Sam pomysł od początku był dziwaczny. PiS przez ostatnie lata zajmowało się delegitymizowaniem III Rzeczpospolitej, którą przedstawiało jako postkomunistycznego bękarta PRL-u. Jeśli chodzi o PRL, rządzący nie tylko kwestionowali jego polityczną niezależność, co byłoby zrozumiałe, ale podważali nawet zdolność ówczesnej Polski do wydawania decyzji ważnych w świetle prawa międzynarodowego. Jak więc doliczyli się w tym wszystkim 100 lat niepodległości – trudno powiedzieć.
Także motywacje obozu rządzącego trudno przyjąć ze zrozumieniem. Wielkim symbolicznym gestem PiS chciało najwyraźniej pokazać wszem wobec, że Polska istnieje. Na kim miałoby to zrobić wrażenie, trudno powiedzieć, nikt bowiem nie ma wątpliwości co do tego, że Polska faktycznie istnieje. Co więcej, jeśli państwo z wielką pompą ogłasza na prawo i lewo, że żyje, oznacza to przede wszystkim, że boi się śmierci. Jak jednak traktować poważnie państwo, które samo siebie nie bierze poważnie i wciąż przeżywa egzystencjalne rozterki? W jaki sposób ze strachu i zahukania rodzić ma się wielkość, duma i sukces?
Ale stało się. Zostawmy na boku inne sprawy – zapowiedź padła, a 200 milionów złotych… rozpłynęło się w powietrzu. Prezydent przedstawiał publiczności kolejne pomysły, ale z nich także nic nie wyszło. Andrzej Duda chciał zorganizować referendum konstytucyjne – sprawę zablokowało PiS. Chciał zorganizować marsz – z niewiadomych powodów spodziewał się, że skrajna prawica odda mu Marsz Niepodległości. Dlaczego prezydent państwa w ogóle poszedł do narodowców w charakterze petenta – jest trudne do pojęcia.
Dlaczego prezydent państwa w ogóle poszedł do narodowców w charakterze petenta – jest trudne do pojęcia. | Tomasz Sawczuk
Na prawicy trwają poszukiwania jakiegoś uzasadnienia tej wielowymiarowej organizacyjnej klęski. Być może najlepsze koło ratunkowe rzucił PiS-owi na portalu „wPolityce” Marcin Fijołek, który napisał: „Może to po prostu taki nasz polski urok świętowania – każdy na własną modłę. Czy od razu musi to oznaczać coś złego i godnego potępienia?”. Chciałoby się powiedzieć, że w świętowaniu takiego typu nie ma nic złego, jeśli wcześniej nie zapowiada się wielkiego show za 200 milionów złotych.
Ale jest tu coś jeszcze. Mówiliśmy dotąd o tym, co nie wyszło. Najbardziej symboliczna wydaje się jednak w tym wszystkim inicjatywa, która weszła w fazę realizacji, czyli akcja niezastąpionej Polskiej Fundacji Narodowej. Organizacja ta – która zasłynęła z oczerniania sędziów jako „złodziei kiełbas”, a także z zakupu drogiego jachtu, przeznaczonego na wielki rejs, który to jacht leży odłogiem, a rejsu nie ma – miała kolejny, oryginalny pomysł na to, jak uczcić stulecie polskiej niepodległości. Postanowiła ona zaprosić do Polski sto znanych osób z zagranicy.
Darujmy, że jak na razie ze stu osób przyjechały do Polski bodaj dwie. Ważniejsze jest coś innego. Skąd mianowicie w ogóle pomysł na świętowanie rocznicy uzyskania niepodległości w taki właśnie sposób? O co chodzi w akcji zapraszania celebrytów do Polski, w dodatku nie takich celebrytów, którymi przynajmniej mogłaby się ekscytować kolorowa prasa, ale celebrytów „wczorajszych”? Pytanie za milion, a może i więcej.
Zastanówmy się nad możliwymi odpowiedziami. Czy chodzi o to, że z okazji stulecia niepodległości Polacy mają mieć chwilę radości z tego, że przyjechał do nas dawny kierowca Formuły 1? A może to fakt, że przyjedzie do nas były bokser ma być dowodem na to, że Polska 100 lat temu stanęła na nogi i dalej stoi, a bokser jest tego świadkiem?
Sytuacja wydaje się jeszcze bardziej zastanawiająca, gdy uświadomimy sobie, że deklarowanym celem Polskiej Fundacji Narodowej jest właśnie promocja Polski za granicą, co może oznaczać, że zaprasza się owych w miarę znanych ludzi do Polski po to, aby promować Polskę poza Polską. Czy zagraniczny bokser ma po wyjeździe zaświadczać za granicą, że Polska jest realna, był tam i potwierdza jej niepodległość?
Prawo i Sprawiedliwość powtarza nieustannie, że dzięki rządom tej partii Polska wreszcie wstaje z kolan. Jest dumna, nie musi kłaniać się nikomu i realizuje własne interesy. Tymczasem wygląda na to, że akcja PFN ujawnia w całej okazałości tę właśnie mentalność postkolonialną, z którą PiS rzekomo walczy! W akcji chodzi najwyraźniej o to, aby inni zaświadczyli o tym, że Polska jest wspaniała, ponieważ my sami nie jesteśmy tego pewni.
Akcja Polskiej Fundacji Narodowej ujawnia w całej okazałości tę właśnie mentalność postkolonialną, z którą PiS rzekomo walczy. | Tomasz Sawczuk
Jeżeli Polska ma nabyć większej pewności siebie, jest na to prosty sposób. Aby liczyła się w świecie, musi najpierw rozumieć siebie jako część świata, za który ponosimy współodpowiedzialność, zamiast się świata obawiać, odgradzać się od niego płotami i tylko od czasu do czasu prosić o potwierdzenie, że ów świat wie, że Polska jest i jest wielka. Kiedy już postanowimy być częścią świata i mierzyć się z jego najważniejszymi problemami, możemy zastanawiać się nad tym, na co wydać 200 milionów złotych, aby odpowiednio wyrazić ten nowy rodzaj dumy. Może do tego czasu uda się odnaleźć te 200 milionów, które rozpłynęły się w powietrzu przy okazji bieżącego święta niepodległości.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Jakub Szymczuk / KPRP.