To jest ta sama historia, ale w trochę innym ujęciu, często w oparciu o mało znane lub nieznane relacje i wypowiedzi świadków i protagonistów. Główna teza autora, że Holokaust nie był planowany, lecz improwizowany ad hoc, też nie jest nowa, tylko inaczej i bardziej przekonująco dowiedziona. Brytyjski historyk próbuje przy tym zrewidować niektóre utarte opinie o tym, kto zawinił bardziej, a kto mniej. Krótko, lecz przekonująco szkicuje ewolucję morderczego antysemityzmu od mało szkodliwych kretynizmów Paula Lagarde’a w rodzaju: Żydzi to „lud, który przez tysiąclecia niczego nie wniósł do historii” [s. 18], czy nawet Hitlera, że Żyd „nie ma pojęcia o żadnej działalności, która buduje życie społeczne […] nigdy nie zbudował żadnej cywilizacji […]. Nie posiada niczego, o czym mógłby powiedzieć, że stworzył to sam” [s. 31] do groźnych oskarżeń, że Żyd to nieproduktywny pasożyt i wreszcie świadomy szkodnik i wróg.
Niewątpliwie „w Niemczech od stuleci istniał antysemityzm zakorzeniony w chrześcijaństwie” – pisze Rees [s. 22]. Nie różniło ich to jednak od innych krajów chrześcijańskich, włącznie z tymi, gdzie Żydów nie było, bo – jak przyznaje autor – dla antysemityzmu obecność Żydów nie jest potrzebna. Wystarcza – o czym nie wspomina – perfidny mit. Przecież jeśli można kogoś oskarżyć o bogobójstwo, to można o wszystko. O to, że Niemcy przegrali I wojnę światową, „ponieważ działający na tyłach żydowscy spekulanci zadali im cios w plecy” [s. 29], o to, że przez Żydów Francja poniosła klęskę w II wojnie światowej i że – jak głosił Hitler – to Żydzi doprowadzili do obu wojen. W demokratycznej Republice Weimarskiej antysemityzm był „mocno zakorzeniony w niektórych sferach życia”, a „szerzył się szczególnie wśród młodzieży i studentów” – dodaje Rees [s. 62]. Jak w ówczesnej Polsce, a dzisiaj w zachodnich demokracjach. Młodzież była – i jest – podatna na ekstremizmy, takie jak faszyzm czy komunizm, i to ona paliła książki po dojściu Hitlera do władzy. Naziści dążyli do wspólnoty narodowej, zwłaszcza do tego, „aby intelektualiści i robotnicy mogli połączyć się” [s. 33] i Rees na licznych przykładach demonstruje, że to im się udało. Ciekawe, że do takiego sojuszu dążyła również polska opozycja w latach 70. i 80., lecz do niego (na szczęście?) nie doszło. Natomiast doszło w rewolucyjnej Rosji.
„Zwrócono uwagę ludzi na kwestię żydowską, która już nie zniknie, a my postaramy się, żeby stała się międzynarodową kwestią w skali całego świata; nie spoczniemy, dopóki ta sprawa nie zostanie rozwiązana” – wołał Hitler na zjeździe partii w 1928 roku [s. 63]. Ta strategia i taktyka przetrwała go: tak samo obsesyjną „międzynarodową kwestią w skali całego świata” stała się „kwestia palestyńska” i antysemicka międzynarodówka nie spocznie, dopóki diabli wiedzą co. „Naziści twierdzili, że Żydzi, którzy uciekli z Niemiec, rozwijają pozbawioną skrupułów, zdradziecką kampanię agitacji” z zagranicy [s. 77]. Dokładnie to samo głosiła PRL-owska propaganda o Żydach, którzy trzydzieści lat później uciekli z Polski. Nazistowska propaganda głosiła, że istnieje międzynarodowy spisek żydowski przeciwko Niemcom, a PRL-owska, że istnieje taki spisek przeciwko Polsce. Swoje represje przeciwko Żydom naziści nazywali „samoobroną” [s. 79] i tak samo polscy antysemici „bronili się” przed Żydami w latach 30. i 60., a nawet ostatnio w 2018 roku. Naziści prześladowali Żydów w Niemczech, „przy równoczesnym zachęcaniu ich do wyjazdu z kraju” [s. 107] i tę samą metodę stosował trzydzieści lat później reżym komunistyczny w Polsce. Do wojny władze hitlerowskie pozwalały Żydom na emigrację do Palestyny, a nawet ją ułatwiały, ale Rees podkreśla, że ewentualne państwo żydowskie Hitler uważał za „wyjątkowo niebezpieczną koncepcję” i „nigdy nie chciał, aby Żydzi mieli możliwość decydowania o swoim losie” [s. 108]. Podobny stosunek mają „antysyjoniści” do dzisiejszego państwa żydowskiego. Zatem Hitler został pokonany, ale nie jego idee.
