Tusk ośmieszył komisję

Trudno powiedzieć, co chcieli osiągnąć politycy PiS-u, przesłuchując Tuska. Jeśli celem miało być jego upokorzenie lub dowiedzenie bezsprzecznej winy, to nie udało się ani jedno, ani drugie. Małgorzata Wasserman i Bartosz Kownacki nie mieli w zanadrzu czegoś, co Amerykanie nazywają „dymiącym pistoletem”, bezapelacyjnego dowodu winy. Podstawą argumentacji była teza, że Tusk wiedział o zastrzeżeniach wobec Amber Gold, ale zamiast ostrzec przed niebezpieczeństwem bezbronnych obywateli „haratał w gałę” i oddawał się słodkiemu nicnierobieniu.

Problem w tym, że Tusk miał ten zarzut gotową odpowiedź. Po pierwsze, negatywną opinię wobec Amber Gold opublikowała Komisja Nadzoru Finansowego i dokument był publicznie dostępny. Po drugie, nie jest zadaniem premiera doradzanie ludziom, którym firmom powinni, a którym nie powinni powierzać swoich pieniędzy. A jeśli posłowie PiS-u tak sądzą – mówił Tusk – to w trudnym położeniu stawiają premiera Mateusza Morawieckiego w kontekście kłopotów finansowych firmy GetBack.

Takich słownych ping-pongów było wiele więcej. I nawet jeśli Tusk nie zawsze wychodził z nich zwycięsko, to kilka odpowiedzi – jak choćby: „jestem nie do zamęczenia, to tylko rozgrzewka” przed przesłuchaniem, „rozumiem pani złe samopoczucie” do Małgorzaty Wasserman dzień po jej samorządowej porażce w Krakowie czy „to może ja już pójdę”, kiedy w kłótnię wdali się członkowie komisji – będzie powtarzanych przez media i może trafić do przeciętnego odbiorcy. Tuskowi udało się ośmieszyć prace flagowej komisji PiS-u, pokazać, że po miesiącach prac nie bardzo wiadomo, co bada i kogo podejrzewa. Krótko mówiąc, wyszło nieco jak ze słynnym audytem rządów PO–PSL. Z mównicy sejmowej usłyszeliśmy o wielkich przekrętach i prawie 350 miliardach [!] zmarnowanych złotych, ale ponad dwa lata później nikt nie poniósł za rzekome przewiny żadnej kary.

Zaostrzać czy łagodzić?

Wpadka z przesłuchaniem może wywołać kolejne spory w PiS-ie i próby poszukiwania winnych. Ale źródło prawdziwych napięć leży gdzie indziej – to zbliżające się wybory do Parlamentu Europejskiego, znacznie trudniejsze niż samorządowe, bo PiS-owi trudno będzie znaleźć na nie pomysł.

Teoretycznie wybór jest prosty – łagodzić lub zaostrzać kurs. Teoretycznie odpowiedź również jest prosta – łagodzić. Na finiszu ostatniej kampanii było widać wyraźnie, że agresywna retoryka ze strony PiS-u – czy to wobec prezydent Łodzi Hanny Zdanowskiej, czy w formie dziwacznego spotu o uchodźcach – miała skutek odwrotny do zamierzonego. A jeśli do tego dodamy, że w wyborach do PE chętniej niż mieszkańcy wsi głosują mieszkańcy największych miast, gdzie – jak pokazały wybory samorządowe – PiS nie ma łatwo, to droga dla Jarosława Kaczyńskiego wydaje się oczywista. Czy to znaczy, że znów mamy się spodziewać ofensywy uśmiechów, młodych twarzy i ukrycia Krystyny Pawłowicz czy Stanisława Piotrowicza? Niekoniecznie.

