Cały w nerwach czekałem na pierwszy otwarty atak. I nastąpił! Delegat brytyjski sir Hartley Shawcross, prokurator generalny swojego kraju, oświadczył, że jego delegacja nie może poprzeć konwencji.
– Norymberga wystarczy! Nie można przyjąć konwencji o ludobójstwie, bo istnieje problem grup politycznych. Objęcie ich definicją oznaczałoby wkroczenie na kontrowersyjny teren wojny domowej. Z drugiej strony, jak można pominąć grupy polityczne?
Wśród delegatów, zawsze zważających na rangę mówcy, zapanowało złowieszcze milczenie.
Ze spuszczoną głową zasiadłem do obiadu na tarasie kawiarenki koło Palais de Chaillot. Była rozkosznie ciepła złota jesień. Świeciło słońce, ale nie mogło ogrzać mojej zmrożonej duszy. Czułem, że się zapadam. Przy sąsiednim stoliku siedział dr Karim Azkoul, delegat Libanu. Zagadnąłem, dlaczego nie było go na obradach Komitetu Prawnego. Odpowiedź była jasna: został przydzielony do innej komisji i pracował nad przygotowaniem Deklaracji Praw Człowieka. Zapytał, czy mógłbym udzielić wywiadu o ludobójstwie libańskiemu magazynowi, do którego pisze jego żona. „Chętnie” – odpowiedziałem. Po chwili szedłem spacerem do Palais de Chaillot i próbowałem skupić myśli. Dobrze by było, gdyby Azkoul wrócił do Komitetu Prawnego. Był przedtem aktywnym członkiem specjalnej komisji, która przygotowała drugi projekt konwencji.
Przyszło mi do głowy, że gdybym złożył wizytę przewodniczącemu libańskiej delegacji, premierowi Riadowi el-Solhowi, żeby mu podziękować za wkład Libańczyków w przygotowanie konwencji, mógłbym w rozmowie napomknąć o doktorze Azkoulu [1]. Na drugi dzień rano siedziałem w biurze libańskiej delegacji naprzeciwko premiera i sekretarza generalnego Ministerstwa Spraw Zagranicznych Fouada Ammouna. W tej przyjacielskiej atmosferze mogłem sobie pozwolić na bezpośredniość.
– Wizyta u panów – zacząłem – to dla mnie zaszczyt, a zarazem wołanie o pomoc. Liban zawsze zdecydowanie popierał konwencję o ludobójstwie. W Specjalnej Komisji ds. Ludobójstwa wasz kraj reprezentował pan Azkoul, który bardzo wiele wniósł. Ma świetne rozeznanie w tej kwestii. Musimy się dobrze przygotować do obrony przed opozycją, która już pokazuje zęby.
Nie wspomniałem, kto zwalcza konwencję, ale premier powiedział z uśmiechem do Fouada Ammouna:
– Chyba moglibyśmy oddelegować doktora Azkoula do Komitetu Prawnego, gdzie przydałaby się jego ekspercka wiedza?
Pan Ammoun skinął głową na znak aprobaty. I już.
Kolejny plan zaczął dojrzewać w moim umyśle. Pospieszyłem do mojego nowozelandzkiego przyjaciela pana Sutcha i poprosiłem, żeby umówił mnie z przewodniczącym delegacji swojego kraju [2], premierem Peterem Fraserem [3]. Obawiałem się, że Nowa Zelandia może pójść w ślady Wielkiej Brytanii. Tak się pomyślnie złożyło, że premier był na spotkaniu komitetu politycznego Zgromadzenia i mając przed sobą perspektywę wysłuchiwania długiej dyskusji, która go nie interesowała, chętnie zgodził się przyjąć mnie od razu. Po chwili zawisła nade mną jego potężna sylwetka. Usiedliśmy w rogu sali. Wielka głowa Frasera opadała mu z ramion niemal na moje kolana. Miałem wrażenie, że zasypia, ale kiedy już poczułem głębokie rozczarowanie faktem, że mój dar perswazji najwyraźniej zawodzi, premier zadał mi precyzyjne pytanie świadczące o tym, że uważnie słucha, a jego umysł szybko pracuje. Do niczego się nie zobowiązał, ale zobaczyłem szeroki uśmiech i błysk życzliwej aprobaty w oczach tego najdziwniejszego ze wszystkich mężów stanu [4].
