Łukasz Pawłowski: Zdaliśmy egzamin?
Tomasz Stawiszyński: Jako wspólnota czy jako media?
Media są częścią wspólnoty.
Nie wiem, czy traktowałbym to w kategoriach egzaminu. Wszyscy byliśmy świadkami brutalnego morderstwa, którego dokonano bezpośrednio na naszych oczach. Coś takiego wywołuje ogromny szok, którego skutki będziemy odczuwać jeszcze długi czas. Nic dziwnego, że nasze pierwsze reakcje są emocjonalne i poszarpane.
Ale…?
Sądzę, że od polityków i komentatorów należałoby jednak oczekiwać w takiej sytuacji pewnej – nazwijmy to – roztropności.
I na czym miałaby ona polegać?
Może na unikaniu odruchowych działań. I próbie powstrzymania impulsu – podyktowanego zresztą tyleż psychologią, co logiką mediów cyfrowych – żeby natychmiast posłać porcję informacji w przestrzeń, zbudować spójną wykładnię tego, co się wydarzyło, nadać temu jednoznaczny sens.
Napisałeś, że „powinniśmy ćwiczyć się w powściągliwości – w mówieniu, reagowaniu i podążaniu za łatwymi odruchami”. Ale w tym wypadku wszystko od początku wydawało się jasne: moment zabójstwa został nagrany, a sprawca sam powiedział, co zrobił. Nie ma przestrzeni do interpretacji.
Chodzi mi o interpretację wykraczającą poza to, co widzialne, odwołującą się do domniemanych ukrytych przyczyn i przypisującą winę komuś innemu niż sprawca. Skądinąd informacje o faktach także docierały do nas stopniowo. O tym, co sprawca dokładnie powiedział na scenie, dowiedzieliśmy się po pewnym czasie. Jeszcze później zaczęliśmy dowiadywać się, kim ten człowiek jest, jaka jest jego historia i w jakim stanie znajduje się prezydent Adamowicz.
Więc co mieliśmy robić? Milczeć?
Nie. Ale odruch, który polega na tym, żeby w jakimś sensie natychmiast zredukować to wydarzenie – czy każde dramatyczne wydarzenie – do sporu politycznego i panującego na polskiej scenie politycznej dualizmu, jest w moim przekonaniu bardzo niepokojący. Zanim jeszcze dotarło do nas, co się właściwie wydarzyło, już wiedzieliśmy, kto jest winny. Czy to aby nie świadczy, że naszym widzeniem rzeczywistości zarządzają jakieś przedempiryczne kategorie, do których sprowadzamy wszystko, co przychodzi z zewnątrz?
Jeszcze jeden cytat z twojego felietonu dla Radia TOK FM, którego pisaną wersję opublikowała „Krytyka Polityczna”: „Używając do opisu tego, co się stało, kategorii rodem z politycznej codzienności, usuwamy z pola widzenia zbrodnię bezsensowną, będącą produktem braku empatii, paranoidalnych fantazji i nieumiejętności kontroli impulsów”. Co znaczy, „usuwamy z pola widzenia”?
To znaczy, że zamieniamy ją na coś, co mieści się w naszym obrazie rzeczywistości.
A jaki to obraz?
Dobrze opisany przez socjologię i neuronaukę. Taki, w którym zło ma zawsze uchwytną, bezpośrednio identyfikowalną, dającą się zrozumieć przyczynę. Polski stosunek do sfery publicznej od lat wyznacza radykalny polityczny konflikt, w którym każda ze stron postrzega drugą nie tyle jako przeciwnika w cywilizowanym sporze o wartości, ile jako uosobienie moralnego upadku. Dlatego w momencie, kiedy wprost przed naszymi oczami dochodzi do eksplozji bezsensownej przemocy, niejako automatycznie umieszczamy to w tych dobrze nam znanych ramach. I mamy gotową racjonalizację: za to, co się wydarzyło, odpowiedzialność muszą ponosić nasi przeciwnicy, bo to nie tylko przeciwnicy, ale przede wszystkim źli ludzie. Ten mechanizm działał tu wielokrotnie, nie dotyczy wyłącznie sprawy, o której rozmawiamy.
Co w tym wypadku oznacza „racjonalizacja”?