Rees podkreśla, że ewentualne państwo żydowskie Hitler uważał za „wyjątkowo niebezpieczną koncepcję” i „nigdy nie chciał, aby Żydzi mieli możliwość decydowania o swoim losie”. Podobny stosunek mają „antysyjoniści” do dzisiejszego państwa żydowskiego. | Henryk Grynberg
Niemcy popierali Hitlera, ale jeden ze świadków twierdzi, że po pogromie zwanym „Kristallnacht” (9 listopada 1938 roku) „opinie wśród ludności [były] podzielone”. Jeden z monachijskich Żydów utrzymywał nawet, że „cała chrześcijańska ludność Monachium [była] przeciwko tej operacji. Z każdej strony okazywano mi współczucie i solidarność”, a jedna pani powiedziała: „wstyd mi, że jestem Niemką”. Podczas deportacji Żydów z Hamburga „kilku Niemców wykrzykiwało pod ich adresem antysemickie obelgi, ale gdzie indziej nieżydowscy sąsiedzi wyrażali im współczucie”, a we Frankfurcie „przynosili im ciastka i inne jedzenie”. Nawet w Wiedniu „nie kryli łez” [s. 275]. Zatem Niemcy wciąż byli normalnymi ludźmi. „My, wiedeńczycy, jesteśmy antysemitami, lecz z pewnością nie mamy skłonności do mordu i przemocy. Jeśli jednak Żydzi zagrożą naszej ojczyźnie, nie okażemy im żadnej litości” [s. 135]. Tę strategię i taktykę sformułował w 1905 roku burmistrz Wiednia Karl Lueger, od którego Hitler chętnie się uczył. Była to bardzo zręczna formuła zaiste, bo wystarczyło w odpowiedniej chwili orzec, że Żydzi zagrażają ojczyźnie i tak właśnie uczynił Hitler.
W 1937 roku Goebbels notował w swoim dzienniku: „Długa dyskusja [z Hitlerem] wokół problemu żydowskiego. […] Żydzi muszą zniknąć z Niemiec, wręcz z całej Europy. […] Führer jest na to całkowicie zdecydowany” [s. 130]. Nie było jednak wiadomo, jak to „zniknięcie” spowodować. Rees nie znajduje na to odpowiedzi w „Mein Kampf” i twierdzi, że wymordowania Żydów jeszcze długo nie brano pod uwagę. Z drugiej strony podkreśla, że Hitler od początku uważał starcie z Rosją Sowiecką za nieuniknione, a ponieważ – jak twierdził – za plecami bolszewików kryją się Żydzi, „konflikt zbrojny z Rosjanami oznaczałby także walkę z «zagrożeniem» żydowskim” [s. 131]. W książce jest kilkakrotnie przytaczana pogróżka Hitlera z przemówienia wygłoszonego 30 stycznia 1939 roku, że jeśli „żydowska finansjera” zdoła „pogrążyć ludzkość w następnej wojnie światowej, to jej skutkiem będzie nie bolszewizacja ziemi i zwycięstwo żydostwa, ale unicestwienie rasy żydowskiej w Europie” [s. 178], ale Rees nie ma pewności, czy miał on wówczas na myśli wymordowanie Żydów czy wygnanie. Jego zdaniem nawet z masowych egzekucji na podbitych sowieckich terenach w 1941 roku „niekoniecznie należy wyprowadzić wniosek”, że już zapadła ostateczna decyzja o wymordowaniu wszystkich” Żydów [s. 279], ponieważ u Hitlera „na pierwszym miejscu zawsze stały potrzeby Wehrmachtu” [tamże]. To ostatnie twierdzenie jest sprzeczne z opinią wielu historyków, którzy wskazują, że Żydów wywożono na miejsca straceń długimi pociągami, gdy brakowało taboru kolejowego dla wojska. Zawarta w pogróżce Hitlera sugestia, że „finansjera żydowska” dąży do „bolszewizacji” świata jest oczywistym idiotyzmem, ale w antyżydowskim micie wszystko jest możliwe.