Czy znów ze strony PiS-u mamy spodziewać się ofensywy uśmiechów, młodych twarzy i ukrycia Krystyny Pawłowicz czy Stanisława Piotrowicza? Niekoniecznie. | Łukasz Pawłowski

Rzeczywistość jest bowiem bardziej skomplikowana. Po pierwsze, strategia łagodzenia przekazu właśnie… zawiodła. PiS wystawiło przecież w największych miastach młodych polityków i za wszelką cenę starało się pokazywać przyjazne oblicze. 33-letni Patryk Jaki w Warszawie chciał budować ścieżki rowerowe, obiecywał, że nie zakaże Parady Równości i programu refundacji in vitro, a kandydatem na wiceprezydenta zrobił lewicującego Piotra Guziała. 40-letnia Małgorzata Wasserman w Krakowie przekonywała, że wcale nie jest tak sztywna i spięta jak sugeruje jej wizerunek, a 29-letni Kacper Płażyński w Gdańsku chciał walczyć z nieuczciwymi deweloperami. Wszystkie te starania na niewiele się zdały.

Po drugie, nie bardzo wiadomo, ile może zyskać PiS, łagodząc wizerunek. Czy potencjalni wyborcy Koalicji Obywatelskiej porzucą ją dla kandydatów Prawa i Sprawiedliwości? Niewiele na to wskazuje, ponieważ mobilizacja wyborców w wielu dużych miastach przy okazji wyborów samorządowych wynikała nie tyle z miłości do kandydatów KO, co niechęci do PiS-u jako partii.

Bardzo możliwe, że wybory do PE będą przedstawiane jako walka eurosceptyków z euroentuzjastami, zwolenników luzowania integracji ze zwolennikami jej zacieśniania. Po trzech latach walki z instytucjami europejskimi PiS błądzące gdzieś w centrum nie będzie wiarygodne ani w jednej, ani w drugiej roli. Co więcej, jeśli okaże się, że z tak zwanych „reform sądownictwa” partia Kaczyńskiego będzie musiała się wycofać, wówczas pokorny stosunek wobec Brukseli może być gorzką pigułką dla bardziej radykalnych wyborców. A na zawiedziony elektorat z prawicowy będą już czekali inni.

Po trzecie bowiem, przesuwając się do centrum, PiS otwiera flankę po prawej stronie, a jeśli w jakiś wyborach radykalna prawica ma szansę zaistnieć, to właśnie w tych. Jakieś przegrupowanie w ramach Kukiz’15 i/lub powstanie nowej partii wokół Marka Jakubiaka, Liroya, narodowców czy kolejnej reinkarnacji Janusza Korwin-Mikkego może odebrać PiS-owi kilka procent głosów.

Po czwarte wreszcie, nie bardzo wiadomo, kim PiS będzie chciało wygrać te wybory. Jak często słyszymy, miejsce w PE często oznacza jedno z dwojga – nagrodę dla polityka za lata pokornej wysługi lub przeciwnie: karę za niesubordynację i nadmierne ambicje. Do tej pierwszej kategorii należałaby obecnie Beata Szydło lub (niewykluczone) Patryk Jaki; do drugiej – Zbigniew Ziobro. Trudno sobie wyobrazić, by którakolwiek z tych postaci wywołała entuzjazm centrowych wyborców. Z obecnymi europosłami PiS-u: Ryszardem Czarneckim, Ryszardem Legutką, Zdzisławem Krasnodębskim czy – liczącym być może na nagrodę za bezwzględną krytykę PO, Jackiem Saryusz-Wolskim – jest podobnie.

Prawo i Sprawiedliwość staje więc przed bardzo ciężką próbą i nie może być pewne wyniku. W takich warunkach trudno utrzymać nerwy na wodzy i jedność przekazu. Politycy opozycji spróbują z tych prezentów skorzystać. A jeśli im się nie uda, skorzysta zapewne Donald Tusk. Przesłuchanie przed komisją do spraw Amber Gold pokazało, że PiS wciąż nie ma na byłego premiera pomysłu. A on uparcie nie chce zniknąć z polskiej polityki.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Instagram Donalda Tuska.