Zamiast krwistego steku – ziemniaczana pulpa

Wystąpienie Kaczyńskiego, zapowiadane jako „bardzo ważne” między innymi przez marszałka Senatu, miało zapewne podnieść partyjne morale, wskazać drogę wyjścia z kryzysu wywołanego aferą KNF i zasugerować przekaz polityczny na najbliższe miesiące. Żadnego z tych celów nie udało się Kaczyńskiemu zrealizować – a przynajmniej nie w części otwartej dla mediów. Zamiast o sukcesach rządu oraz planach na przyszłość, znudzeni odbiorcy (polecam zwrócić uwagę na reakcje audytorium) słuchali o tym, jakie to afery wstrząsały Polską „przez osiem ostatnich lat” i jak źle będzie, gdy wygra Platforma. Brzmiało to tak, jakby prezes musiał członków własnej partii zachęcać do głosowania na PiS. I to nie pozytywnym programem, ale groźbą powrotu rządów PO.

PiS znalazło się na zakręcie, a w takich warunkach wystąpienia prezesa powinny nie tylko wyjaśniać świat i pokazywać świetlaną przyszłość, lecz także „ładować baterię” polityczną energią. Na wszystkich tych frontach Kaczyński poległ. Publiczność czekała na krwisty stek, a prezes zaserwował rozgotowaną, ziemniaczaną pulpę. Zamiast odbiorców zelektryzować, prezes ich znudził. | Łukasz Pawłowski

Ale na tym nie koniec. Przemówienie prezesa, jak zawsze zresztą, nie było specjalnie przygotowane. Kaczyński miał pewne myśli, które chciał przedstawić – za rządów PO–PSL afer było więcej, PiS ze swoich problemów rozlicza się lepiej – ale widać było, że konkretnej treści ani nie spisał, ani tym bardziej nie przećwiczył. Taki styl wypowiedzi może wywoływać entuzjazm części wyborców – rozemocjonowanych tym, że prezes godzinę lub dwie mówił „bez kartki” – ale w Jachrance oczekiwania słuchaczy były inne. PiS znalazło się na zakręcie, a w takich warunkach wystąpienia prezesa powinny nie tylko wyjaśniać świat i pokazywać świetlaną przyszłość, lecz także „ładować baterię” polityczną energią. Na wszystkich tych frontach Kaczyński poległ. Publiczność czekała na krwisty stek, a prezes zaserwował rozgotowaną, ziemniaczaną pulpę. Zamiast odbiorców zelektryzować, prezes ich znudził.

Jest to tym bardziej zaskakujące, że po sukcesie, jakim rzekomo były wybory samorządowe – a przypomnę, że na spotkaniu w Jachrance miano rzekomo omawiać właśnie wyniki tych wyborów – w PiS-ie coraz wyraźniejsze są tarcia wewnętrzne. Przykłady można mnożyć, wymieńmy więc kilka.

Kto z kim wojuje?

Oto premier Morawiecki dowiedział się o nagraniach Leszka Czarneckiego i aferze KNF z mediów, choć zawiadomienie do prokuratury, którą kieruje Zbigniew Ziobro, wpłynęło kilka dni przed publikacją artykułu w „Gazecie Wyborczej”.

W mediach pojawiły się komentarze, że mimo wszystko premier na aferze „wygrał”, bo zdołał zastąpić byłego szefa KNF swoim nominatem. Rzeczywistość okazała się bardziej złożona. W poniedziałek, 10 grudnia, „Newsweek” doniósł o tajemniczym spotkaniu Morawieckiego z Zygmuntem Solorzem, w… Świątyni Opatrzności Bożej, na kilka dni przed wybuchem afery. Rzeczniczka rządu miała początkowo zaprzeczyć, że do spotkania w ogóle doszło. Potem przyznała, że się odbyło, ale omawiano na nim… inicjatywy kulturalne z okazji 100. rocznicy odzyskania niepodległości. Wiarygodność tych wyjaśnień pozostawiam do oceny Czytelnikom. Przypomnę jedynie, że Grzegorz Kowalczyk, czyli prawnik, którego zatrudnienia domagał się od Czarneckiego były szef KNF, zasiada także w radzie nadzorczej Plus Banku, którego właścicielem jest właśnie Solorz. Sprawa KNF jest więc dynamiczna, ale coraz mniej wskazuje na to, by na dłuższą metę premier faktycznie mógł coś na niej „wygrać”. Nawet jeśli czasowo uda mu się wzmocnić swoją pozycję, jego przeciwnicy w partii nie zostaną bierni. To widać.