Rees dowodzi, że słynna „konferencja w Wannsee nie była wcale najważniejszym spotkaniem w historii Holokaustu, ale forum, na którym funkcjonariusze niższego stopnia dyskutowali o sposobach realizacji woli swojego pana” [s. 294]. Ja bym dodał, że była to równocześnie ich własna i nieprzymuszona wola. Według Reesa konferencja ta była kolejnym etapem po szeregu decyzji, które „nawarstwiały się jedna po drugiej, aż ludzie zebrani przy stole w Wannsee doszli do przekonania, że eksterminacja Żydów jest nieunikniona”. Zwłaszcza że konferowali oni w kontekście tego, co działo się na podbitych terytoriach sowieckich [s. 294–295]. Z drugiej jednak strony Rees kilkakrotnie wskazuje, że Hitler zdecydowanie dążył do wojny, która stworzyłaby warunki dla ludobójstwa. Zatem można podejrzewać, że nosił w sobie skryte intencje.
Z podkreślonych w książce faktów niezbicie wynika, że Holokaust był improwizowany przez różnych wykonawców. Hitler nigdy nie wydał im konkretnego rozkazu, wyrażał tylko swoje ogólnikowe życzenia i oczekiwał od podwładnych własnej inicjatywy. Stąd różnice na różnych terenach, a nawet niekonsekwencje. Rees wątpi, czy Heydrich, „który miał opracować ostateczne rozwiązanie kwestii żydowskiej”, otrzymał rozkaz „zorganizowania Holokaustu”. Twierdzi, że pracował raczej nad planem deportacji Żydów „do jakiegoś miejsca kontrolowanego przez Niemcy, która miała nastąpić po zakończeniu wojny”, przypuszczalnie „do najdalszych zakątków nowego imperium nazistów na terytorium podbitego Związku Radzieckiego” [s. 237]. Nawet gdy Hitler wyraził zgodę, „by wysłać Żydów na śmierć na wschód, nie narzucił żadnej metody ich zabijania ani dokładnego terminu”, lecz zdał się na inicjatywę swoich podwładnym – twierdzi Rees [s. 280]. Potwierdził to – jego zdaniem – gubernator Hans Frank, mówiąc do swoich współpracowników: „Co się tyczy Żydów, będę z wami szczery. Trzeba będzie ich wybić w taki czy inny sposób” [s. 285]. Rees pisze, że odbyło się „wiele dyskusji między tymi, którzy chcieli zachować Żydów przy życiu, aby wykorzystać ich do niewolniczej pracy, a tymi, którzy chcieli ich zabić” [s. 439]. Rezultatem impasu między dyskutantami było getto łódzkie, które przetrwało aż do połowy 1944 roku.