Oto ktoś znany, polityk, członek elity, a zatem przedstawiciel grupy ludzi najbezpieczniejszych, ginie w sposób nagły i drastyczny. Rodzi to poczucie skrajnego zagrożenia, braku bezpieczeństwa własnego, bo przecież stało się coś, co się nie miało prawa stać. A jeśli jego mogło to spotkać, może też spotkać każdego z nas, w dowolnym momencie. Świat, który przed chwilą wydawał się poukładany, nagle wypadł z ram. Szukamy więc jakiegoś narzędzia, żeby to poczucie chaosu zneutralizować, żeby zachować obraz świata, który nie niesie takich zagrożeń.
I w tym pomaga znalezienie winnego?
Złożony splot okoliczności redukuje się w ten sposób do prostej tezy, a niebezpieczeństwo ogniskuje w jednym punkcie. W wyniku tej operacji, zło nie tylko zyskuje uchwytną przyczynę, ale także – nie licząc faktycznego sprawcy, który reprezentuje chaos, bo jego motywacje są irracjonalne – konkretnych prowodyrów. Wystarczy więc odsunąć ich od władzy albo wyeliminować z życia publicznego – i zniknie. Jak każda teoria spiskowa, taka narracja pozwala nam odzyskać poczucie kontroli nad tym, co się stało, zamknąć to w klarownym związku przyczynowo-skutkowym. Dzięki temu my sami pozostajemy w pozycji ludzi racjonalnych i porządnych. Rozmowa o naszej własnej agresji i potencjale do przemocy staje się bezprzedmiotowa, bo przecież tego typu impulsy wykazują wyłącznie inni. Pozwala nam to również – co też jest ważne – uzasadnić radykalizm postaw i emocji, które w sporze politycznym sami prezentujemy.
Można powiedzieć: „A nie mówiłem?!”.
Tak. Nasze rozgrzane do czerwoności emocje były uzasadnione, podobnie jak inwektywy, których używaliśmy i którymi nas obrzucano. Patrzcie, do czego oni doprowadzili! W ten sposób pozbywamy się poczucia, które – jak sądzę – mogło się w części z nas obudzić, że wobec tego, co się wydarzyło, zacietrzewienie cechujące polskie życie publiczne jest doprawdy absurdalne. Tym samym jednak odbieramy sobie możliwość wyjścia poza tę opętańczą, dualistyczną logikę. Zbrodnia, która jest z innego porządku, zostaje zredukowana do sporu politycznego i użyta do tego, żeby jeszcze bardziej ten spór zaognić.
Odruch, który polega na tym, żeby w jakimś sensie natychmiast zredukować to wydarzenie – czy każde dramatyczne wydarzenie – do sporu politycznego i panującego na polskiej scenie politycznej dualizmu, jest w moim przekonaniu bardzo niepokojący. Zanim jeszcze dotarło do nas, co się właściwie wydarzyło, już wiedzieliśmy, kto jest winny. | Tomasz Stawiszyński
Z jakiego więc „porządku” jest ta zbrodnia? Czytam masę tekstów mówiących, że jeżeli ktoś nie dostrzega politycznego wymiaru, to jest ślepy. Zginął prezydent miasta utożsamiany z konkretną opcją polityczną, a jego zabójca ze sceny wykrzyczał to, co wykrzyczał.
Wszystko zależy od definicji pojęcia „polityczny”. W szerokim ujęciu tego terminu można powiedzieć, że wszystko, co się dzieje, jest polityczne, bo wydarza w przestrzeni publicznej, którą wszyscy jakoś współtworzymy. Ale czy to był mord motywowany politycznie? Nie znajduję wystarczających przesłanek, żeby tak to wydarzenie zakwalifikować. Paranoidalno-narcystyczna fantazja o byciu prześladowanym przez rządzących oraz wynikająca z niej potrzeba dokonania spektakularnego aktu zemsty, nie jest, moim zdaniem, motywacją polityczną w znaczeniu niezbędnym, żeby odpowiedzialnie używać określenia „mord polityczny”. Nie mamy tu przecież do czynienia z osobnikiem, który się politycznie radykalizował – jak na przykład Breivik – aż wreszcie sięgnął po środki ostateczne. Jeśli policja odkryje w komputerze Stefana W. skrajnie prawicowe materiały, jeśli będzie można prześledzić, jak, ulegając wpływom jakichś ideologii, postanowił w końcu popełnić morderstwo – wówczas będzie można powiedzieć, że to było morderstwo polityczne. I chętnie to wtedy powiem. Dziś w moim przekonaniu nie ma do tego podstaw.