Pan Sutch powiedział, że dobrze postąpiłem, ponieważ wśród członków delegacji nowozelandzkiej były rozbieżności w kwestii ludobójstwa. Obiecał śledzić sytuację i poradził, żebym porozmawiał z członkinią delegacji panią Newland. Następnego dnia zjedliśmy razem obiad w biurze prasowym, a spotkanie okazało się ogromnie satysfakcjonujące. Pani Newland miała jasne oczy i twarz, która ukazywała całą jej osobowość.
– Mój mąż jest stolarzem – powiedziała. – Działam wśród ludzi pracy. Po powrocie do kraju opowiem o ludobójstwie. Uświadomię ludziom, że należy poprzeć ten dobry akt prawny. Nikogo nie powinno się zabijać, torturować, okaleczać. To takie proste; dlaczego ludzie komplikują oczywiste sprawy?
To samo pytanie zadała starsza pani Pédone. W ostatnich latach często je sobie zadawałem i zawsze miałem wtedy przed sobą jasne oczy pani Newland z Nowej Zelandii i panią Pédone z Paryża.
Azkoul wygłosił przemówienie w Komitecie Prawnym.
– Angielski prokurator generalny – powiedział – zrobił wszystko, co mógł, żeby nas zdezorientować, ale my się nie damy. Konwencja ma zasadnicze znaczenie dla ochrony małych narodów. Te wielkie mogą się bronić siłą oręża, ale nas chroni jedynie prawo międzynarodowe.
Jego filozoficzny umysł miał swój wielki dzień. Wyjaśnił znaczenie konwencji uważnie słuchającemu komitetowi.
– Większość narodów chce tej konwencji – ciągnął dalej – i nie dopuścimy do tego, żeby nas odwiedziono od jej przyjęcia za pomocą argumentów, w które nie wierzymy.
W jego głosie brzmiały stanowczość i przekonanie.
Następnego dnia sytuacja jeszcze bardziej się poprawiła. Głos zabrała młoda, atrakcyjna dama odziana w sari, Begum Ikramullah. Przed nią stało godło jej kraju – Pakistanu. Jej słowa do tej pory dźwięczą mi w uszach.
– Pakistan – powiedziała – z całą mocą opowiada się za konwencją o ludobójstwie, spisaną krwią i łzami ponad miliona muzułmanów, ofiar ludobójstwa, do którego doszło podczas podziału Indii w 1947 roku. Potrzebujemy tej konwencji również po to, żeby innym ludziom zaoszczędzić podobnych cierpień. Do ludobójstwa często dochodziło na przestrzeni dziejów. Choć zawsze wstrząsało sumieniem ludzkości, nic nie zrobiono, żeby ukarać tę zbrodnię. Odkrycia naukowe dały ludziom do ręki takie rodzaje broni, że dziś ludobójstwo może się dokonać szybko i w straszliwy sposób. Dlatego konwencja jest nakazem chwili i nie należy zwlekać z jej przyjęciem [5].
Kiedy przemawiała, obserwowałem twarze delegatów. Było tak, jakby do ponurej sali zstąpił anioł i dotknął ich swoimi skrzydłami. Zauważyłem zatroskaną minę sir Hartleya, ale byłem w takim uniesieniu, że nawet go w tym momencie polubiłem. Pomyślałem, jakże prawdziwe było powiedzenie starożytnych Greków, że leczyć potrafi tylko ten lekarz, który sam odniósł rany. Oto delegatka mówiła w imieniu zranionego narodu, ukazując te cierpienia w kontekście historii współczesnej. Po zebraniu podszedłem niezwłocznie do delegacji pakistańskiej, żeby podziękować Begum Ikramullah. Tak się zaczęła długotrwała przyjaźń, która okazała się najbardziej owocna na sesji Zgromadzenia Ogólnego w Paryżu i na innych sesjach. Begum Ikramullah przedstawiła mnie swojemu doradcy. Był nim Agha Shahi, który z wielkim talentem bronił konwencji zarówno wtedy, jak i wielokrotnie później [6].
Kiedy wyszedłem z sali, spotkałem w korytarzu sir Hartleya.