Trzy dni po tym jak premier rządu wychwalał dokonania Tadeusza Rydzyka na urodzinach Radia Maryja, pojawiła się informacja o powstaniu nowej partii o nazwie Ruch Prawdziwa Europa, założonej przez uciekiniera z PiS-u, za którą ma stać właśnie Tadeusz Rydzyk. Trudno nie odnieść wrażenia, że to oznaka porażki szefa rządu, który nie zdołał przekonać do siebie Rydzyka.

Sprawa KNF jest dynamiczna, ale coraz mniej wskazuje na to, by na dłuższą metę premier faktycznie mógł coś na niej „wygrać”. | Łukasz Pawłowski

Na tym nie kończą się kłopoty Morawieckiego. Pod koniec listopada do mediów, oczywiście zupełnym przypadkiem, „wypłynął” wewnętrzny raport PiS-u, niezostawiający suchej nitki na programie Mieszkanie+, o czym piszemy w bieżącym numerze. Autorem raportu jest zespół pod kierownictwem Józefa Orła, szefa Klubu Ronina, którego z pewnością nie można zaliczyć do „umiarkowanej” frakcji stronników PiS-u. Dość powiedzieć, że już po wyborach samorządowych – tak, tych podobno zakończonych sukcesem PiS-u – Orzeł mówił o rzekomych fałszerstwach wyborczych polegających między innymi na wydawaniu głosującym „ścieralnych długopisów” oraz znikaniu kart do głosowania „na przyzwoitych prezydentów czy burmistrzów”.

Jakby tego było mało, 6 grudnia radio RMF FM doniosło o liście, jaki Mateusz Morawiecki miał wysłać do prezesa PKP, oskarżając go o „sabotowanie” programu Mieszkanie+, a to poprzez opóźnienia w przekazywaniu gruntów pod inwestycje mieszkaniowe. Biorąc pod uwagę tempo, w jakim PiS zmienia władze najważniejszych spółek skarbu państwa, można by przypuszczać, że po takich oskarżeniach prezes PKP natychmiast pożegna się ze stanowiskiem. Nic takiego się nie stało. A pytany o zarzuty ze strony szefa rządu minister infrastruktury Andrzej Adamczyk odpowiadał, że wszystko działa w najlepszym porządku, „nie ma żadnych opóźnień”, a zatem premier się myli. Ten sam Andrzej Adamczyk jeszcze do niedawna nadzorował program Mieszkanie+, dopóki premierem nie został Morawiecki i nie przeniósł tych kompetencji do Ministerstwa Inwestycji i Rozwoju. Trudno więc przypuszczać, by panowie darzyli się szczególną sympatią.

Do tego dodajmy jeszcze spory dotyczące przyszłości polskiej energetyki, których nie udało się ukryć przy okazji szczytu klimatycznego w Katowicach. Kiedy premier Morawiecki opowiadał, jak polska zależność od węgla maleje i maleć będzie, Beata Szydło zapewniała w Bieszczadach, że górnictwo i węgiel to „rzeczywistość naszej gospodarki” i „nasza przyszłość”. Ciekawe jak w tych warunkach rząd będzie sobie radził z wyjaśnieniem nadchodzących drastycznych podwyżek cen energii spowodowanych właśnie uzależnieniem naszej gospodarki od węgla, o czym pisaliśmy już w „Kulturze Liberalnej”.

Woda sodowa uderza do głowy

Już dawno temu pisałem na tych łamach, że polityczna potęga PiS-u jest przeszacowana, że poparcie dla tej partii, choć wysokie, jest niestabilne, a w związku z tym jakiekolwiek wzmocnienie i ożywienie opozycji może mieć dla PiS-u poważne konsekwencje. Dziś PiS zadanie przeciwnikom ułatwia jeszcze bardziej (inna sprawa, że ci niespecjalnie z okazji korzystają).

Ekipa Kaczyńskiego jest jak drużyna piłkarska, która po serii sukcesów zaczyna przegrywać. Nie dlatego jednak, że w lidze pojawił się godny przeciwnik, ale dlatego, że piłkarzom woda sodowa uderzyła do głowy i kolejne spotkania „kładą”, zanim w ogóle wyjdą na boisko. A mianowany przez prezesa trener wciąż nie może zbudować sobie wśród graczy autorytetu.

Nie wróży to najlepiej na przyszłość, zaś wystąpienie Jarosława Kaczyńskiego w Jachrance pokazuje, że jak na razie pomysłu na powstrzymanie rozkładu Zjednoczonej Prawicy nie ma nawet sam prezes. Tymczasem właśnie się okazało, że PiS ma już z kim przegrać. I chyba nie potrzebuje do tego opozycji.

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: KPRM