Tym sposobem stajesz się „pożytecznym idiotą” partii rządzącej. Filozofujesz i dzielisz włos na czworo, kiedy toczy się brutalna gra polityczna o to, kto tragedię zawłaszczy. A ty ten spór oddajesz walkowerem.
Myślę, że dualizm, o którym mówimy, często próbuje narzucić nam także rzekomą bezalternatywność pozycji, jakie w ogóle można w różnych kwestiach zająć. Ja jednak jestem pewien, że poza tym zerojedynkowym układem, w którym albo wygra narracja, że winne jest PiS, albo że winni są PO i Owsiak, możliwe są jeszcze inne stanowiska. Żeby niszczący konflikt rozmontować, trzeba wyjść poza propozycje rozwiązań, które on sam przedstawia jako jedyne możliwe. Wyobrażenie lekarstwa jest częścią choroby. To ostatnie zdanie pochodzi akurat od Jamesa Hillmana, ale myślę, że najlepsze narzędzia do rozumienia polityki daje inny filozof, a mianowicie René Girard.
Musisz wyjaśnić.
Girard powiada, że podstawową zasadą organizującą każdy konflikt jest mimetyzm. Strony zaangażowane w konflikt bezwiednie upodabniają się do siebie, chociaż nie są tego świadome i za wszelką cenę się od tego odżegnują, celebrując mniej lub bardziej istotne różnice. Jedyną niedestrukcyjną strategią rozładowania takiego konfliktu, układu, który prowadzi do multiplikowania wzajemnej przemocy, jest, wedle Girarda, dostrzeżenie mechanizmu mimetycznego i zatrzymanie spirali destrukcji.
Żeby zatem wyjść poza konflikt, musimy dostrzec, że jesteśmy do naszych przeciwników fundamentalnie podobni, bo także my mamy w sobie potencjał do przemocy. Zamiast więc odruchowo obstawiać rolę wyznaczaną przez dwuwartościową strukturę konfliktu, powinniśmy przyjąć taką pozycję, jaka wydaje się nam racjonalna, dobrze uzasadniona i właściwa. Bez względu na to, czy – i w jakim zakresie – oznacza to przyznanie w danej sprawie racji naszym adwersarzom.
Kończy się na tym, że dostajesz od jednej i od drugiej strony.
Funkcjonuje dziś taki termin, który stał się już właściwie inwektywą – symetrysta. Bywa on używany jako narzędzie uprawomocniania konfliktu. Każdy, kto próbuje mówić o obu stronach sporu, a nie tylko o przeciwnej, każdy, kto postuluje autorefleksję i twierdzi, że musimy przyjrzeć się także temu, co sami robimy, natychmiast zostaje nazwany symetrystą.
A ty jesteś symetrystą?
Ja bym przeformułował to pojęcie. Dla mnie symetrystami są właśnie ci najbardziej radykalnie usposobieni przedstawiciele zwaśnionych stron.
Bo są odbiciem siebie?
Bo świat widziany ich oczami to świat, w którym istnieją tylko dwa obozy – jeden biały, drugi czarny, jeden zły, drugi dobry.
To kim ty jesteś?
Jestem człowiekiem o poglądach lewicowych. I z pewnością nie jestem zwolennikiem Prawa i Sprawiedliwości. To ugrupowanie, które zbrutalizowało język polityki i ostatecznie zdewastowało polską sferę publiczną. Jak mówi Rafał Matyja – wszystkie patologie III RP podniosło do entej potęgi.
A mimo to nie chcesz powiedzieć, że Gdańsk to po prostu ich wina?
Nie widzę podstaw do takiego twierdzenia. Poza tym jestem przekonany, że wprzęgnięcie tego wydarzenia w spór polityczny zradykalizuje go tak, że zupełnie stracimy nad nim kontrolę.
Teraz jeszcze ją mamy?
