„Rosja szykuje się do wojny!”, „Prawdopodobieństwo wojny między Rosją a Europą rośnie”, „Może być wojna na całą Europę”, „Jak zabezpieczyć Europę między Trumpem a Putinem?” – te i im podobne hasła idą przez świat od ubiegłorocznego raportu Monachijskiej Konferencji Bezpieczeństwa choćby, przez biura największych politycznych think tanków, sale konferencyjne kompetentnych fundacji czy organizacji, po tytuły najpoważniejszych światowych czasopism. Tak jakby Rosja, niczym miłująca świat Afrodyta, wynurzała się z odmętów własnej historii, niepostrzeżenie zastępując uśmiech wściekłym grymasem wojownika.

Niesforne dziecię na salonach

Chociaż Borys Jelcyn, pierwszy prezydent Rosji, przyjaźnił się z Billem Clintonem (w ciągu 7 lat spotkali się 18 razy, 56 razy rozmawiali przez telefon), a także z Helmutem Kohlem (20 spotkań) wydaje się, że żaden z nich nie traktował rosyjskiego partnera wystarczająco poważnie, przynajmniej w sferze odpowiedzialności. Pomińmy już to, że Bill Clinton, dzięki któremu Rosja otrzymała ogromne pożyczki z Międzynarodowego Funduszu Walutowego, nie rozliczał zbyt surowo swego przyjaciela z celowości ich wydatkowania, a kanclerz Kohl, który wprowadził ledwie dyszącą gospodarkę rosyjską do klubu najbogatszych tego świata (G7 zamieniając w G8), nie domagał się natarczywiej wprowadzenia gospodarczych reform. Ani oni, ani reszta zachodnich polityków głośno nie potępili Jelcyna za rozpętanie ludobójczej wojny w Czeczenii. Amerykańska Konwencja Praw Człowieka nie spędzała snu z powiek Clintonowi, gdy już w pierwszym miesiącu wojny rosyjskie samoloty przeprowadziły około 25 tysięcy nalotów dywanowych na Grozny, podczas których trup słał się tak gęsto, jak w Dreźnie pod koniec II wojny światowej.

A kiedy w 1999 roku na rozkaz Władimira Putina – ówczesnego szefa FSB (dawniej KGB), a zarazem świeżo mianowanego premiera – rosyjscy piloci zabijali uciekinierów z bombardowanego Groznego i w szpitalach sąsiedniej Inguszetii brakowało miejsca dla żywych, a w kostnicach dla martwych, na szczycie OBWE w Stambule Clinton oznajmił, że „Rosja ma prawo i obowiązek bronić własnej integralności”. Wątpliwe, by amerykański prezydent zażądał od CIA dokładnych informacji o prawdziwych przyczynach rosyjskiej agresji na Czeczenię, a nawet jeśli to zrobił, to nie jest pewne, czy otrzymał wyczerpującą odpowiedź: zakończona po rozpadzie ZSRR w 1991 roku „zimna wojna” wymiotła z kompetentnych amerykańskich urzędów oraz instytucji naukowych większość „kremlinologów” i niewielu tam pozostało znawców rosyjskiego tematu. (A po 11 września 2001 roku, kiedy Putin zaoferował George’owi W. Bushowi antyterrorystyczną pomoc, opuścili Moskwę nie tylko liczni amerykańscy dziennikarze, ale i polityczni analitycy).

Rosja dysponuje jedną z pięciu najefektywniej działających cyberarmii, a roczne jej finansowanie to około 300 milionów dolarów. | Krystyna Kurczab-Redlich

Ówczesny premier Wielkiej Brytanii Tony Blair jako pierwszy zachodni lider złożył wizytę „nowemu, otwartemu na Zachód przywódcy” Putinowi, ignorując raport Foreign Office dowodzący osobistej odpowiedzialności prezydenta Rosji za okrucieństwa popełniane w Czeczenii wobec ludności cywilnej. A potem zrobił wszystko, by friend Wolodia był przyjęty – jako pierwszy od czasu cara Mikołaja I – na brytyjskim dworze królewskim, co miało miejsce w czerwcu roku 2003. W tymże czerwcu, w którym w Moskwie, w straszliwych męczarniach umierał Jurij Szcziekoczichin, wiceprzewodniczący Komitetu Bezpieczeństwa w Dumie, prowadzący – także jako dziennikarz opozycyjnej „Nowej Gaziety” – śledztwo w sprawie budynków, które we wrześniu 1999 roku, o świcie, wylatywały w powietrze w paru miastach Rosji. Oficjalna wersja głosiła, że to czeczeńskie akty terrorystyczne, lecz wszelkie śledztwa (także prowadzone przez Amerykanów) ustaliły ścisły związek tego terroru z centralą FSB na Łubiance. Centralą, której dyrektorem był wówczas Władimir Putin. Innego zajmującego się tym śledztwem działacza – Siergieja Juszenkowa – zastrzelono w kwietniu 2003 roku. Trzy lata później, w listopadzie 2006 roku w taki sam sposób jak Szcziekoczichin, umierał w Londynie były funkcjonariusz FSB Aleksandr Litwinienko, opisujący szczegóły dramatu z września 1999 roku oraz innych aktów terrorystycznych, a dwa tygodnie później, w październiku, zastrzelono znaną w świecie dziennikarkę Annę Politkowską, która pisała nie tylko o aktach terrorystycznych z września 1999 roku, ale i o terrorze rozpoczętej przez Putina tak zwanej II wojny czeczeńskiej.

