José Ortega y Gasset swój świetny esej „Zadanie naszych czasów” rozpoczyna rozważaniami na temat podejścia kolejnych pokoleń do intelektualnego dorobku poprzedników. „Istniały pokolenia – pisze – które jednako traktowały to, co otrzymane w spadku i to, co własne. Następowały wtedy epoki kumulacyjne. Kiedy indziej zaznaczały się wyraźne sprzeczności między obu elementami; następowały wtedy epoki eliminujące i polemiczne – pokolenia walki”.
Idea przewodnia tekstu Jarosława Kuisza to jednak nie wezwanie do pokoleniowego sprzeciwu wobec dziedzictwa nie jednej tylko generacji poprzedników, ale co najmniej kilku pokoleń tworzących polską tradycję intelektualną XIX i XX wieku. To nawet nie sformułowanie hasła tej walki, ale projekt jakiegoś niemal terapeutycznego zrozumienia i być może zaakceptowania uwikłania w kody kulturowe nieadekwatne do życiowej sytuacji „pacjenta”.
Kula u nogi
Kluczowym pomysłem Kuisza – brzmiącym nieco podobnie do innych spektakularnych rozróżnień na przykład na „Polskę liberalną” i „Polskę solidarną” – jest określenie intelektualnych osiągnięć poprzedników mianem „kultury podległości”. Kultury uwikłanej w zadania przetrwania w warunkach zależności od obcych państw, rozbiorów i walki o suwerenność. Kultury, dla której problem utraty państwa jest faktem tak podstawowym, że odbierającym jej niemal zdolność myślenia o czymś innym, wyjścia poza ten kontekst.
To, co przez lata miało nam pomagać w przetrwaniu, dziś stało się kulą u nogi. Powtarzamy gesty zakodowane w kulturze, nie zdając sobie sprawy, że są całkowicie niezgodne z realiami życia naszego pokolenia. Stajemy się intelektualnie niezdolni do skorzystania z wywalczonej wolności. Wolimy żyć w kulturze, która temu stanowi wolności zaprzecza. Jednocześnie jednak gra, którą proponuje Kuisz, nie zakłada zerwania, lecz próbę oświetlenia wpływu kultury podległości, zrozumienia jej, gdyż jak – nieco defetystycznie – przesądza, pozostanie ona „z nami na dobre i na złe, będzie na nas oddziaływać przez długie lata, a w pewnym sensie zawsze, czy tego chcemy, czy nie”. I dodaje coś, co brzmi jak dostosowane do tego defetyzmu zadanie: „Ważne jest jednak nie tyle jej trwanie, ile to, co z nią zrobimy w przyszłości, jak zinterpretujemy jej dorobek”.
Samo zrozumienie uwikłania kultury minionych pokoleń nie wystarczy do tego, by odzyskać zdolność do przeprowadzania nowych kulturowych i politycznych kalkulacji. | Rafał Matyja
Opis nie wystarczy
Taki krok to jednak zdecydowanie za mało. Wszak to wzorce czerpane z owej „kultury podległości” podsycają dziś emocje w sferze publicznej. Oskarżenia o narodową zdradę, porównania polityki Unii do działań zaborców, czy – z drugiej strony – uznawanie głupiego patriotyzmu za drogę do narodowej zguby to tylko najprostsze odwołania do dawnych kodów kulturowych.
Jeżeli polityka gra tymi kartami, to czy szczytem naszych marzeń ma być pokazanie tego? Zrozumienie uwikłania, opowiedzenie go sobie na dziesiątkach seminariów? Może lepiej ułożyć jakąś strategię abstrahowania od tego kontekstu, wyplątywania się z tych sideł. Może – nawet jeżeli nie wierzy się we własne siły – napisać jakiś kod konkurencyjny, alternatywny wobec dominującego. Kod akcentujący naszą przygodę z nowoczesnością, kapitalizmem, powszechnością edukacji, wzorcami kultury masowej. Nie musi on zastąpić tamtego, ale właśnie z nim konkurować, umożliwić wybór. Samo zrozumienie uwikłania kultury minionych pokoleń nie wystarczy do tego, by odzyskać zdolność do przeprowadzania nowych kulturowych i politycznych kalkulacji.
Warto poszukać w tym jakiegoś pożytku dla uwikłanej w dawne symbole wspólnoty politycznej. Nawet jeżeli efekty takiego działania nie przyjdą w najbliższych latach. Polityka zawsze korzysta z dobrze już ugruntowanych sposobów opisu rzeczywistości. Dzisiejsza poprawność polityczna nakazuje powoływanie się na przykład patriotyzmu żołnierzy wyklętych, ale temat po raz pierwszy podjęła Liga Republikańska w połowie lat 90. Można zatem sądzić, że wątki, o których pisze Kuisz jako o zadaniu przede wszystkim intelektualnym, mogą wpłynąć na politykę partyjną za kilkanaście czy dwadzieścia lat.