– Komitet ulega emocjom, to niedobry znak – powiedział. – Sprawy mogą pójść w złym kierunku.
– Dlaczego zapobieżenie rzezi miałoby być złe? – zapytałem. – Sam pan bronił rezolucji o ludobójstwie na sesji Zgromadzenia w 1946 roku. Zapomniał pan, że Gladstone walczył w brytyjskim parlamencie o życie Ormian? [7]
Sir Hartley zmieszał się, ale to nie oznaczało końca moich trosk. Wiedziałem, że oponenci spróbują zaatakować z innych stron. Jak mogę je wszystkie przewidzieć? Niezdrowo jest wciąż myśleć o kłopotach, atakach i zagrożeniach. Odbiera to człowiekowi poczucie wewnętrznego bezpieczeństwa, siłę, nadzieję i zdolność do inspirowania innych ludzi. Ale odpuszczanie i chowanie głowy w piasek wzorem strusia może doprowadzić do porażki. Trzeba znaleźć drogę pośrednią między tymi skrajnościami. Uznałem, że moim działaniom przyda się poparcie społeczne. Zacząłem od przywódców religijnych. Pierwszą wizytę złożyłem pastorowi Boergnerowi, głowie Kościoła protestanckiego we Francji. „Oczywiście hugenoci” – powiedział. We Francji, gdy jest mowa o ludobójstwie, myśli się o hugenotach i Żydach, lecz także o wielu innych grupach. „Spróbuję pomóc” – obiecał. Odwiedziłem kardynała Paryża. Kilka razy spotkałem się z nuncjuszem papieskim monsiniorem Roncallim, człowiekiem równie uczonym, jak inteligentnym i wiele rozumiejącym [8]. Przyrzekł, że porozmawia z delegatami z Ameryki Łacińskiej. Gabinet nuncjusza pełen był słonecznego blasku, który dodatkowo rozświetlał jego uśmiechniętą kwadratową twarz. Rozmawialiśmy godzinami. Z tych rozmów wychodziłem w pewien sposób wyleczony z ran, jakie odniosłem w nieustającej walce. Jacques Herrissay, przewodniczący Stowarzyszenia Pisarzy Katolickich, zaprosił katolickie osobistości na kolację, podczas której opowiadałem o konwencji. Następnie zaprosiłem pana Herrissaya z listą jego przyjaciół do swojego hotelu na lampkę wina. Na łamach „France Catholique” i innych czasopism związanych z Kościołem zaczęły się ukazywać artykuły na temat konwencji o ludobójstwie. Spośród protestantów najbardziej interesujący okazał się Jean Nussbaum, Szwajcar mieszkający w Paryżu, który założył Association de Liberté Religieuse i nim kieruje [9].
Komitet Prawny zajął się problemem włączenia do definicji ludobójstwa grup politycznych. Niektórzy delegaci chcieli, by chronić nie tylko grupy narodowościowe, rasowe, religijne i etniczne, lecz także polityczne. Czułem, że ta kwestia może podzielić komitet na dwa niemal równe obozy i przeszkodzić przyjęciu konwencji. Ambasador Gilberto Amado z Brazylii dowodził: „W Ameryce Łacińskiej robimy od czasu do czasu rewolucje, co pociąga za sobą unicestwienie oponentów politycznych. Potem godzimy się i żyjemy w pokoju. Później grupa znajdująca się u władzy zostaje obalona przez kolejną rewolucję. Dlaczego miałoby to zostać uznane za zbrodnię ludobójstwa? Ludobójstwo jest czymś haniebnym i nieludzkim, ponieważ jest wymierzone w niewinne istoty ludzkie, w tym dzieci i starców”. Ambasador Perez Perozo z Wenezueli powiedział: „Grupy polityczne nie są nigdzie zdefiniowane. Nie da się ich zdefiniować. Nie są trwałe ani zwarte. Jeśli ludobójstwo ma być uznane za niepolityczne przestępstwo, którego sprawcy podlegają ekstradycji, jak może obejmować likwidowanie opozycji politycznej? Wyjmijmy najpierw spod prawa niszczenie grup narodowych, rasowych i religijnych – podstawowych grup, z których składa się ludzkość, a które przez wieki były obiektem ludobójstwa”.
