Z entuzjazmem przyjąłem otwierający kolejną edycję projektu „Spięcie” esej Jarosława Kuisza, w którym zapowiedział poszukiwanie nowego języka i wyzwań dla polskiego liberalizmu. Z dużymi oczekiwaniami sięgnąłem też po książkę redaktora naczelnego „Kultury Liberalnej” o wiele mówiącym tytule „Koniec pokoleń podległości”, w którym zasygnalizowane tematy miał szansę przedstawić szeroko i wieloaspektowo.

No wreszcie! – pomyślałem przed lekturą. Środowisko „Kultury Liberalnej” odcina się od Adama Michnika i innych mistrzów lat młodości! Uważam, że nasza debata bardzo potrzebuje mocnego liberalnego głosu, wolnego od archaicznych schematów rodem z lat 90. Dalsze tkwienie w tych koleinach niszczy nie tylko samą myśl liberalną, ale i zubaża nas wszystkich. Niestety, jakkolwiek w pewnych diagnozach i ogólnym „nastroju nadchodzącego przełomu” z Kuiszem można się zgodzić, tak zaproponowane recepty nie wieszczą jeszcze upodmiotowienia się pokolenia „liberałów niepodległych”.

Liberalizm peryferii

Grzechem pierworodnym polskiego liberalizmu lat 90. było przedkładanie pięknych teorii nad społeczny konkret. Jako wspólnota polityczna, w której medialne i symboliczne przywództwo pełnili właśnie liberałowie bezkrytycznie zapatrzeni w Zachód, kopiowaliśmy funkcjonujące tam rozwiązania. Abstrahowaliśmy przy tym zarówno od warunków, w jakich dane rozwiązania się rodziły, jak i nie weryfikowaliśmy ich przez to, co u nas.

W myśleniu reformatorów widać było doktrynerstwo, trzymanie się sztywnych schematów, przy jednoczesnym przymykaniu oczy na „rzeczywistość za oknem”. „Państwo prawa” stawało się w ten sposób narzędziem ochrony „praw nabytych” przez nomenklaturę jeszcze w latach 80., co utrudniało kolejnym rządom skuteczną dekomunizację. Z kolei liberalizacja handlu gwarantowana przez Konsensus Waszyngtoński w praktyce doprowadziła do jeszcze większej przewagi kapitału zagranicznego nad rodzimymi przedsiębiorstwami. Z pięknych idei wziętych żywcem z zachodniego liberalizmu zbudowaliśmy „demokrację peryferii”, co trafnie opisał Zdzisław Krasnodębski.

Po trzydziestu latach testowania przywożonych z seminariów z Oksfordu idei wiemy już, że taka metoda nie skutkuje. Liberalizm nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, która dałaby się zastosować w dowolnych warunkach historycznych. I to wszystko zdaje się wiedzieć również Kuisz.

Znajdziemy u niego wiele postulatów, by uwzględniać lokalny kontekst i konfrontować teorie „z naszym przeżywaniem wolności”. Ba, w przeciwnym razie liberalizm może się od polskości „odbić”, co samo w sobie jest niezwykle intrygującym stwierdzeniem.

Po trzydziestu latach testowania przywożonych z seminariów z Oksfordu idei wiemy już, że liberalizm nie ma jednej uniwersalnej odpowiedzi, która dałaby się zastosować w dowolnych warunkach historycznych. I to wszystko zdaje się wiedzieć również Kuisz. | Krzysztof Mazur

Problem z tezami Kuisza polega jednak na tym, że ostatecznie ten lokalny kontekst redukuje on do psychologii. „Miliony Polaków – twierdzi autor – mają kłopot z własnym państwem i jego instytucjami. Ich rozmaite lęki i niepokoje są właśnie z tym ściśle związane”. To „kultura podległości” wytworzyła w nas te stany lękowe, które nie pozwalają nam „utrzymać standardów liberalnej demokracji i rządów prawa”. Brak ciągłości państwowej przez ostatnie dwa stulecia jest dość oczywistym wątkiem, gdy mówimy o problemach z III RP. Mam jednak trzy problemy z takim postawieniem sprawy.

Psychoterapia nie zastąpi nam państwa

Po pierwsze, nici z pokoleniowej emancypacji. Kuisz, zwracając uwagę na psychologiczne defekty Polaków niezdolnych do budowy silnego państwa, powtarza dobrze znaną retorykę „Gazety Wyborczej”. Michnik jeszcze w kontekście Okrągłego Stołu mówił, że „zasadniczą cechą stalinowskiego komunizmu jest rozpad więzi społecznych, rozkład kultury prawnej i wtedy bunt takiej społeczności jest buntem niewolników, buntem ludzi, którzy najlepiej potrafią budować szubienice”. Tak argumentował on silną pozycję liderów solidarnościowych podszytą nieufnością do zdegenerowanego ludu. „Kultura podległości” wyraźnie rymuje się tu z Michnikowym społeczeństwem niewolników. Kuisz zatem, zamiast odcinać się od tropów intelektualnych dawnych mistrzów, tak naprawdę podąża wytyczonymi przez nich ścieżkami.