Wcześniej mogą inspirować co najwyżej jakieś istotne polityki rządów i samorządów: historyczną, kulturalną, oświatową. Ale znowu – tu zdolności do korekty nie są nigdy tak wielkie, jak myślą o tym decydenci. To, co Kuisz nazywa „kulturą podległości”, to nie tylko jakiś nawyk myślowy starszych ludzi, ale wzór pisania o historii, szkolny kanon literacki, ramy debaty publicznej. Znowu – jeżeli nie będą miały takich skutków, to cóż nam po uzyskanej samowiedzy. Ma zostać jakimś intelektualnym rezerwatem dla żyjących na wyższym poziomie świadomości elit? Następny krok, który zaczynałby się od odpowiedzi na to pytanie, zawisa – w tej koncepcji – jak gdyby w powietrzu.
To, co Kuisz nazywa „kulturą podległości”, to nie tylko jakiś nawyk myślowy starszych ludzi, ale wzór pisania o historii, szkolny kanon literacki, ramy debaty publicznej. | Rafał Matyja
Jak okiełznać kulturę podległości?
Zdaję sobie sprawę z tego, że polityka w kilkunastu najbliższych latach będzie czerpać z tego, co już jest wytworzone, obecne w szeroko rozumianej kulturze. W tym także z „republikańskiego” (traktuję to jako etykietkę umożliwiającą wspólne działanie, a nie głęboki sojusz ideowy) porozumienia, jakie zawarło w postaci „Spięcia” pięć istotnych środowisk pokolenia, które w polityce praktycznej jest nadal zbyt słabo obecne. Polityczny wymiar owego republikanizmu polega raczej na zakwestionowaniu metody politycznej pokolenia dzisiejszych sześćdziesięciolatków. Metody, która z kultury podległości czerpie przede wszystkim zamiłowanie do egzaltowanych oskarżeń, pełnych podejrzliwości diagnoz, nadawania każdej sprawie silnego moralnego zabarwienia – które jednak nie stanowi ograniczenia dla realizacji naszych własnych interesów, a jedynie uprawnia do dyskredytowania przeciwnika.
W warstwie politycznej jest tylko z pozoru czytelna. Wyjście poza napięcia powodowane przez odwoływanie się do gestów czerpanych z kultury podległości wymaga nabrania do niej dystansu, okiełznania jej. Ale ta gra stała się bardzo opłacalna dla głównych aktorów. Polityczna grawitacja nagradza te formy mobilizacji elektoratu, które odwołują się do emocji, przede wszystkim do strachu. Arsenał czytelnych, pobudzających emocje symboli nie jest jednak jedynie polityczną rekwizytornią odziedziczoną po poprzednikach. Równie dobrze może się w nim pojawić lęk przed wielkimi migracjami uchodźców, jak i obawa przed powtórzeniem się scenariusza autorytarnego à la Putin czy Erdogan. Żyjemy na krawędzi różnych światów, przeskakując między nimi dość łatwo.
Polityczny sens propozycji Kuisza można – chyba wbrew intencji autora – zmodyfikować w taki sposób, aby wzorce kultury podległości nas nie oślepiały, nie powodowały utraty zdolności widzenia politycznych realiów. A ponadto by nie stanowiły koleiny, którą podąża każda nasza myśl o naprawie. To jednak może okazać się za mało. Zarówno wobec nowych wyzwań międzynarodowych, jak i pewnej zapaści, w której znalazło się polskie życie publiczne. Odpowiedź środowisk intelektualnych, takich które tworzą dziś „Spięcie”, na tę zapaść nie może się ograniczyć do ostrożnego objaśniania narodowych złudzeń. Może wymuszać respektowanie przez graczy politycznych, czegoś, co łączy wspólnotę polityczną, pewnego – rozumianego nie ideologicznie – republikańskiego minimum. Republikanizm jest tu raczej pojemną etykietką, która może łączyć ludzi o wrażliwości lewicowej i prawicowej, centrowej i nie mieszczącej się na tej skali.
Republikańskie minimum polega na odrzucaniu tych zachowań polityków, które prowadzą do destrukcji zaufania jako fundamentu wspólnoty politycznej. Do takich działań zaliczyć można zarówno łamanie konstytucji, jak i destrukcję autorytetu władz publicznych. Takim działaniem jest deprawowanie mediów publicznych i sprowadzanie ich zadań do prymitywnej propagandy partyjnej. Obrona owego republikańskiego minimum nie jest jednak ani udzielaniem bezwarunkowego poparcia politycznym rywalom PiS-u, ani nawet – przynajmniej w obecnych realiach – rezygnacji z różnych politycznych wizji polemiki z PiS-em.
Tekst Kuisza podpowiada, że barierą ukształtowania się takiego politycznego konsensusu mogą być nie tylko kwestie ustrojowe czy polityczne, ale także kulturowy kontekst sporu. Kontekst, który utrudnia dziś racjonalizację konfliktu. Jeżeli Kuisz ma rację, to rola elity intelektualnej jego pokolenia nie może się sprowadzać do zrozumienia tego uwikłania. Warto zrobić drugi krok.