I co? Czy któryś z zachodnich liderów nie podał przez to ręki Putinowi? Deptanie w Czeczenii konwencji genewskich wraz z ich protokołami dodatkowymi (zakaz tortur, porwań, kar zbiorowych itp.), a także rezolucji Komisji Praw Człowieka ONZ czy ustaleń Komitetu Przeciwko Torturom Rady Europy udowadniających zbrodnie armii pod wodzą prezydenta Putina – wszystko to rozpływało się w atmosferze entuzjazmu, z jakim Zachód traktował nowego lidera Rosji otwierającego przed nim możliwości nieziemsko lukratywnych interesów. Schröder – kanclerz Niemiec, Berlusconi – premier Włoch, George W. Bush –prezydent USA (z którym Putin spotkał się ponad 40 razy), zapewniali, że rosyjski lider to demokrata, zaś prezydent Francji Chirac w 2006 roku odznaczył Putina Wielkim Krzyżem Legii Honorowej. Za napaść na Gruzję [2008], niepodległe, sprzymierzone z USA państwo, też prezydenta Rosji nie skarcono, wbrew faktom stwierdzając, iż przeciwstawiający się Moskwie Saakaszwili był denerwującą Kreml amerykańską marionetką i dostał to, o co sam się prosił.

Tymczasem Putin reformował armię: gdy w 2009 roku kryzys finansowy mocno uderzył w Rosję, nie zmalały jedynie nakłady na obronność, w latach 2003–2013 wzrosły o 112 procent: tylko między rokiem 2011 a 2014 wzrosły o przeszło 20 miliardów dolarów (2011 –70,2, 2014 – 91,7). Zachód ocknął się dopiero, gdy „zielone ludziki” wylądowały na Krymie. A przecież Putin realizował tylko to, o czym mówił już podczas swej pierwszej prezydenckiej inauguracji: o Rosji, której trzeba przywrócić wielkość i ją obronić, oraz o ochronie Rosjan także poza granicami kraju. Gdzie? Choćby w republikach, które wyrwały się ze Związku Radzieckiego, jak Gruzja czy Ukraina. A bronić przed kim, jeśli nikt nie napada? Przed wrogiem, którego trzeba tworzyć, bodaj wirtualnie. Plany wojenne rysował wyraźnie, lecz słuchano go niedokładnie. Bo przez długie lata liderzy polityki światowej traktowali Władimira Putina jak niesfornego brzdąca na salonach świata. Wątpliwe, by z równą pobłażliwością odnieśli się do przywódcy innego państwa tak obciążonego winami, jak prezydent Rosji.

Polska łódka wśród min

„Kto zagwarantuje Polsce bezpieczeństwo”, zapytano wiceministra spraw zagranicznych Bartosza Cichockiego podczas debaty ECFR (Europejskiej Rady Stosunków Międzynarodowych) o sytuacji Europy „między Trumpem a Putinem”. „Trump”, zdecydowanie odparł minister. „Stany Zjednoczone znów podjęły rolę przywódczą, wróciły za kierownicę, nie działają z tylnego siedzenia. Sytuacja Polski jest lepsza niż trzy lata temu. Będzie jeszcze lepsza, gdy zwiększy się liczba stacjonujących tu wojsk amerykańskich”. „Fort Trump?” – „Oczywiście. Zdecydujmy: albo chcemy w Polsce wojsk amerykańskich, albo boimy się Trumpa”. „A Unia?” – „Cierpi na ideologiczną przesadę. I przechodzi kryzys. Brexit jest tylko początkiem”.

