Prezydent idzie

Organizatorem marszu jest – jak przed rokiem – Stowarzyszenie Marsz Niepodległości. To samo, którego rok temu Andrzej Duda zdecydował się nie zapraszać do Komitetu Narodowych Obchodów Setnej Rocznicy Odzyskania Niepodległości Rzeczypospolitej Polskiej właśnie z powodu rasistowskich haseł i transparentów demonstrowanych na marszu – takich jak „Europa będzie biała albo bezludna” czy „Czysta krew trzeźwy umysł”.

Warto też w tym miejscu przypomnieć wywiad Mateusza Pławskiego, ówczesnego rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej, jednego z organizatorów Marszu, w którym twierdził, że jego organizacja składa się z „separatystów rasowych”, a zgodnie z tą doktryną „osoba czarnoskóra nie jest Polakiem”, zaś „etniczności nie należy mieszać”.

W reakcji na tego rodzaju deklaracje prezydent Duda mówił na jednym ze spotkań, że dla niego „Polak to ten, kto chce pracować dla Polski”, zaś „to, czy jego ojciec był Niemcem, Żydem, Białorusinem, Ukraińcem, Rosjaninem, czy kimkolwiek nie ma dla niego znaczenia”.

Po swojej wypowiedzi Pławski stanowisko stracił, a obecny rzecznik Marszu Damian Kita zdecydowanie odcinał się od rasistowskich haseł. Obiecywał również, że organizatorzy dołożą wszelkich starań, by takie transparenty nie pojawiły się w kolejnym roku, ale jednocześnie przyznawał, że kontrolowanie 60-tysięcznego tłumu „to bardzo trudne wyzwanie”. W tym akurat trudno nie przyznać panu Kicie racji. Jedno mnie tylko zastanawia – skoro wie to 23-letni rzecznik Marszu, dlaczego nie wie tego nikt z otoczenia prezydenta Dudy?

Po zeszłorocznej demonstracji narodowców przez największe i najważniejsze zachodnie media przetoczyły się niezliczone artykuły mówiące o 60 tysiącach polskich nacjonalistów maszerujących z racami przez centrum stolicy, wykrzykujących rasistowskie hasła i atakujących kontrdemonstrantów. Były to w pewnym sensie teksty niesprawiedliwe – w tłumie na pewno nie wszyscy zgadzali się z treścią transparentów, nie wszyscy też zapewne o nich wiedzieli – ale i w pewnym sensie zrozumiałe: polskie władze nie dość zdecydowanie się od tych zdarzeń odcinały. Sam Jarosław Kaczyński mówił, że były to „marginalne incydenty”, oraz nie wykluczał „możliwej prowokacji”.

Można się jedynie domyślać, jaki byłby ton zagranicznych i polskich komentarzy, gdyby na czele zeszłorocznego pochodu szła głowa państwa. A przecież Duda, gdyby już znalazł się w Marszu, nie miałby wpływu nie tylko na uczestników i hasła, z jakimi się zjawią, ale nawet na organizatorów i gości, których ostatecznie dopuszczą do głosu. Dość przypomnieć, że na czele zeszłorocznego marszu szły osoby z hasłem „Polska dla Polaków. Polacy dla Polski”. Jestem pewien, że wielu z trzymających je ludzi z chęcią zapytałoby prezydenta o setki tysięcy Ukraińców, którym nasze władze pozwalają na pracę w kraju. Ruch Narodowy od dawna krytykuje rząd PiS-u za zbyt miękkie, czy nawet dwulicowe podejście do kwestii migracji. A to tylko jedna mina gotowa do wybuchu.

Potencjalnych zagrożeń jest cała masa, zaś potencjalne zyski polityczne są niewielkie, jeśli nie żadne. Dotyczy to zarówno urzędu Prezydenta RP i wizerunku Polski, ale także Dudy osobiście jako polityka. Czy brak zrozumienia dla tych prostych faktów oznacza, że w otoczeniu Pierwszego Obywatela nie ma już nikogo dysponującego resztkami instynktu samozachowawczego?

Prezydent nie idzie

Kilka dni po publikacji wywiadu w „Rzeczpospolitej” okazało się, że ktoś taki jednak jest. W poniedziałek w rozmowie z reporterem RMF FM rzecznik prezydenta Błażej Spychalski poinformował, że Andrzej Duda nie weźmie jednak udziału w Marszu Niepodległości, na który jeszcze przed weekendem zapraszał „wszystkich”. Podobno zdecydował „napięty kalendarz”.

W ten oto kuriozalny i komiczny sposób prezydentowi udało się uniknąć prawdopodobnej katastrofy wizerunkowej i politycznej, którą sam sprokurował. Problem jednak pozostał. Oto stało się jasne, że na stulecie niepodległości, po miesiącach przygotowań i spektakularnej porażce idei referendum konstytucyjnego, Duda nie ma dla siebie i obywateli innego pomysłu na 11 listopada niż dołączenie do marszu narodowców, który kilkanaście miesięcy wcześniej krytykował za rasistowskie hasła.

Krótko po zeszłorocznym Marszu Niepodległości pisałem, że „albo politycy PiS-u, na czele z Andrzejem Dudą, zaczną budować alternatywę” dla Marszu Niepodległości, „albo w setną rocznicę odzyskania niepodległości Kaczyński i Błaszczak sami będą maszerować pod hasłami białej rasy panów”. Okazuje się, że się pomyliłem, jest bowiem jeszcze jedna alternatywa: stereotypowy polski bałagan spod znaku – zdawałoby się odchodzącego w niepamięć – sloganu Polnische Wirtschaft.

A jakby tego było mało, prezydent wraz z parlamentarzystami PiS-u chce nam to „święto bałaganu” jeszcze przedłużyć, ogłaszając 12 listopada dniem wolnym. Po co? Bo takie święto niepodległości wypada raz na sto lat – słyszymy – i trzeba je „odpowiednio” uczcić. Dlaczego więc robi się to na ostatnią chwilę? Na to już odpowiedzi nie słychać, ale najwyraźniej rocznica zaskoczyła rządzących.

W tej sytuacji pozostaje mieć nadzieję, że Święto Niepodległości pozostanie świętem jednodniowym, ekipa rządząca wycofa się ze przestrzelonego pomysłu i tym samym – podobnie jak prezydent Duda w przypadku Marszu Niepodległości – rozwiąże problem, który sama stworzyła.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Jakub Szymczuk / KPRP.