Holokaust niewątpliwie zaczął się na podbitych terenach Związku Sowieckiego, gdy Heydrich wydał rozkaz rozstrzeliwania „Żydów służących partii komunistycznej i państwu” [s. 244]. Rozkazał także „nie podejmować żadnych kroków mogących zakłócić pogromy zainspirowane przez elementy antykomunistyczne i antyżydowskie na okupowanych terenach”, lecz „przeciwnie, udzielać im skrycie poparcia” (tamże). Podobny plan przygotował Himmler dla swojej policji, ale bezwzględne mordowanie ogółu żydowskiej ludności cywilnej zaczęli Litwini w Kownie, Ukraińcy we Lwowie, Rumuni w Jassach, Polacy w Jedwabnem. „Według jednego z szacunków w okupowanym Związku Radzieckim było co najmniej sześćdziesiąt” takich ludobójczych pogromów [s. 267]. Dopiero po owych „udanych” próbach zaczęły robić to Einsatzgruppen i Waffen-SS. „Na przykład na początku sierpnia 1941 roku 1. Brygada Piechoty SS wymordowała Żydów Ostroga” [s. 256] – też nie bez pomocy miejscowej ludności. „Szczególnie w państwach bałtyckich wśród osób dokonujących egzekucji na Żydach było wielu przedstawicieli miejscowej ludności, którzy mordowali ramię w ramię z niemieckimi siłami bezpieczeństwa” – pisze Rees [s. 258]. Na tym etapie, „na przykład w Horochowie, około 100 kilometrów na zachód od Ostroga, miejscowa ludność stała w kolejkach, aby kupić za bezcen dobytek wymordowanych Żydów” [s. 257]. Zastanawiający jest rodzaj pomocnictwa w morderstwie, przytoczony na podstawie zeznania SS-mana o egzekucjach w Chełmnie na Nerem, gdzie Żydów wpędzano do furgonów, w których truto ich spalinami. Otóż, gdy Żydzi nie chcieli wchodzić, „polscy robotnicy, zmuszeni do pracy na rzecz Niemców, chłoszcząc ich, zmuszali do wejścia na rampę i do środka” [s. 288]. Nie ma wyjaśnienia, czy ci robotnicy byli zmuszeni chłostać nagich Żydów pędzonych na śmierć, ale nie ma innego przykładu takiej pracy przymusowej. Co więcej, „spośród przywiezionych do gazowania Żydów wybierano kobietę […] chyba to sami Polacy ją sobie wybierali” i „trzymano taką kobietę przez dzień albo i kilka dni i była na usługi Polaków”, zanim ją zamordowano jak innych [tamże].
Rees twierdzi, że „naziści wynaleźli metodę zabijania, która pozwalała im uśmiercać znaczną liczbę ofiar przy niewielkim ryzyku cierpień psychicznych”, ale nie ma dowodów na cierpienia psychiczne nazistów przy mordowaniu Żydów, których uważali za wrogów Niemiec i całej ludzkości. | Henryk Grynberg
Połowa ofiar Holokaustu już nie żyła, gdy spostrzeżono „problemy psychiczne [jakie] może wywołać rozstrzeliwanie Żydów z bliska” i stwierdzono potrzebę „taniej i prostej metody masowego mordu, która oszczędzała sprawcom stresu powodowanego patrzeniem w oczy ofiarom” – czytamy w książce [s. 262–263]. Nie o przyśpieszenie zagłady chodziło, bo na przykład w Babim Jarze zastrzelono w ciągu dwóch dni 34 tysiące Żydów i „był to mord na skalę, jakiej w podobnym czasie nie osiągnął żaden obóz śmierci”. Zatem „przewaga komór gazowych nie polegała na tym, że umożliwiały zamordowanie większej liczby ludzi w jeden dzień niż masowe rozstrzelanie”, lecz na tym, że takie zabijanie „było łatwiejsze – dla morderców” [s. 263]. Nie ulega jednak wątpliwości, że było ono łatwiejsze nie tylko psychicznie, lecz i fizycznie. I bardziej ekonomiczne. Gaz był tańszy od amunicji i do tego „była potrzebna zaledwie garstka Niemców” [s. 408]. Na przykład „do obsługi Sobiboru potrzebnych było tylko około trzydziestu esesmanów przy wsparciu nieco ponad setki byłych jeńców sowieckich” [s. 315]. Podobnie było w Treblince. Rees twierdzi, że „naziści wynaleźli metodę zabijania, która pozwalała im uśmiercać znaczną liczbę ofiar przy niewielkim ryzyku cierpień psychicznych” [s. 314], ale nie ma dowodów na cierpienia psychiczne nazistów przy mordowaniu Żydów, których uważali za wrogów Niemiec i całej ludzkości. O czymś przeciwnym świadczył policyjny batalion 101, do którego się licznie zgłaszali cywile, żeby sobie postrzelać do Żydów, jak to udokumentował Daniel Goldhagen w książce „Gorliwi kaci Hitlera”, o której Rees nie wspomina. I warto obliczać, ile milionów zastrzelonych potrzeba było tym mordercom, zanim zaczęli „cierpieć”?
