Biały koń wyłaniający się z mgły, a na nim ubrany w garnitur i białą, rozpiętą pod szyją koszulę Donald Tusk – wpół uśmiechnięty, wpół zamyślony. W tle spokojna, anielska muzyka. To nie kolejny żart ze zwolenników byłego premiera, ale oficjalny, poważny klip zapowiadający okładkowy artykuł najnowszego „Newsweeka”. I kolejny dowód, że dziennikarze całkowicie stracili profesjonalny dystans do „swoich” polityków.

Trudno o większy kontrast. W zeszły poniedziałek prawicowe tygodniki „Do Rzeczy” i „Sieci” przerażały swoich czytelników wizją powrotu Tuska do polskiej polityki. Ten pierwszy na okładce prosił „Boże, chroń nas przed Tuskiem”, strasząc jednocześnie i gejami, i islamem, drugi zaś ogłaszał, że „Koszmar wraca”, a na okładce zamieścił zdjęcie byłego premiera włosami przefarbowanymi na rudo, pożółkłą skórą i przyciemnionymi oczyma.

Kilka dni później „Newsweek” przedstawia byłego premiera w konwencji niezwyciężonego herosa. Nie ma w tym ani krztyny ironii, a podpis pod fotomontażem głosi: „Plan Tuska. Były premier jest bliski podjęcia decyzji o starcie w wyborach prezydenckich. Uzależnia ją od spełnienia kluczowego warunku”. W środku artykuł Renaty Grochal informujący, że przewodniczący Rady Europejskiej być może wystartuje w wyborach prezydenckich, ale tylko jeśli opozycja wygra w wyborach parlamentarnych. A i wtedy tak naprawdę nie wiadomo.

Sam tekst jest na szczęście mniej wiernopoddańczy niż okładka, ale niestety niespecjalnie mocny w treści. Nie znajdziemy poważnej odpowiedzi, dlaczego Tusk miałby startować na prezydenta jedynie wówczas, gdy opozycja wygra wybory parlamentarne, a Grzegorz Schetyna zostałby premierem. Podobno wówczas „na fali społecznego entuzjazmu” miałby wielką szansę na wygraną. Ale czy taki entuzjazm po kilku miesiącach rządów Grzegorza Schetyny by się utrzymał i czy sam Schetyna poparłby kandydaturę tak wytrawnego polityka jak Tusk na konkurencyjny urząd – to sprawy wątpliwe, o czym w artykule nie ma ani słowa. To raczej przegrana opozycji w wyborach parlamentarnych wywołałby gigantyczną mobilizację wyborców, bo oto wybory prezydenckie byłyby ostatnią szansą na zatrzymanie kolejnych czterech lat pełni władzy PiS-u. Tusk byłby wówczas ostatnią nadzieją, a jednocześnie nie musiałby specjalnie kombinować, jaki model prezydentury wybrać – po prostu biłby się z PiS-em. Ułożenie relacji ze Schetyną jako premierem to o wiele poważniejszy problem.

Laudacje na cześć Jarosława Kaczyńskiego wygłaszane przez prawicowe media słusznie wywołują ironiczne komentarze. Ale podobne zażenowanie powinny budzić peany „opozycyjnych” mediów pod adresem polityków drugiej strony. | Łukasz Pawłowski

Dlatego jeśli Tusk w ogóle chciałby zostać prezydentem Polski, to znacznie sensowniejsze byłoby to z opozycją pobitą, a nie zwycięską. O ile oczywiście chce prezydentem być, bo nie od dziś wiadomo, że władza w Polsce mieszka w gabinecie szefa rządu, nie głowy państwa. Zostawmy jednak spekulacje i wróćmy do konkretu – czyli mgły, jeźdźca i białego konia.

Oczywiście, można powiedzieć, że po prawej stronie znajdziemy podobne dowody uwielbienia, skierowane w stronę Jarosława Kaczyńskiego. W lutym 2016 roku tygodnik „Do Rzeczy” umieścił na okładce prezesa PiS-u w stroju i pozie stylizowanych na… Supermana w czasie lotu. W miejsce słynnego „S” na umięśnionej piersi prezesa dumnie prezentował się biały orzeł (co swoją drogą rodzi pytania, czy aby nie doszło do znieważenia państwowego godła). Tytuł? „Strach przed Polską. Europejscy lewacy drżą przed naszą konserwatywną rewolucją”.

Okładka „Do Rzeczy” wywołała całą falę prześmiewczych komentarzy w dziennikarskim światku. I słusznie. „Czasami próby podlizania się prezesowi Kaczyńskiemu przekraczają granice śmieszności i uderzają w samego biednego prezesa”, mówiła Dominika Wielowieyska. „Jak «Do Rzeczy» na serio chce zrobić dobrze Panu prezesowi, to muszą trochę pieniędzy wydać na grafika. Teraz wygląda jakby z prezesa szydzili”. To już jednak nie opinia redaktor Wielowieyskiej, ale – a jakże! – Tomasza Lisa.

Kiedy zaś tygodnik „Sieci” (wówczas „wSieci”) na okładce zamieścił zdjęcie Andrzeja Dudy z Barackiem i Michelle Obamami – typowe, takich prezydencka para z innymi gośćmi zrobiła sobie tego wieczora dziesiątki – i podpisał „Prezydent Duda podbija świat”, Tomasz Lis nazwał naczelnych tygodnika „Brązowonoskie Karnowskie”. A na dodatek ogłaszał… powrót neostalinizmu.

Trudno stopniować kicz, ale pod tym względem Supermana-Kaczyńskiego od Tuska na białym rumaku naprawdę niewiele różni. Oba obrazki można powiesić na ścianie tuż obok jelenia na rykowisku i uśmiechniętego Dudy, który „podbija świat”.

Laudacje na cześć Jarosława Kaczyńskiego i – rzadziej – Andrzeja Dudy czy Mateusza Morawieckiego wygłaszane na wyścigi przez prawicowe media słusznie wywołują ironiczne komentarze wśród przeciwników PiS-u. Ale podobne zażenowanie powinny budzić peany „opozycyjnych” mediów pod adresem polityków drugiej strony. Nikt nie odbiera dziennikarzom prawa do własnych poglądów i ich jawnego prezentowania w działach opinii. Wiele znakomitych gazet przed ważnymi wyborami decyduje się nawet na oficjalne poparcie jakiegoś kandydata, a swoją decyzję uzasadnia w specjalnym, odredakcyjnym artykule.

Jest jednak granica między poglądami politycznymi a bezkrytyczną apologią. Ta druga nie tylko nie służy dziennikarzom oraz – i tak już nadszarpniętej – wiarygodności mediów. Zwykle nie służy także politykom, którym owi dziennikarze tak bardzo chcą pomóc.