Szanowni Państwo!

Na krajowym podwórku mieliśmy prawdziwy medialny come back Donalda Tuska. Udział w imprezach publicznych, przemówienia, aktywność w mediach społecznościowych. Po wyborach samorządowych, w których w dużych miastach opozycja odniosła znaczące sukcesy, teraz jakby znów łapano wiatr w żagle.

Oczywiście nie cały obóz anty-PiS, lecz Koalicja Obywatelska, której poparcia wyraźnie udzielił przewodniczący Rady Europejskiej. Wrażenie pozostaje takie, jakby nasza polityka zatoczyła koło. W 2014 roku Tusk wyjechał, a teraz wszyscy gracze na politycznej scenie – PiS oraz opozycja – każdy na swój sposób tylko szykują się na jego powrót.

Czy rządy partii Jarosława Kaczyńskiego, szumnie zapowiadane na kilka kadencji, ostatecznie okażą się tylko nawiasem? Najważniejszej odpowiedzi na to pytanie musimy się spodziewać ze strony Prawa i Sprawiedliwości, jakby nie było, w skali ogólnopolskiej partii wciąż najmocniejszej sondażowo.

Czy, biorąc pod uwagę lekcje z ostatnich wyborów samorządowych oraz polityki medialnej Donalda Tuska, PiS powinno złagodnieć i przesunąć się w stronę politycznego centrum? „Te wyniki wyborcze pokazują, że jeśli chcemy zdobyć znacznie większe poparcie, niż mieliśmy, to musimy to zrobić. To jest oczywiste”. To nie słowa szeregowego posła, czy zbuntowanego dziennikarza prawicowej gazety, ale Adama Lipińskiego wiceprezesa partii i wieloletniego współpracownika Jarosława Kaczyńskiego.

W podobnym tonie wypowiada się od jakiegoś czasu premier Mateusz Morawiecki, który w specjalnym orędziu przed Świętem Niepodległości, a także podczas samych obchodów 11 listopada zapewniał, że pod biało-czerwoną flagą znajdzie się miejsce dla wszystkich. W orędziu szef rządu powiedział także – choć przecież wcale nie musiał – że „przyszłością Polski będzie zawsze Europa”, a „wzmacnianie UE jest i pozostanie absolutnym fundamentem polskiej polityki zagranicznej”. Jak odmienna to retoryka od tej prezentowanej w kampanii, gdy Morawiecki twierdził, że fundusze europejskie są może i ważne, ponieważ „pomagają nam odnawiać chodniki”, ale rząd PiS-u od „bandytów” i „przestępców podatkowych” odzyskał więcej środków niż pozyskujemy z Unii. Wówczas – jak mówił z kolei prezydent Duda – Unia była jedynie „wyimaginowaną wspólnotą”, z której „dla nas niewiele wynika”, dziś jest dla Polski „fundamentem”. Co takiego wydarzyło się w międzyczasie? Odpowiedź jest prosta: rzekomo wygrane wybory samorządowe.

Zapał, z jakim kierownictwo PiS-u zapewniało o sukcesie przy urnach, wzbudzał pytania o to, po co i do kogo owe zapewnienia są kierowane, a także dlaczego – po owym wspaniałym triumfie – trwa w PiS-ie wzajemne obwinianie się o to, kto nie dość w sukces wierzy. Kierujący kampanią Tomasz Poręba na łamach tygodnika „Sieci” mówił o niedopuszczalnym deprecjonowaniu wyniku osiągniętego przez PiS przez tajemniczych „ludzi”, którzy w chwili próby, w 2010 roku z PiS-u odchodzili. No i wreszcie rodzi się pytanie, dlaczego dosłownie kilka dni po drugiej turze wyborów po cichu, bez fanfar i podziękowań odeszli z Kancelarii Premiera prowadzący kampanię Anna Plakwicz i Piotr Matczuk.

Właśnie rozpoczął się bój o „duszę PiS-u”, usłyszeliśmy od źródła zbliżonego do kierownictwa rządu. Walka ma toczyć się nie tylko o strategię, jaką ma przyjąć partia przed kolejnymi wyborami do Parlamentu Europejskiego, ale o program partii jako taki. Taką interpretację bieżących wydarzeń sugeruje też wspomniany wywiad z Adamem Lipińskim. Powód? Bardzo prosty. „Ludzie przestali kojarzyć PiS z 500+, a zaczęli z polexitem”, powiedział nam z kolei jeden z wysoko postawionych urzędników w KPRM. I to nie dzięki pracy opozycji, ale z powodu błędów partii rządzącej. Nawet Jarosław Gowin w wywiadzie dla „Do Rzeczy” dyplomatycznie stwierdził, że obawy dotyczące polexitu są co prawda „irracjonalne”, to „w sensie psychologicznym rzeczywiste”.