Natomiast ma on całkowitą rację, że „hitlerowcy nie mogli sami znaleźć wszystkich Żydów mieszkających w innych krajach, potrzebowali skłonnych do pomocy wspólników” i że „sposób, w jaki ich pozyskiwali jest jednym z najbardziej niepokojących wątków całej tej historii” [s. 314]. Otóż okazało się – czego Rees nie wskazuje, a co powinniśmy wiedzieć z przeszłości – że nie potrzeba było być nazistą, żeby masowo mordować Żydów.
Przykłady. Niemcy chcieli od Słowaków żydowskich robotników do pracy przymusowej, ale państwo słowackie, na którego czele stał ksiądz, twierdziło, że „rozdzielanie rodzin jest niechrześcijańskie” i zgodziło się zapłacić Niemcom po „500 reichmarek za każdego przez nich przyjętego Żyda” [s. 304], a „Niemcy w zamian za to obiecali, że nie będą domagać się prawa do mienia pozostawionego przez Żydów oraz że Żydzi słowaccy nie powrócą do kraju” [s. 304]. Autor nie wspomina, że pieniądze, którymi rząd słowacki płacił Niemcom za „przyjęcie” Żydów, musieli uiścić sami Żydzi. Ksiądz-prezydent Tiso powiedział w kazaniu, że „wypędzenie żydowskich szkodników było czynem chrześcijańskim” [s. 333]. Francuskie władze w autonomicznej strefie Vichy przejęły ideologię hitlerowską: „Najgorszym rodzajem obcokrajowca dla władz francuskich był jednak Żyd […] niezdolny do asymilacji obcy, który, zagnieżdżając się […] dąży do tworzenia państwa w państwie” i „pragnie dominującej pozycji’ [s. 315]. Premier Laval podsunął Niemcom myśl, żeby podczas ewakuacji Żydów ze strefy nieokupowanej „również zabrać dzieci poniżej szesnastu lat”, czego nie żądali [s. 320]. „Pod koniec 1942 roku z Francji do Polski deportowano w sumie 42 500 Żydów”. Laval oświadczył, że „ci żydowscy imigranci zawsze stanowili dla Francji kłopot i rząd francuski cieszy się”, że Niemcy dali „Francji okazję, aby się ich pozbyć” [s. 324]. Pomimo gorliwości Petaina, Lavala i reszty tak myślących kolaborantów zginęło nie więcej niż dziesięć procent Żydów francuskich i nie więcej niż czterdzieści procent ściganych żydowskich obcokrajowców [s. 225], co dobrze świadczy o większości Francuzów. Rees podaje, że w Warszawie poza gettem mieszkało 28 tysięcy Żydów, z których większość ukrywali Polacy i przeżyło około 11,5 tysiąca oraz że Żydom pomagało od 7 do 9 procent mieszkańców Warszawy, czyli od 70 tysięcy do 90 tysięcy osób, co „zadaje kłam stereotypowi, że Polacy niewiele zrobili, by pomóc Żydom” [s. 403]. Jego wniosek jest jednak przedwczesnym uogólnieniem, bo dane te dotyczą tylko Warszawy, gdzie liczna zasymilowana inteligencja żydowska miała wiele kontaktów po aryjskiej stronie.