Inni delegaci dowodzili, że termin „narodowy” obejmuje polityczne przywództwo grupy narodowej, nie ma więc potrzeby wymieniania grup politycznych. Moim zdaniem likwidacja przeciwników politycznych powinna być traktowana jak zbrodnia zabójstwa na tle politycznym, a nie ludobójstwo. Każdy reżim rewolucyjny, dochodząc do władzy, likwiduje część swoich przeciwników. Gdyby definicja ludobójstwa objęła grupy polityczne, uznanie rewolucyjnego reżimu implikowałoby zaakceptowanie ludobójstwa jako czynu legalnego. Uśmierciłoby to konwencję, zanim zdążyłaby się zakorzenić w społeczności międzynarodowej.
Moje obawy były uzasadnione. W głosowaniu punkt dotyczący grup politycznych został przyjęty niewielką większością głosów. Uznałem to za cios dla konwencji. Przedyskutowałem z przyjaciółmi tę nową przeszkodę na drodze do jej przyjęcia w Paryżu. Organizacje pisały listy do delegatów swoich krajów. Czułem, że jeśli głosowanie nie zostanie ponownie przeprowadzone, konwencja nie ujrzy światła dziennego. Mając to na względzie, pospieszyłem do doktora Evatta, przewodniczącego sesji Zgromadzenia. Miał on dar trafnej analizy różnych sytuacji.
– Jakie stanowisko zajmuje w tej sprawie delegacja brytyjska? – zapytał.
– Sir Hartley Shawcross – powiedziałem – stwierdził na początku dyskusji plenarnej, że jeśli konwencja o ludobójstwie obejmie grupy polityczne, zahaczy o kontrowersyjną kwestię wojen domowych, przez co stanie się niemożliwa do przyjęcia. Z drugiej strony dowodził, że nie można pominąć grup politycznych.
– Sam pan widzi, skąd się wzięła ta przeszkoda.
Stało się jasne, że delegacja brytyjska, dążąc do włączenia grup politycznych, zamierzała unicestwić konwencję.
– Mam dzisiaj obiad z panem Dullesem [10] – ciągnął dalej Evatt. – Boję się, że się spóźnię. Gdyby mógł pan podjechać ze mną do Hotel de Crillon, porozmawialibyśmy w samochodzie.
Wysiadając, powiedział:
– Poproszę Dullesa o nowe instrukcje dla delegacji amerykańskiej. Głosowanie trzeba powtórzyć, inaczej konwencja przepadnie.
Tak się stało. Następnego dnia zaczęła się w Komitecie Prawnym akcja na rzecz ponownego głosowania. Potrzebne były dwie trzecie głosów, a delegacja amerykańska pomogła je uzyskać. Na trzeci dzień odbyło się głosowanie – wyłączono grupy polityczne. Ta przeszkoda została usunięta. Wychodząc z sali obrad, ledwo trzymałem się na nogach. Zamiast kolacji wypiłem filiżankę herbaty i zaraz poszedłem do łóżka. Wtedy zdałem sobie sprawę, że nie podziękowałem Evattowi za pomoc. Zadzwoniłem do jego hotelu, zostawiłem wiadomość i zasnąłem, jakbym miał za sobą długą, męczącą podróż.
Przypisy:
[1] Riad el-Solh (1894–1950).
[2] William Ball Sutch (1907–1975).
[3] Peter Fraser (1884–1950).
[4] Nowa Zelandia podpisała konwencję 12 stycznia 1951 roku, ale ratyfikowała ją dopiero 28 grudnia 1978 roku.
[5] Begum Shaista Ikramullah (1915–2000). Przemówienie pani Ikramullah wywarło takie wrażenie na Lemkinie i na Organizacji Narodów Zjednoczonych, że jej słowami opisano cel konwencji o ludobójstwie w oficjalnej publikacji wydanej przez ONZ, zaczynającej się następująco: „Jaki jest cel konwencji w sprawie zapobiegania i karania zbrodni ludobójstwa? Jej pełna nazwa daje odpowiedź: zapobiec ludobójstwu i je ukarać. «Do ludobójstwa dochodziło na przestrzeni dziejów» – powiedziała Begum Ikramullah z Pakistanu na sesji Zgromadzenia Ogólnego”. Dalej zamieszczono tekst wystąpienia Ikramullah cytowany przez Lemkina.