Po drugie, zasadniczą zgodę z dawnymi mistrzami widać również w obronie III RP. Autor w kontekście diagnozy stanu państwa stwierdza, że są pewne „niedociągnięcia”, ale nie można stawiać tezy o „wadzie całego mechanizmu”. Ta kluczowa – bardziej już dla książki niż eseju otwierającego „Spięcie” – teza w żaden sposób nie jest skonfrontowana z faktami, które drobiazgowo opisuje na przykład Artur Wołek w „Słabym państwie”.

Czy naprawdę Kuisz nie dostrzega, że na długo przed popularnością T-shirtów z napisem „KonsTYtucJA” była ona nagminnie łamana? Czemu liberałowie przez lata nie widzieli, że takie prawa gwarantowane rzekomo przez Konstytucję jak prawo do informacji publicznej (art. 61. ust. 2.), bierne prawo w wyborach do Sejmu (art. 99. ust.1. i art. 100. ust.1.), zasada społecznej gospodarki rynkowej (art. 20.) czy zasada pomocniczości (art. 2.) są w praktyce społecznej pustymi konstytucyjnymi sloganami?

Czemu zamykali oczy na tak oczywiste skandale jak afera reprywatyzacyjna w Warszawie? Dlaczego wobec eksmisji kolejnych lokatorów przez „czyścicieli kamienic”, o czym pisał w swoich reportażach chociażby Filip Springer, nie krzyczeli o „łamaniu” Konstytucji i niszczeniu fundamentów państwa prawa? Wreszcie, czy naprawdę można argumentować, że III RP jest/była sprawnym „mechanizmem”, skoro Kaczyński mógł go rozwalić kilkoma prostymi trikami prawnymi?

Zbierając te wszystkie wątki w jedno, chciałbym zapytać moich kolegów liberałów: a może to nie psychologia, nie „kultura podległości”, ale ewidentna słabość ustrojowa państwa sprawiła, że partia posiadająca zwykłą większość sejmową mogła zdemolować cały ten rzekomo sprawnie działający „mechanizm”?

Krytyka III RP oznacza zdystansowanie się od „ojców założycieli”, wśród których ważną rolę odgrywali liberałowie. Psychologicznie nie jest to proste. Fakty już dawno powinny jednak zachęcić pokolenie niepodległych liberałów do takiego gestu.

Chciałbym zapytać moich kolegów liberałów: a może to nie psychologia, nie „kultura podległości”, ale ewidentna słabość ustrojowa państwa sprawiła, że partia posiadająca zwykłą większość sejmową mogła zdemolować cały ten rzekomo sprawnie działający „mechanizm”? | Krzysztof Mazur

Liberalizm wewnętrznych sprzeczności

Po trzecie, Kuisz wyraźnie ułatwia sobie zadanie, zrzucając na polską historię odpowiedzialność za „niedociągnięcia” III RP, przemilczając słabości samej myśli liberalnej. „Z teorią wszystko jest okej – zdaje się przekonywać – tylko ta nasza podległość jest problemem”. Wśród zachodnich liberałów nie brakuje jednak głosów, że jest inaczej. Choćby wydany przez „Kulturę Liberalną” Fareed Zakaria przekonuje, że USA coraz bardziej stają się nieliberalną demokracją.

Globalny kapitalizm osłabia klasę średnią, która jest solą każdej demokracji. Coraz większe nierówności ekonomiczne tworzą podatny grunt dla oligarchii. Liberalizm kulturowy zrezygnował z promocji silnych wartości, co doprowadziło do upadku etosu elit. Wreszcie, laicyzacja oznacza koniec protestanckiej etyki służby.

Nie, nie są to tezy Ryszarda Legutki, ale zarzuty zadeklarowanego demokraty i liberała formułowane pod adresem współczesnych Stanów Zjednoczonych, wygłoszone na czternaście lat przed Trumpem. Zatem to nie trudna rodzima historia jest problemem, ale oczywiste napięcia występujące w łonie samego liberalizmu.

***

Na pokolenie niepodległych liberałów – niepodległych wobec dawnych mistrzów i schematów myślenia – musimy zatem jeszcze trochę poczekać. Taki wolnościowy głos jest nam jednak bardzo potrzebny. Pomiędzy rodzimą prawicą nadziei upatrującą w renesansie państwa narodowego a lewicą szukającą formuły dla postępowego państwa zaangażowanego społecznie jest istotny obszar refleksji z perspektywy wolności jednostki. Nie może to jednak być myślenie doktrynerskie, myślenie z pozycji teorii, którą niespecjalnie interesują fakty. Wolność przestaje być bowiem pustym sloganem dopiero wówczas, gdy w praktyce życia społecznego znajduje oparcie w określonych instytucjach, kulturze, ustroju. Te zaś trzeba wymyślić na nowo, czasem wyraźnie krytykując dorobek dawnych mistrzów.