Okazało się – czego Rees nie wskazuje, a co powinniśmy wiedzieć z przeszłości – że nie potrzeba było być nazistą, żeby masowo mordować Żydów. | Henryk Grynberg
Chorwaci zamknęli większość Żydów w swoich własnych obozach koncentracyjnych i na polecenie Niemców wysyłali transporty do Auschwitz [s. 337]. „Wojsko rumuńskie u boku Einsatzgruppen zamordowało 160 000 Żydów na Ukrainie, a władze cywilne deportowały 135 000 osób ze wschodniej Rumunii do Zadniestrza, gdzie w obozach zginęło ich około 90 000” [s. 339]. Bułgarzy wprawdzie nie wydali Niemcom swoich obywateli żydowskiego pochodzenia, ale „współpracowali przy deportacji około 11 000 osób z okupowanych terytoriów Tracji i Macedonii. Wszyscy ci Żydzi, niemal co do jednego, zginęli w komorach gazowych Treblinki” [s. 368]. Belgijska królowa interweniowała u Niemców na rzecz żydowskich obywateli, ale stanowili oni tylko dziesięć procent żydowskich mieszkańców kraju. Jeśli z ogólnej liczby 70 tysięcy Żydów deportowano nie więcej niż 25 tysięcy, to przede wszystkim dzięki ludziom dobrej woli jak we Francji. Rees pomija milczeniem również podziemną pomoc Żydom, która w Belgii i Francji była w znacznej mierze żydowską samopomocą przy znaczącym współudziale miejscowej ludności i Kościoła, zwłaszcza w strefie Vichy.
W październiku 1943 roku „siły niemieckie ruszyły przeciwko Żydom w Rzymie” [s. 386], a papież nie tylko nie potępił, lecz „w ogóle nie wypowiedział się na temat tej akcji” [s. 386]. Tym nie mniej włoski Kościół „ochronił i ukrył w klasztorach męskich i żeńskich ponad 4000 Żydów”, częściowo w samym Watykanie [s. 387]. Papież milczał „w interesie Kościoła katolickiego jako instytucji” – wyjaśnia autor. Nasuwa się jednak pytanie, co to za instytucja, która milczy w obliczu ludobójstwa? Rees nie ma pewności, czy Hitler w tej fazie wojny zdecydowałby się na konfrontację z Watykanem i podkreśla, że „gdyby papież otwarcie wystąpił przeciwko zbrodniarzom, posłużyłby światu za moralny drogowskaz”. To znaczy spełniłby swoje podstawowe zadanie. Nasuwa się retoryczne pytanie, czy milczałby, gdyby ofiarami zbrodni nie byli Żydzi? Węgrzy postąpili podobnie jak Słowacy. „Zgodnie ze wstępnym porozumieniem z władzami węgierskimi Niemcy mieli deportować 100 000 Żydów, ale […] Węgrzy naciskali, by kraj opuściła cała ludność żydowska”. Papież się wtedy zreflektował i w liście do węgierskiego dyktatora Horthy’ego, wezwał go, by „rozważył swoje działania”, a nuncjusz apostolski wystawił budapeszteńskim Żydom 15 tysięcy dokumentów chroniących od deportacji [s. 458]. Działo się to jednak w roku 1944, gdy sowieckie wojska zbliżały się do węgierskich granic i te słuszne decyzje papieża mogły wynikać z pobudek pragmatycznych, a nie tylko moralnych. Dużo więcej dobrej woli wykazali Finowie, którzy „jeszcze bardziej niż Włosi odmawiali współpracy przy deportacjach Żydów” i „nie wprowadzili żadnych antysemickich przepisów”. Co więcej, „Żydzi fińscy służyli nawet w wojsku i […] ramię w ramię z Niemcami walczyli z bolszewizmem, ideologią, którą w przekonaniu nazistów sami wspierali” [s. 432].
Rees rozwiewa mit, że Niemcy do końca nic nie wiedzieli. W 1943 roku, gdy gestapo stwierdziło wśród Niemców defetystyczne nastroje i ogólny spadek morale, Himmler starał się, żeby się o wszystkim dowiedzieli i zrozumieli, że są wspólnikami zbrodni. | Henryk Grynberg
Za „kluczowy moment Holokaustu” Rees uważa rozkaz wydany przez Himmlera 19 lipca 1942 roku, by „przesiedlenie całej ludności żydowskiej Generalnego Gubernatorstwa zostało przeprowadzone i ukończone do 31 grudnia 1942 roku” [s. 342]. Zatem dopiero w połowie 1942 roku – na podstawie wcześniejszych doświadczeń – główny morderca doszedł do przekonania, że może zgładzić wszystkich Żydów w swoim zasięgu. Przy okazji Rees rozwiewa mit, że Niemcy do końca nic nie wiedzieli. W 1943 roku, gdy gestapo stwierdziło wśród Niemców defetystyczne nastroje i ogólny spadek morale, Himmler starał się, żeby się o wszystkim dowiedzieli i zrozumieli, że są wspólnikami zbrodni i nie mają innego wyjścia, jak walczyć do samego końca [s. 404]. Zaczęto mówić o tym otwarcie na zebraniach aktywu. Rees przytacza dwa takie przemówienia, które Himmler wygłosił w październiku 1943 roku w Poznaniu, jedno do dowódców SS, a drugie do kierownictwa partyjnego.
„W konsekwencji kontynuowano wojnę z Żydami, która jeszcze bardziej się nasilała” [s. 421]. Głoszono, że są „najbardziej niebezpiecznym wrogiem” [s. 267]; że ponoszą odpowiedzialność „za śmierć każdego niemieckiego żołnierza, który ginie na wojnie” [s.279]; że „zjadają żywność, którą w przeciwnym razie można by wykarmić Niemców” [s. 285]; że „za linią frontu są takim samym wrogiem jak Armia Czerwona” [s. 296] i że ta „wielka wojna rasowa” – jak ją określił Göring – rozstrzygnie, „czy zwycięży w niej Niemiec i Aryjczyk, czy światem będzie rządził Żyd” [s. 296]. Hitler wierzył, że prowadzi wojnę obronną z Żydami, którzy rządzą Rosją i Ameryką i chcą rządzić światem. „Związek między wojną a losem Żydów był dla niego istotniejszy od jakiejkolwiek potrzeby ścisłości historycznej” [s. 297].
Rees, podobnie jak Timothy Snyder w „Czarnej ziemi” (o której nie wspomina), dowodzi, że „Auschwitz stał się centrum Holokaustu”, gdy co najmniej połowa żydowskich ofiar już nie żyła. Zatem rozdział poświęcony Auschwitz nie jest „nową historią” – jak zresztą, wbrew podtytułowi, również reszta tej książki – ale zawiera wiele cennych szczegółów. W jednym z „Medalionów” Nałkowskiej małe dzieci w Auschwitz bawią się w palenie Żydów. Dlaczego jeszcze żyły i miały czas się bawić? Bo na początku 1943 roku, a więc wkrótce po oficjalnej deklaracji trzech mocarstw w sprawie zagłady Żydów, przywieziono do Birkenau 5 tysięcy Żydów z pokazowego getta w Theresienstadt, umieszczono ich w wyjątkowym obozie rodzinnym i kazano pisać kartki do krewnych w Theresienstadt, ażeby inspektorzy z Międzynarodowego Czerwonego Krzyża uwierzyli, że „Birkenau to zwykły obóz pracy”. Po osiągnięciu tego celu obóz rodzinny posłano do gazu.
