Długo czekałam na tę książkę. Jako polonistka z wykształcenia i – przez ładnych parę lat w liceum, a potem na studiach – nauczycielka polskiego byłam bardzo ciekawa, jak będzie wyglądał osobisty przewodnik Emilii Kiereś (redaktorki, tłumaczki i autorki wielu książek dla dzieci) po świecie „Ballad i romansów” Adama Mickiewicza. Czy uda jej się opracować kompletny zbiór utworów napisanych w 1822 roku w taki sposób, żeby naprawdę przybliżyć współczesnym dzieciom tę przełomową, pierwotnie przecież dla nich nieprzeznaczoną pozycję? Jak im wytłumaczy, co oznaczają chociażby otwierające strofy „Pierwiosnka”, pierwszego romansu ze zbioru:

Z niebieskich najrańszą piosnek
Ledwie zadzwonił skowronek,
Najrańszy kwiatek pierwiosnek
Błysnął ze złotych obsłonek?

To oczywiście nie pierwsza próba trafienia z tymi utworami do dziecięcego czytelnika. W latach 50. „Ballady…” ukazały się przecież z ilustracjami Jana Marcina Szancera. Wtedy jednak właściwie tylko ich opracowanie graficzne sugerowało, że są przeznaczone dla dzieci.

W przypadku książki Kiereś nie chodzi już tylko o szatę graficzną i ilustracje Marianny Sztymy. Wraz z nimi dostajemy również dwa dodatkowe elementy, które mają przyczynić się do tego, że dzieciom łatwiej będzie zrozumieć Mickiewicza. Po pierwsze, otrzymujemy przypisy zawierające wyjaśnienia niezrozumiałych dzisiaj słów i wyrażeń (na przykład cytowane wyżej dwa pierwsze wersy tłumaczy się w przypisie tak: „kiedy tylko ten skowronek zaśpiewał najwcześniejszą z podniebnych piosenek”; dalej pojawiają się też przypisy do takich wyrazów jak „datek” czy „druh”). Po drugie, do każdego utworu dołączona została kilkustronicowa notka interpretacyjna, w której autorka objaśnia z grubsza sens danego tekstu, przybliża okoliczności jego powstania i przywołuje co ciekawsze anegdoty z życia wieszcza.

Przyjrzyjmy się notce poświęconej wspomnianemu „Pierwiosnkowi”. Zaczyna się ona tak:

„[…] Spójrzcie: ma on [utwór] formę dialogu kwiatka z narratorem, którym najwyraźniej jest sam poeta. O czym rozmawiają? Narrator przestrzega kwiatek, że zima, która nie odeszła jeszcze na dobre, może mu zaszkodzić. Pierwiosnek zaś zachęca, by upleść z niego wianek, którym narrator miałby obdarować przyjaciół lub ukochaną… Zaraz, zaraz – a może tu wcale nie chodzi o rozmowę z kwiatkiem? Może pod postacią pierwiosnka ukrywa się inny, poetycki «pierwiosnek» – pierwszy tomik wierszy?”.

Dalej Kiereś opowiada o tym, że Mickiewicz zadedykował „Pierwiosnek” swoim przyjaciołom: Janowi Czeczotowi, Tomaszowi Zanowi, Józefowi Jeżowskiemu i Franciszkowi Malewskiemu, co w tamtych czasach nie było rzeczą zwyczajną („Ludzie pióra ofiarowywali swoje wiersze, poematy czy traktaty wysoko postawionym osobom” – pisze Kiereś). Następnie autorka przybliża nam sylwetki tych postaci, założycieli najpierw Związku Filomatów, później – Związku Filaretów („o których jeszcze nieraz usłyszycie w szkole” – dodaje). Opisuje też krótko te stowarzyszenia i tragiczne konsekwencje ich powstania: aresztowanie i zesłanie w głąb Rosji ich twórców. Umiejętnie przechodzi od tych wątków do definicji romansu i pojawiającej się w „Pierwiosnku” postaci kobiecej – stworzonej, jak zauważa, na wzór Maryli Wereszczakówny, miłości Mickiewicza z lat młodzieńczych.

Podobnie skonstruowane są notatki dotyczące pozostałych ballad i romansów. We wszystkich język opisu jest bardzo prosty, raczej potoczny, a miejscami wręcz gawędziarski. Ze sposobu, w jaki Kiereś zwraca się do czytelnika, można wywnioskować, że idealnym adresatem tej książki jest dziecko, które niewiele dotąd słyszało o Mickiewiczu – trudno jednak powiedzieć, czy ma to być nastolatek, czy ktoś młodszy.

