja utrzymuje, że jednym z powodów niezmiennie wysokiego poparcia dla PiS-u [38 procent w sondażu Kantar Millward Brown dla „Faktów” TVN i TVN24] jest zawłaszczenie przez tę partię telewizji publicznej. Wpływ TVP ma być największy na prowincji, gdzie dostęp do innych stacji jest rzekomo utrudniony, w związku z czym TVP Info jest jedynym dostępnym kanałem informacyjnym, a „Wiadomości” najważniejszym informacyjnym serwisem. Niebagatelną rolę mają też odgrywać inne media prawicowe – przede wszystkim tygodniki opinii, na czele z „Sieci”, „Do Rzeczy” oraz „Gazetą Polską”, która przez lata budowała sieć poparcia dla PiS-u w „terenie”, organizując swoje kluby.
Taka analiza z pozoru brzmi sensownie. Problem w tym, że opozycja tłumaczy swoją sondażową niemoc potęgą publicznej telewizji, a w tym samym czasie naśmiewa się z jej spadającej oglądalności!
I w tym drugim ma rację. W ubiegłym miesiącu „Wiadomości” emitowane jednocześnie w TVP1 i TVP Info oglądało średnio 2,43 miliona widzów. Zaledwie trzy lata temu, we wrześniu 2015 roku, czyli tuż przed wyborami parlamentarnymi, przed telewizorami o godzinie 19.30 zasiadało o ponad milion osób więcej (3,46 miliona)!
Co więcej, dokładnie taki sam los spotyka dziś prawicową prasę. W porównaniu z wynikami z pierwszego półrocza 2017 roku „Sieci” straciły prawie 30 procent, a „Do Rzeczy” – 20 procent czytelników. Pierwszy z tygodników sprzedaje 46,6 tysiąca egzemplarzy, a drugi 35,7 tysiąca. 30-procentowy spadek zaliczyła też „Gazeta Polska”, która obecnie sprzedaje się w niewiele ponad 25 tysiącach egzemplarzy. Wszystkie trzy prawicowe tytuły łącznie sprzedają o raptem kilka tysięcy egzemplarzy więcej niż jeden – wyraźnie przeciwny rządowi – tygodnik „Polityka” (96 tysięcy egzemplarzy), choć i to pismo traci czytelników.
Wyraźnie spada też udział w rynku najważniejszych publicznych stacji radiowych – Jedynki i Trójki, które dziś zajmują odpowiednio czwarte i piąte miejsce w zestawieniach, pozostając daleko w tyle za komercyjnymi RMF FM i Radiem Zet. Na dwóch przeciwległych biegunach – Radio Tok FM i Radio Maryja – notują niemal identyczny udział w rynku. A to wszystko dzieje się w czasach, kiedy prawicowe ośrodki korzystają z przyjaznych i bliskich relacji z obecną władzą, a ich dziennikarze obsadzają kolejne audycje i programy w mediach publicznych. Czy te media mają decydujący wpływ na poglądy Polaków, zwłaszcza tych mieszkających na prowincji, gdzie nie docierają nadawcy i wydawcy prywatni?
„Co za bzdura! To wizja świata, w którym wszyscy żyjemy na wsi, mamy kołchoźniki i gra z nich jeden program. Ludzie na wsi słuchają radia, jakiego chcą, mają w domu internet – naprawdę! – i telewizje też oglądają różne”, mówi Robert Mazurek, dziennikarz prasowy i radiowy, prowadzący poranne rozmowy polityczne w radiu RMF FM. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim twierdzi również, że gdyby wpływ mediów na decyzje wyborcze był tak wielki, PiS nigdy nie zwyciężyłoby w wyborach parlamentarnych i prezydenckich.
„Jakie media miało wtedy PiS? Te swoje tygodniki?”, zastanawia się Mazurek: „Jak by się je wszystkie razem zliczyło, to sprzedawały może 150 tysięcy egzemplarzy. Myśli pan, że 150 tysięcy ludzi przeczytało, że PiS jest fajne i to spowodowało, że Platforma przegrała? Wolne żarty”. Z kolei spadające czytelnictwo większości tytułów Mazurek – zadeklarowany „symetrysta” – przypisuje postępującej radykalizacji przekazu. W takich warunkach, gdy gazety służą za pas transmisyjny dla komunikatów partii politycznych, jego zdaniem, publicystyka polityczna „zdycha” i nakłady spadają.
Michał Krzymowski, do niedawna najważniejszy reporter polityczny „Newsweeka” – czyli medium z opozycyjnej strony politycznej barykady – kilka miesięcy temu zrezygnował z pracy dziennikarskiej. W rozmowie z Tomaszem Sawczukiem przyznaje, że powodem było poczucie, iż w mijającym roku – a więc czasie potężnych politycznych konfliktów – niczego „ważnego dla siebie nie napisał”. Ponuro stwierdza: „Mam coraz większe poczucie straty czasu, kiedy słucham tego, co mówią politycy, […] są bardzo przewidywalni”. Podobnie dzieje się z mediami: „im bardziej media stają się tożsamościowe, tym bardziej zaczynają przypominać repliki tych polityków”, uważa Krzymowski i otwarcie przyznaje, że szkoda mu było czasu „na te głupoty”. Jeśli tak myśli jeden z najważniejszych do niedawna polskich dziennikarzy politycznych, to trudno się dziwić, że podobne znudzenie okazuje wielu Polaków niezwiązanych ze sferą publiczną. Wielu z nich ucieka od polityki, ale jest też część, która wraz z mediami i politykami coraz bardziej się radykalizuje.
„Polskie media kompletnie zgubiły warstwę informacyjną – dały się zapędzić do wojny, a przez to, to co mówią, ma mniejsze znaczenie niż to, komu mówią i jakie emocje czytelnika zaspokajają”, mówi medioznawca Jacek Wasilewski w rozmowie z Jakubem Bodzionym. Wasilewski przytacza też wyniki badań pokazujące, że ta sama informacja, opatrzona logiem innego medium, wywołuje w odbiorcach skrajnie odmienne emocje. Innymi słowy: jeśli na przykład telewizja publiczna i TVN podadzą identyczną informację, zostanie one odebrana zupełnie inaczej przez różne grupy odbiorców. Oczywiście, o ile w ogóle do różnych grup odbiorców dotrze, bo w spolaryzowanym świecie „wrogom nie wierzymy i wrogów nie czytamy”. Wszystko to sprawia, że tak widzów, jak i czytelników stopniowo ubywa – po jednej i drugiej stronie.
„Tak samo jak od radykalizacji uciekają widzowie «Wiadomości», tak samo mogą uciec ci, którzy są już zmęczeni tą gazetową «młócką». Jeśli gazety nie mają miejsca na różnorodne opinie, to nie ma tam miejsca na dyskusję. A jeśli nie ma dyskusji, zostaje tylko bicie w bębny”, twierdzi Wasilewski.
W tych warunkach przeciętny odbiorca albo całkowicie z mediów zrezygnuje, albo zacznie szukać czegoś, co dziś pogardliwie nazywa się „symetryzmem”, a kiedyś było obiektywizmem i dziennikarską rzetelnością.
Oczywiście jest jeszcze internet. Tu jednak nikt nie ma monopolu na przekaz polityczny. Każdy czytelnik może przeskoczyć ze strony prawicowej na lewicową – i odwrotnie. Najważniejsze jednak, że palmy pierwszeństwa wśród najpopularniejszych portali internetowych nie dzierżą bynajmniej portale prawicowe.
Czyżby kolejny mit polskiej sceny politycznej należało zweryfikować…?
Zapraszamy do lektury!
Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski