Opinia Janka Zamoyskiego jest taka, że przyszedłem na spotkanie bez pojęcia o współczesnej fotografii, nie byłem ani razu wcześniej w Czułości i nie chciałem się dowiedzieć niczego w trakcie rozmowy. Przyznaję, to prawda. Moja opinia jest jednak taka, że bywałem często na stronie www.czulosc.com (raz w galerii), a co nieco słyszałem od kolegów, koleżanek. Ale chciałem dowiedzieć się u źródła, czym jest współczesna fotografia, a on tylko nawijał w kółko to samo.
Poróżniła nas – poza temperamentami, charakterami i sposobem stawiania pytań – sama fotografia. Padały słowa: „wolność”, „sztuka”, „standardy”. W końcu jasna odmowa Janka co do jego udziału w przedsięwzięciu, zakończona groźbą, że jeśli to zostanie opublikowane to „kosa”. Pisząc ten tekst, chciałem wrócić do rozmowy i zaznaczyć, że przyszedłem jako miłośnik – „Czułości” i sztuki. Zraniony zawodem, teraz nie mogę się ot tak wycofać. Będę się upierał, żeby zostać.
Spotkaliśmy się na Placu Zbawiciela, o piętnastej, po sporej sobotniej imprezie, nieco przygaszeni lutym, ciśnieniem i koniecznością spędzenia dwóch godzin na rozmowie. Już na wstępie każdy próbował przerzucić ciężar konwersacji na drugą stronę. Poszliśmy na kawę do Corso („chodźmy do bazy”, powiedział Janek), gdzie przywitał nas uśmiech kelnerki, a Janek mówił o historii „Czułości”. Tak zaczęły się moje kłopoty.
Zamoyski opowiadał fascynująco o swoim życiu przed artystyczną konwersją – był fotografem w „Wyborczej” i uciekał z tonącego statku fotoreporterki. W trakcie opowiadania drżały mu powieki, był uważny i wspominał, że jak wchodził na plan fotografii modowej, nie umiał nawet ustawić świateł. Mówił o czymś, czego mu zazdrościłem – o wolności i wiedzy, którą zdobył. Wcześniej myślałem, że on i „Czułość” to zwyczajne lekkoduchy: ludzie, którzy wpadli sobie na pomysł, że od dziś będą robić zdjęcia i błądząc w tańcu, uda im się coś poważnego. Pozornie wymaga to jedynie obserwacji i radości z współuczestnictwa, w rzeczywistości kosztuje dużo wysiłku. Idąc za tą powagą, zwierzyłem mu się z pewnego ukrytego, a przeszywającego mnie podejrzenia wobec wszystkich fotografów.
Czy ty też. Bo chyba nie?
I pamiętam, że już przy pierwszym spotkaniu, Zamoyski zastrzygł na to uszami. Nie jest tak –pytałem go wtedy – że typowy fotograf nie uważa się za artystę? Bo czy nie za łatwo mu to idzie? Przykłada maszynkę do robienia sztuki do rzeczywistości i bach! Jest. Nie samodzielnie stworzone dzieło, ale odbicie rzeczywistości. Jak tu nie mieć wątpliwości co do siebie?
W ten sposób mozolnym wysiłkiem tworzy się szczudła, żeby opowiadać o swojej dziedzinie, o różnicy między aktem performatywnym, a strategią, konceptem i projektem. Wchodzi się powoli na to rusztowanie, a potem fotografa widać wysoko albo spada on z samej góry.
I czy ty, Janek, przypadkiem tak nie robisz, opowiadając mi to wszystko?
Dobijam się o to wyjaśnienie, ale coraz bardziej plączemy się w pułapkach. On chciałby po kolei, ja szukam tylko jednej odpowiedzi. O niego samego. I tak znużeni idziemy w końcu do jego domu obejrzeć to, o czym tyle mowa.
Kto wie, może ta wielka światłość rzeczywistości, którą fotografowie dysponują, jest tak oślepiająca, że trzeba zakładać teoretyczne okulary przyciemniające. | Wojciech Albiński
W drodze do mieszkania opowiada mi o złotych ramach zdjęć, którym towarzyszą rzeczywiste obiekty postawione obok swoich odwzorowań. Ma to unaocznić materialność i uczulić na nowy język. Kulminacja następuje, gdy odwija prace z przeźroczystej, klejącej się do siebie folii. Jedne zdjęcia są w złotych ramach, drugie w hebanie; inne jeszcze przewija w komputerze. A ja z zaciekawieniem i podziwem mówię, że to piękna wolność nastolatków.
Trwa rozmowa. Czy widzisz różnicę między projektowością a konceptualizmem? Czy brak w tym mojego zachwytu, czy może mógłbym go lepiej wyrazić?
W to znowu wcina się Janek, mówiąc, że piszę o sobie i on nie chce być tylko dodatkiem. „I musisz napisać, że jesteś nieprzygotowany, a nadto nieotwarty i przerywasz”, mówi. Być może, ale on powinien się dowiedzieć, że przynudza. Sztuka musi się bronić na wstępie przynajmniej samym przyciąganiem. A on nie chce zrozumieć tego, że jego się broni. Król jest nagi! Przecież o to chodzi, żeby był.
W końcu wychodzę z małego mieszkania tuż przy Zbawicielu. Janek klepie mnie na koniec po ramieniu i zasuwa zamek drzwi. Złe spojrzenia po każdej stronie. Z początku lekceważę jego ego, konieczność dorabiania teoryjek, strach, którego sam nie widzi. To, że nie przeczytałem przed spotkaniem Charlotte Cotton i nie umiem podziwiać w odpowiedni sposób. A jednak podziwiam.
Bo nawet z daleka, czuć w nim jeszcze jedną piękną rzecz. Utopię, którą ktoś bardziej „Czułości” czy jemu oddany będzie próbował przydzielić do wąskiej niszy w teorii sztuki. Wszyscy próbują stworzyć samą rzeczywistość, akt twórczy. I są już całkiem blisko!
Janek spogląda na zdjęcie Akakiego, kompana z galerii, zdjęcie, które jest po prostu mazem i równie dobrze mogłoby być fotografią palca przy obiektywie. Pytam, co to jest, a on przekrzywia głowę jak ptak i mówi „nic” po japońsku. Ale w rzeczywistości jest to obiekt, słoń, który nagle wszedł przed obiektyw. Kto wie, może ta wielka światłość rzeczywistości, którą fotografowie dysponują, jest tak oślepiająca, że trzeba zakładać teoretyczne okulary przyciemniające.
Luty, 2015
* Janek Zamoyski, urodził się w 1978 roku w Warszawie, fotoreporter i fotograf, współzałożyciel Galerii Czułość, wydawca, kurator i producent wystaw. Absolwent Szkoły Głównej Handlowej w Warszawie.