Szczątkową. Absolutnie bezkompromisowa polityka PiS-u, polegająca na narzucaniu swojego zdania i wizji, na braku jakiejkolwiek zdolności i woli do dyskusji – to czynnik wzmacniający napięcie i rodzący poczucie, że nie jesteśmy w stanie już dłużej tego wszystkiego wytrzymać. Ta partia działa w stanie skrajnego wzmożenia, w poczuciu, że toczy definitywną wojnę z siłami ciemności. Niestety, po stronie, powiedzmy, liberalnej, także od pewnego czasu funkcjonujemy w symbolicznym porządku apokaliptycznym. Mimetyzm działa nieubłaganie. Na opozycyjnych demonstracjach pod Sejmem pojawiały się odwołania do Sądu Ostatecznego. Nie jesteśmy w stanie dłużej tolerować frustracji, która wynika z tego wzajemnie napędzającego się sporu. W tym sensie każde drastyczne wydarzenie staje się pretekstem do przyspieszenia apokalipsy, która da nam nareszcie wytchnienie. Tyle że to bardzo zdradliwa i niebezpieczna fantazja.
Zbrodnia, która jest z innego porządku, zostaje zredukowana do sporu politycznego i użyta do tego, żeby jeszcze bardziej ten spór zaognić. | Tomasz Stawiszyński
Jeżeli śmierć Pawła Adamowicza jest wykorzystywana przez ludzi przeciwnych PiS-owi dla uzasadnienia ich sprzeciwu i wyjaśnienia, dlaczego polityka wygląda, jak wygląda, to zaczyna przypominać reakcje zwolenników PiS-u po katastrofie smoleńskiej. Absurd teorii spiskowych wokół Smoleńska wydawał się wszystkim po „naszej” stronie oczywisty. Słyszeliśmy o sztucznej mgle, wybuchach, rozmowach Tuska z Putinem, błędnych informacjach z wieży kontroli lotów. Czy ty twierdzisz, że te wszystkie „teorie” pełniły podobną funkcję jak dziś oskarżanie PiS-u czy Kaczyńskiego o śmierć Adamowicza, bo pozwalały „zrozumieć”, co się stało? Jeśli tak, to czy zabójstwo prezydenta Gdańska to… Smoleńsk opozycji?
Pewne mechanizmy są podobne. Wtedy to PiS było w opozycji, a politycy i zwolennicy tej partii mieli poczucie, że ich głos jest nieuwzględniany i że pracuje przeciwko nim „przemysł pogardy”. Po katastrofie publikowano przeglądy agresywnych wypowiedzi polityków PO, przedstawiano katalogi tego, co powiedziano i zrobiono przeciwko Lechowi Kaczyńskiemu. Dzisiaj mamy katalogi tego, co powiedziano przeciwko Pawłowi Adamowiczowi.
Chociaż trzeba podkreślić, że skala czarnego PR-u emitowanego przez obecną ekipę jest bezprecedensowa, są to jednak podobne, tyle że odwrócone narracje. Dziś to strona rządowa odwołuje się do nieprzestrzegania procedur, nieprawidłowego zabezpieczenia koncertu i podkreśla, że nie należy wykorzystywać tej tragedii do robienia polityki. Wtedy to strona liberalna wskazywała na nieprzestrzeganie procedur, a strona pisowska przekonywała, że do katastrofy doprowadziły atmosfera polityczna i brutalny język strony rządzącej. Stawką natomiast jest tu coś, o czym od lat piszemy i rozmawiamy. Polska sfera publiczna jest okupowana przez figurę ofiary, która jest ważnym elementem zbiorowego imaginarium.
Bo ofiara ma wyższe moralne dobro do sprawowania rządów?
Bycie ofiarą uwzniośla, daje poczucie moralnej wyższości, uświęcenia. Mówiąc brutalnie, w Polsce trwa nieustanny wyścig o to, czyja ofiara lepiej odda znacznie tego słowa, to znaczy będzie ofiarą rzeczywiście, celowo zabitą przez wrogów, a nie w efekcie kompozycji czynników mniej lub bardziej od doraźnej polityki niezależnych.