[6] Agha Shahi (1920–2006).
[7] William Ewart Gladstone (1809–1898). Dotyczy oczywiście masakry Ormian za rządów sułtana Abdülhamida pod koniec XIX wieku, a nie wydarzeń z 1915 roku. Lemkin lub któryś z jego asystentów odnotował raport Gladstone’a z „London Timesa” z 14 stycznia 1895 roku (choć prawidłowa data to 31 grudnia 1894 roku): „W dzień swoich osiemdziesiątych piątych urodzin, 29 grudnia 1894 roku, pan E.W.E. Gladstone z właściwą sobie elokwencją wygłosił długie przemówienie do delegacji Narodowego Kościoła Armenii. Stwierdził w nim: „Niech mi nikt nie mówi, że jeden naród nie sprawuje władzy nad innym. Każdy naród, a w razie potrzeby każdy człowiek, sprawuje władzę w imieniu ludzkości i sprawiedliwości. Istnieją zasady wspólne całemu rodzajowi ludzkiemu, których pogwałcenie może zasadnie, we właściwym czasie, sprawić, że do głosu dojdą najbardziej skromni spośród nas. […] Raporty, które otrzymałem, skłaniają do wniosku, który być może się nie potwierdzi, na co wciąż liczę, ale wynika z nich, że gwałty, sceny i okropności, do jakich doszło w 1876 roku w Bułgarii, powtórzyły się w 1894 roku w Armenii. Jak już powiedziałem, mam nadzieję, że tak się nie stało i będę tę nadzieję żywił aż do końca, ale jeśli do tego doszło, to czas najwyższy, żeby oburzona ludzkość wydała jeden powszechny krzyk wyrażający odrazę, nie ludźmi, lecz czynami, powszechny krzyk odrazy [skierowany przeciw] nikczemnym czynom, i żeby doszedł on do uszu tureckiego sułtana, uzmysławiając mu, o ile cokolwiek może mu to uzmysłowić, szaleństwo takiego postępowania. […] Jeśli te opowieści o mordach, gwałtach i zniewagach są prawdziwe, to nie można przejść nad nimi do porządku dziennego i nie wolno ich zlekceważyć. […] Jeśli tego rodzaju zarzuty się potwierdzą, to będzie zapisane żelaznymi literami w kronikach świata, że rząd, który pozwala na takie okropności i ukrywa ich popełnianie, jest hańbą całej cywilizacji i przekleństwem dla ludzkości. To mocne słowa. […] Należy używać mocnych słów w obliczu niezbitych faktów, nie powinno się ich używać, jeśli fakty nie mają potwierdzenia. Radziłem wam, byście powstrzymali się od osądu i zawiesili go, ale w miarę jak coraz więcej jest dowodów, a spokój okrywa się mrokiem, nadzieja słabnie i mnie opuszcza. Dopóki mam głos, liczę na to, że przy różnych okazjach rozlegnie się on po stronie ludzkości i prawdy”.
[8] Angelo Giuseppe Roncalli (1881–1963). W 1958 roku został papieżem, przyjął imię Jan XXIII.
[9] Doktor Jean Nussbaum (1888–1967). W 1946 roku utworzył Association Internationale Pour la Défense de la Liberté Religieuse (Międzynarodowe Stowarzyszenie Obrony Wolności Religijnej) i był jego sekretarzem generalnym.
[10] John Foster Dulles (1888–1959). Dulles był sekretarzem stanu USA w latach 1953–1959.
Książka:
Rafał Lemkin, „Nieoficjalny. Autobiografia Rafała Lemkina”, red. Donna-Lee Frieze, przeł. Hanna Jankowska, Instytut Pileckiego, Warszawa 2018.
* Tekst stanowi fragment dziesiątego rozdziału książki „Nieoficjalny. Autobiografia Rafała Lemkina” [red. D.-L. Frieze, tłum. H. Jankowska], która ukazała się nakładem Instytutu Pileckiego. Przedruk za zgodą wydawcy. Originally published by Yale University Press in 2013. Copyright © by Donna-Lee Frieze, 2013.