Kłopot w tym, że „Ballady…” opracowane w ten sposób nie stają się wcale książką dla dzieci. Dlaczego? Dla najmłodszych sposób ich podania będzie nieatrakcyjny i trudny do przełknięcia. Które dziecko w wieku wczesnoszkolnym będzie chciało czytać liczne przypisy i zagłębi się w lekturze kilku stron litej ściany tekstu, w którym roi się od niepogłębionych odniesień do wydarzeń i postaci historycznych, o jakich odbiorcy w tym wieku się jeszcze nie śniło? Czytamy tu na przykład o zaborach (czyli czym?), o tym, że Mickiewicz dostał nakaz opuszczenia Litwy (dlaczego Litwy, a nie Polski?), o księdzu unickim czy wsiach kresowych (czyli jakich?). Żeby zrozumieć, o czym mowa, młodszy czytelnik będzie potrzebował z pewnością wsparcia wykształconego rodzica – a i ten może mieć nieraz kłopot z wyjaśnieniem niektórych zagadnień.

Z kolei młodzież w wieku gimnazjalnym raczej nie sięgnie po tę książkę dobrowolnie, przede wszystkim ze względu na jej opracowanie graficzne. Liczne ilustracje i kolorowe strony starszym mogą wydać się zwyczajnie dziecinne. Poza tym nastolatkowie często nie lubią, gdy mówi się do nich jak do dzieci, a tak właśnie zwraca się do odbiorcy Emilia Kiereś.

„Ballady…” w najnowszym opracowaniu pozostają zatem książką dla dorosłych, a właściwie dla studentów lub absolwentów polonistyki takich jak ja. Tyle że z własnego doświadczenia wiem, że większość przypisów tej ostatniej grupie odbiorców się nie przyda, a dość uproszczony i wykreowany z myślą o młodszych czytelnikach styl pisania kilkustronicowych notek wyda się po prostu drażniący. Znajdą w niej oni za to sporo interesujących ciekawostek (np. taką, że Mickiewicz jako dziecko wcale nie lubił pisać). A jeśli są nauczycielami, mogą spróbować wykorzystać tę pozycję podczas lekcji. Potrafię sobie wyobrazić, że kreatywny polonista mógłby zaproponować dzieciom samodzielną lekturę wybranej ballady i, pomocniczo, krótkiej notki autorstwa Emilii Kiereś, a następnie wspólnie z całą klasą zinterpretować dany utwór.

Fot. graficzny.com.pl

Świadoma lektura opracowania Kiereś ma jeszcze jedną zaletę – skłania do zadania sobie pytania: czy „Ballady i romanse” Mickiewicza w ogóle nadają się na książkę dla dzieci?

Myślę, że tak. Pamiętam, że sama kiedyś z zaciekawieniem słuchałam z siostrą audiobooka ballady „Powrót taty” – co prawda nie do końca ją zrozumiałyśmy, ale zaintrygowała nas klimatem i obco brzmiącymi konstrukcjami składniowymi. To zresztą nie tylko moje doświadczenie. Choćby Zygmunt Kubiak miał w swoim dzieciństwie podobne odczucia:

„Do dziś pamiętam czas, gdy słuchałem Powrotu taty: «Pójdźcie, o dziatki, pójdźcie wszystkie razem / Za miasto, pod słup na wzgórek…». Nie umiałem czytać, znałem te wiersze tylko ze słyszenia. Słowo «dziatki» pojmowałem nie jako «dzieci», ale jako liczbę mnogą od «dziadka». Wstydziłem się zapytać, ale dziwiło mnie to, że owi staruszkowie tak niespokojnie czekają na tatę. I do dziś, choć już znam dystynkcje ortograficzne, ilekroć słyszę tę balladę, widzę oczyma wyobraźni tłum dziadów, z siwymi brodami, z kosturami w dłoniach, jak idą zwartym szeregiem. […] Okazało się, że polszczyzną można, jak zaklęciem, wywoływać najróżniejsze światy czarów” [1].

Może nie trzeba więc w ogóle upraszczać i tłumaczyć tekstu, żeby ten mógł się spodobać najmłodszym? Może wystarczy po prostu go… przeczytać? W końcu niezależnie od tego, ile dziecko faktycznie z lektury zrozumie, jego wyobraźnia i tak zacznie pracować, wywołując „światy czarów”. A ciągłe sprawdzanie przypisów na dole strony może tylko skutecznie ściągnąć czytelnika z tych dalekich krain, o których pisze Kubiak.

 

Przypis:

[1] Zygmunt Kubiak, „Przestrzeń dzieł wiecznych: eseje o tradycji kultury śródziemnomorskiej”, wyd. Znak, Kraków 1993.

Książka:

Adam Mickiewicz, „Ballady i romanse” z komentarzami Emilii Kiereś, il. Marianna Sztyma, wyd. Egmont, Warszawa 2018.

 

Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.