Do pewnego stopnia zgodziła się z przedmówcą reprezentantka MSZ Estonii Riina Kaljurand, podkreślając, że na granicach jej małego kraju stacjonuje 400 tysięcy rosyjskich żołnierzy, więc Fort Trump przydałby się, owszem, ale przede wszystkim należy się obawiać wprowadzanego tylnymi drzwiami podziału NATO. Pani Kaljurand nie musiała dodawać, że obawia się tego właśnie, co Trump chętnie wprowadziłby w życie. A także spychania Unii Europejskiej na peryferie siły politycznej, co sugerowała wypowiedź polskiego ministra. Natomiast Rolf Nikiel, ambasador Niemiec, radził nie przeceniać znaczenia Trumpa i – podobnie jak minister spraw zagranicznych Maas – naciskać na Rosję, by oczyściła się z oskarżeń o ingerowanie w wybory za granicą.

Przez długie lata liderzy polityki światowej traktowali Władimira Putina jak niesfornego brzdąca na salonach świata. Wątpliwe, by z równą pobłażliwością odnieśli się do przywódcy innego państwa tak obciążonego winami, jak prezydent Rosji. | Krystyna Kurczab-Redlich

Wiele czasu poświęcono rosyjskiej agresji zbrojnej, która kiedyś być może nam grozi, ani minuty wojnie, którą Kreml już dawno nam wydał – i którą przegrywamy. Wojnie w cyberprzestrzeni.

Siergiej Szojgu tekę ministra obrony RF otrzymał w 2012 roku. W 2013 przyrównał ataki cybernetyczne do broni masowego rażenia, powtarzając zachwyt Putina nad „porażającą siłą ataków informacyjnych”. W 2014 roku w rosyjskim ministerstwie obrony pojawiło się „wojsko operacji informacyjnych”. W 2015 otwarto w tym ministerstwie szkołę kadetów IT –wypuszczającą oddziały „specnazu bezpieczeństwa informacyjnego”. W 2017 Szojgu potwierdził istnienie wojsk, których działanie „jest efektywniejsze i silniejsze niż działania tradycyjne”, a „propaganda ma być mądra, profesjonalna i skuteczna”. Według notowań międzynarodowej kompanii Zecurion Analytics, Rosja dysponuje jedną z pięciu najefektywniej działających cyberarmii, a roczne jej finansowanie to około 300 milionów dolarów.

Propaganda „mądra, profesjonalna i skuteczna” to sianie chaosu w każdym kraju na miarę jego możliwości percepcji i potrzeb. Naszym „chłopcem do bicia” stali się Niemcy jako wróg permanentny (premier Morawiecki u bram Auschwitz podkreśla, że obóz założyli nie jacyś tam faszyści, lecz Niemcy, Niemcy jako naród!). Następne miejsce zajmują Ukraińcy widziani głównie jako banderowcy; potem gnijąca moralnie Unia, od której uratuje nas moralność rosyjskiej cerkwi; jest tu także i zmowa farmaceutów wciskających nam szczepionki – jednym słowem wszystko, co może nas skłócić. Gwoździem programu w dawnych państwach socjalistycznych (Czechy, Węgry, Słowacja) stali się oczywiście uchodźcy (obowiązkowo – „islamscy terroryści”) narzucani przez Unię. Która, zgodnie z sugestią tysięcy trolli i niektórych władz państwowych, w ogóle powinna zniknąć. Najlepiej – ustępując w naszych sercach miejsce bogobojnej, chrześcijańskiej, silnej Rosji.

Nie wierzyłam facetom z FSB, którzy lata temu, w towarzyskiej rozmowie przestrzegali, że „Putin odkręci ten film” z niezależnością krajów nadbałtyckich czy Polski w roli głównej. Ale kiedy dziś czytam raport litewskiego Departamentu Bezpieczeństwa o nabierającej rozmachu wojnie rosyjskich szpiegów, o reaktywowaniu tam siatki dawnych agentów KGB czy o coraz silniejszych atakach cybernetycznych uprzedzających wybory prezydenckie na Litwie, które mają się odbyć w tym roku, albo gdy estońska gazeta publikuje raport dyrektora wywiadu o sieci polityków, dziennikarzy, dyplomatów i biznesmenów będących agentami rosyjskich służb specjalnych, i gdy dorzucam tu poczynania polskiego rządu od Macierewicza po Andruszkiewicza – obawiam się, czy moi moskiewscy rozmówcy nie mieli racji.

Nie darmo mądry Václav Havel powtarzał: „Jeśli Zachód nie ustabilizuje Wschodu, to Wschód zdestabilizuje Zachód”.

Czy uda się z tych odmętów uratować rozhuśtaną polską łódkę?

 

*/ Tekst wyraża poglądy autorki.

**/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Gregor Tatschl Follo, flickr.com