Zwróćmy uwagę jak – niezależnie od różnic pomiędzy konkretnymi wydarzeniami – wymieniają się te narracje. Kiedy za rządów Donalda Tuska pod KPRM podpalił się człowiek, wówczas media liberalne dowodziły, że to efekt depresji i nie należy wykorzystywać tego do politycznych sporów, PiS natomiast twierdziło, że to wprost skutek polityki Tuska. Kiedy pod Pałacem Kultury i Nauki podpalił się Piotr Szczęsny – strona liberalna twierdziła, że był to manifest polityczny przeciwko działaniom PiS-u i efekt polityki rządu, rząd natomiast przekonywał, że to dzieło człowieka cierpiącego na depresję i nie należy z tego robić polityki. Kiedy działacz PiS-u, Marek Rosiak, został zamordowany przez Ryszarda Cybę, strona pisowska – w tym sam Jarosław Kaczyński – twierdziła, że jest to mord polityczny, a opozycja, że dokonał tego człowiek zaburzony i nie wolno na tym robić polityki. Teraz mamy zabójstwo Pawła Adamowicza i sytuacja znowu się odwraca. Podkreślam: te zdarzenia nie są takie same i nie chcę powiedzieć, że wszystko tu jest równoznaczne w sensie moralnym. Zwracam tylko uwagę na to, że te narracje się wymieniają i że każda ze stron tak jakby traci pamięć o swojej wcześniejszej – skądinąd często trafnej – argumentacji.
Dla mnie symetrystami są właśnie ci najbardziej radykalnie usposobieni przedstawiciele zwaśnionych stron. Bo świat widziany ich oczami to świat, w którym istnieją tylko dwa obozy – jeden biały, drugi czarny, jeden zły, drugi dobry. | Tomasz Stawiszyński
Profesor Wojciech Sadurski po śmierci Pawła Adamowicza na Twitterze wezwał nawet do organizowania miesięcznic i wprost napisał, że powinniśmy się czegoś nauczyć od „sióstr i braci z PiS”.
Znowu przypominam René Girarda, który pisze o mimetyzmie jako o sile napędzającej konflikt. Warto przy tym dodać, że – wedle Girarda – uleganie mimetyzmowi prowadzi do stanu wojny wszystkich ze wszystkimi.
To znaczy?
Do stanu, w którym kieruje nami tylko agresja. Od pewnego momentu, od określonego poziomu zacietrzewienia, zapominamy już, o co my właściwie ten spór toczymy i jakie są realne różnice między nami.
Czy jest jakaś droga wyjścia z tej polaryzacji? Zwykle nadzieje na obniżenie temperatury sporu pokłada się właśnie w tego rodzaju tragicznych wydarzeniach, bo one pokazują, że w obliczu śmierci wszyscy jesteśmy tacy sami i że takie nieszczęście może dotknąć każdego z nas. A ty mówisz, że tragiczne wydarzenia jeszcze bardziej podbiją temperaturę sporu, bo jedna strona spróbuje je zawłaszczyć.
Polska historia najnowsza uczy, że wydarzenia mające rzekomo potencjał jednoczący – jak choćby śmierć Jana Pawła II i katastrofa smoleńska – wywoływały tylko krótki moment spontanicznej jedności, po którym następowała krwawa jatka. Także teraz pojawiła się sztuczna narracja o wielkim zjednoczeniu, ale każdy chce, żeby się z nim jednoczyć na jego warunkach. Chyba najwyższa pora porzucić ten represyjny ideał jedności i powiedzieć wprost: nie o jedność chodzi, a o dojrzałą artykulację różnic i sporów. To nie jest żadna wartość, że będziemy tacy sami, przeciwnie: im mniej sztucznej zgody, tym lepiej. Idzie o to jednak, żeby się kłócić bez przelewu krwi. Jak na razie, kultywując tęsknotę za jednością, nie zdajemy sobie zarazem sprawy z tego, że przemoc jest siłą niebywale podstępną i zakaźną. W każdej chwili możemy znaleźć się pod jej wpływem, bo działa niczym substancja odurzająca. Wchodzimy w jej spiralę, nie wiemy, kiedy przekraczamy granicę i już jesteśmy po drugiej stronie. I nikt nie jest wolny od ryzyka zakażenia.
Jak z tego wyjść?