Zwrot w kierunku centrum wydaje się w tej sytuacji rozsądny, ale wcale nie gwarantuje PiS-owi sukcesu. „Przejście w krótkim czasie od partii walczącej z Unią Europejską, konserwatywnej, tropiącej układy i «postkomunistów» oraz podgrzewającej teorie spiskowe wokół katastrofy smoleńskiej, do centrowej partii uśmiechniętych patriotów otwartych na UE może skończyć się podwójną klęską”, pisze Łukasz Pawłowski. „PiS zgubi radykalnych wyborców, a centrowych nie przekona. Albo, jak to kiedyś zgrabnie ujął prezes Kaczyński: cnotę straci, a rubelka nie zarobi”.

Poza tym owo łagodzenie wcale nie jest przesądzone – w partii sprzeciwiają się mu ci, którzy na tym ruchu mogą stracić najbardziej, na czele z konsekwentnie kultywującym wizerunek twardego szeryfa Zbigniewem Ziobrą. Ta grupa twierdzi, że przyczyną wyniku wyborczego niższego od oczekiwań było stępienie rewolucyjnego ostrza, uległość wobec instytucji europejskich oraz wytracenie impetu radykalnych reform, chociażby w dziedzinie „polonizacji” wrogich rządowi mediów.

Jak jednak pisze Tomasz Sawczuk „po trzech latach u władzy opowieść o prawicy pokrzywdzonej przez III RP staje się coraz mniej wiarygodna. PiS działa dziś na własne konto i coraz trudniej będzie mu zrzucać niepowodzenia na poprzedników albo postkomunistyczne układy”. Nie znaczy to, że PiS jest już dziś skazane na klęskę. Wciąż jest głównym pretendentem do wygranej w kolejnych wyborach. Wyraźnie widać jednak, że przyjęty model sprawowania władzy ma swoje ograniczenia.

W podobnym tonie wypowiada się Helena Jędrzejczak, kiedy stwierdza, że „argument «przez osiem ostatnich lat» wypalił się jakiś czas temu, trudno też po upływie trzech czwartych kadencji używać zgranej płyty mówiącej o wewnętrznych wrogach, którzy uniemożliwiają realizację złożonych obietnic”. PiS staje więc przed trudnym wyborem, ciężko bowiem jednocześnie „przyciągać wyborcę centrowego i bronić prawej flanki”. Może więc, pyta Jędrzejczak, „cała nieskuteczność, bylejakość, niedookreśloność nawet w kwestii patriotyzmu i definicji polskości”, to nie błąd czy skutek nieporadności, ale właśnie „nadzieja dla PiS-u?”.

W tę stronę zdaje się iść interpretacja, jaką proponuje Wojciech Engelking, kiedy pisze o „nierzeczywistości” stworzonej przez partię rządzącą. „Wykorzystując starą, grecką metaforę demokracji jako statku, można powiedzieć, że budując swoją nierzeczywistość PiS dało popierającym je załogantom (którzy dotychczas czuli się niewykorzystani, niezależnie od tego, czy siedzieli przy wiosłach, w kantynie, czy w kajutach wysokich oficerów) poczucie, że okręt za ich sprawą płynie szybciej. Nie dlatego, że faktycznie przyspieszył, ale dlatego, że pozwolił im biegać od lewej do prawej burty – więc statek zaczął się mocniej przechylać, jak przy pomyślnych wiatrach”.

Tego poczucia nie da się jednak podtrzymywać w nieskończoność. W końcu załoga statku zorientuje się, że okręt wcale nie płynie szybciej, twierdzi Engelking. Trudno się z tym nie zgodzić.

Pytanie tylko, kiedy to nastąpi. No chyba że załoga już o tym wie i tylko gapiów stara się przekonać, że statek partii rządzącej wciąż mknie do przodu. W rzeczywistości wiele wskazuje na to, że wpłynął na bardzo zdradliwe wody.

Zapraszamy do lektury!
Łukasz Pawłowski