Churchill w lipcu 1944 roku pisał, że „jest to prawdopodobnie największa i najstraszniejsza zbrodnia, jaką popełniono w dziejach świata”. W książce Reesa ten znany cytat ma istotne uzupełnienie. Otóż w następnym zdaniu Churchill dodał, że „należy publicznie złożyć deklaracje, że wszyscy związani z tą zbrodnią będą ścigani i po schwytaniu skazani na śmierć”. Takich deklaracji od dawna domagali się żydowscy przywódcy i niezrozumiała jest tu konkluzja autora, że „same słowa oburzenia i groźby oczywiście nie mogły bezpośrednio pomóc Żydom ginącym w Auschwitz” [s. 461]. Może nie mogły bezpośrednio, ale mogły pośrednio. Churchill zareagował również na apele organizacji żydowskich, aby alianci zbombardowali obóz i napisał wtedy do Anthony’ego Edena – cytuję za autorem książki: „Niech pan uzyska od sił powietrznych, ile się da, a w razie potrzeby powoła się na mnie”. Zatem uczynił, co mógł, ale „ministerstwo lotnictwa nie okazało entuzjazmu wobec tego pomysłu”, tłumacząc, że trudno „zbombardować komory gazowe, nie wyrządzając poważniejszych szkód wśród więźniów”. Co było czczym wykrętem, bo więźniowie, którzy ocaleli, zapewniali, że woleliby zginąć od alianckich bomb razem z SS-manami niż w komorach gazowych. Amerykański departament wojny również odmówił, bo nalot na Auschwitz „wymagałby zaangażowania bombowców uczestniczących w innych ważniejszych operacjach” [s. 462]. Znów się nasuwa retoryczne pytanie, czy owe inne operacje byłyby „ważniejsze”, gdyby nie chodziło o Żydów. I przychodzi do głowy argument, że Żydom niezbędne są własne siły powietrzne, dla których nie ma „ważniejszych operacji”. Nieścisła jest informacja, że w Auschwitz szczyt rzezi dobiegł końca, „gdy na początku lipca przestały przychodzić transporty z Węgier, a większość Żydów z łódzkiego getta wymordowano już kilka tygodni wcześniej”. Otóż transporty z łódzkiego getta wysłano do Auschwitz dopiero w sierpniu 1944 roku.
Trudno się również zgodzić z niektórymi konkluzjami książki. Wprawdzie Holokaust jako pierwsze takie wydarzenie w historii był improwizowany ad hoc, ale to nie znaczy i autor nie przedstawił dowodów, że „realizacji Holokaustu często towarzyszył niedostatek środków i chaos”, ponieważ „Hitlera zajmowały przeważnie sprawy militarne” [s. 483]. Wielu historyków dowodzi, że przeciwnie, Hitler poświęcał za dużo uwagi i środków na mordowanie Żydów, nie licząc się z potrzebami frontu. Rees popełnia niekonsekwencję, gdy przyznaje, że „istotą hitlerowskiej ideologii zawsze była nienawiść do Żydów” [s. 487] i zgadza się z opinią, że Holokaust „to było zdarzenie bez precedensu”, a równocześnie pisze, że „jeśli ograniczymy Holokaust tylko do zagłady Żydów, możemy stracić z oczu szerszą perspektywę zbrodniczych zamysłów reżimu” [s. 486].
Rees wyjaśnia, że jednym z powodów podtytułu „Nowa historia” są osobiste świadectwa, których większość „nigdy dotąd nie była publikowana” [s. 487], ale te świadectwa nie tworzą nowej historii Holokaustu, lecz tylko ją uzupełniają. Poza tym trudno zrozumieć, jak można pisać „nową” historię Holokaustu, ignorując nowości, jakie wnieśli do niej Daniel Goldhagen w „Gorliwych katach Hitlera” [1996], Patrick Desbois w „Holocaust by Bullets” [2008] czy Timothy Snyder w „Czarnej ziemi” [2015].
PS. „In the end, we will remember not the words of our enemies, but the silence of our friends” [W końcu będziemy pamiętać nie słowa naszych wrogów, lecz milczenie naszych przyjaciół] – powiedział Martin Luther King Jr.
Książka:
Laurence Rees, „Holokaust. Nowa historia”, przeł. Łukasz Praski, wyd. Prószyński i S-ka, Warszawa 2018.