Mamy tendencję do myślenia o sobie jako o ludziach, którzy przemocy nie używają. Ewentualnie są prowokowani przez innych, którzy się przemocą posługują. Moim zdaniem, wyjście z tej sytuacji i budowa alternatywy wobec PiS-u polegać powinny w pierwszej kolejności na uświadomieniu sobie własnych mechanizmów przemocowych, dostrzeżeniu kiedy i w którym momencie zaczynamy stosować takie same środki, emocje i mechanizmy, jak nasi przeciwnicy. To wcale nie oznacza, że ustąpimy im pola, albo oddamy cokolwiek walkowerem. Po prostu, kiedy jedna strona takiego zapętlonego układu przestaje grać wedle ustalonych reguł – cały układ ulega zmianie. Oczywiście broni się on przed czymś takim wszelkimi siłami, bo „chce” dalej trwać…
Polska sfera publiczna jest okupowana przez figurę ofiary […] Mówiąc brutalnie, w Polsce trwa nieustanny wyścig o to, czyja ofiara lepiej odda znacznie tego słowa, to znaczy będzie ofiarą rzeczywiście, celowo zabitą przez wrogów, a nie w efekcie kompozycji czynników mniej lub bardziej od doraźnej polityki niezależnych. | Tomasz Stawiszyński
Z takimi hasłami to ty wyborów nie wygrasz. Poza tym dobrze wiesz, co po śmierci Adamowicza zrobiły na przykład „Wiadomości”. Puściły klip, w którym wyrwane z kontekstu wypowiedzi polityków PO wykorzystano, żeby pokazać, że to wyłącznie PO posługuje się mową nienawiści, a więc jest wszystkiemu winna. Z kolei Jarosław Kaczyński nie przyszedł nawet na uroczystą minutę ciszy w Sejmie…
Pozwól, że zmilczę tę agresywną propagandę, którą emitują media publiczne. Dawno przekroczyły wszelkie granice, myślę, że już nawet dla zwolenników PiS-u jawią się jako twór groteskowy. Gest Kaczyńskiego natomiast odbieram jako autentycznie mroczny znak. Tego rodzaju manifestacja lekceważenia dowodzi, że, wbrew pozornym gestom pojednawczym, nie ma tu żadnej autorefleksji, nie ma nawet próby przezwyciężenia własnych wewnętrznych chimer w imię wspólnego dobra. Tyle że odpowiedzią nie może być wejście w tę samą logikę.
Bo i tak nie przekonasz drugiej strony?
To po pierwsze, a po drugie wpadniesz w strukturę, która poniesie cię za daleko. Czy aby na pewno odpowiedzialnie jest twierdzić, że dzisiejszy spór polityczny toczymy z mordercami, którzy mają krew na rękach, a mimo to wciąż sprawują władzę? Jeśli tak – co pozostaje ludziom przyzwoitym? Przecież mordercy nie powinni rządzić ani chwili dłużej. Każdy, kto uruchamia narrację o pełnej odpowiedzialności ekipy rządzącej za to, co się stało, powinien rozumieć, jakie są tego konsekwencje. To jest naprawdę ślepa uliczka, pójdźmy nią, a spór wymknie nam się spod kontroli i dojdzie do kolejnych tragedii. Zamiast aktywowania potężnych emocji, potrzebna jest raczej spokojna refleksja. Tymczasem my poddajemy się mechanizmowi, który w psychoanalizie nazywa się acting out, czyli rozwiązaniem przez działanie. W takiej sytuacji człowiek nie urefleksyjnia tego, co robi, tylko od razu, w poczuciu wzmożenia, rusza na ulicę i chce swoje trudne emocje jak najszybciej rozładować.
Sam pisałeś, że jeszcze do niedawna psychologowie takie działanie zalecali. Człowieka wyobrażano sobie jak mechanizm hydrauliczny – kiedy emocje napierają, to trzeba je uwolnić, bo inaczej rozsadzą nas jak woda tamę.
Dziś się od tego odchodzi.
Wykrzyczenie „won pisiory!” nie ma waloru terapeutycznego?
Wbrew rozpowszechnionemu mitowi, ekspresja emocji często wcale nie powoduje ich wygaszenia, tylko, przeciwnie, wzmocnienie. Kiedy czujesz złość i zaczniesz ją wyrażać, możesz się poczuć jeszcze bardziej wściekły, niż kiedy starasz się zapanować nad tym impulsem.
A jak chciałbyś „panować nad impulsami” w obecnej sytuacji?
W przypadku tej śmierci, musimy dostrzec, że polityczne w istocie jest nie to, kto zabił, tylko to, co z tym zrobimy. Jeśli nie zrozumiemy, że proste poszukiwanie winnego w przeciwniku, dążenie do egzekucji jego odpowiedzialności, wiedzie do wzmocnienia konfliktu, a nie odwrotnie, to za chwilę będziemy mieli kolejną tragedię.