Państwowe Muzeum Auschwitz-Birkenau odwiedzałem trzy razy, ale w pamięć zapadła mi szczególnie jedna wizyta. Jej finał był dość zaskakujący. Byłem studentem i uczestniczyłem w międzynarodowej szkole letniej zorganizowanej przez jedną z krakowskich instytucji. Oprócz wykładów i seminariów organizatorzy zapewnili nam również dość bogaty program kulturalny. Na liście miejsc do zwiedzania znalazły się zabytki Krakowa, Wieliczka i były obóz koncentracyjny. W tym ostatnim oglądaliśmy wszystko to, co setki innych gości: obozowe budynki, baraki oraz zgromadzone na ekspozycjach stosy walizek, butów, okularów i włosów należących do osób deportowanych na zagładę. Skala zmechanizowanego bestialstwa Niemców i dehumanizacja ofiar, zwłaszcza Żydów, porażały. Naszą reakcją na to, co mieliśmy przed oczami, było pełne szacunku milczenie.

Atmosfera zmieniła się o sto osiemdziesiąt stopni tuż po zajęciu miejsc w autokarze wiozącym nas z powrotem do Krakowa. Ogarnął nas głupkowaty nastrój. Śmieliśmy się głośno, opowiadaliśmy sprośne żarty, przekrzykiwaliśmy się wzajemnie, balansowaliśmy na granicy dobrego smaku, o ile go po prosu nie przekraczaliśmy. Przypominaliśmy raczej bandę dorastających gimnazjalistów wracających z letnich kolonii niż studentów aspirujących do miana uniwersyteckiej elity, którzy przed chwilą oglądali pozostałości po Auschwitz.

Przez długi czas po tym wydarzeniu było mi wstyd. Dziś myślę jednak, że tamta błazenada miała wymiar terapeutyczny. Postawieni nagle przed świadectwem jednego z największych ludobójstw XX wieku musieliśmy jakoś odreagować. Wiedza o Zagładzie jest bowiem trudna do zniesienia nawet dla tych, których bezpośrednio nie dotyczy. Wytrąca nam z rąk wszystkie narzędzia pozwalające badać i osądzać rzeczywistość. Wobec rozmiaru zła każde słowo, każdy obraz wydaje się banalny, trąci fałszem. W sensie dosłownym Zagłada odbiera nam głos, odejmuje mowę.

Kontrowersje wokół wystawy

A jednak o Zagładzie trzeba mówić. W jaki sposób?

Dyskusja na ten temat ma przynajmniej tyle lat, ile słynne stwierdzenie Adorna, że pisanie poezji po Auschwitz jest niemożliwe. W szerszej perspektywie to symboliczne zdanie jest skierowane do wszystkich. Jest wezwaniem do poszukiwania adekwatnego języka pozwalającego opisać Zagładę, a tym samym zachować pamięć o niej. W węższym ujęciu stwierdzenie Adorna jest apelem skierowanym do artystów. W obliczu tej zbrodni artysta musi ważyć słowa i gesty, na każdym kroku pilnować się, by nie popaść w kicz, banał, trywialność, ale też, by zachować szacunek dla ofiar Zagłady oraz nie obrazić tych, dla których jej świadomość jest wyjątkowo bolesna. Tylko czy artyście można coś nakazać?

„Wielogłos o Zagładzie” wydany przez krakowski MOCAK jest ciekawą próbą odpowiedzi na ten odwieczny dylemat. Tym bardziej, że geneza tej książki wiąże się z konkretną kontrowersją. W 2015 roku MOCAK udostępnił zwiedzającym wystawę pod tytułem „Polska – Izrael – Niemcy. Doświadczenie Auschwitz”, na której wystawiono prace polskich, izraelskich i niemieckich artystów współczesnych wychodzące od doświadczenia Holokaustu. Na plakacie promującym ekspozycję organizatorzy umieścili fotografię wykonaną przez Sarah Schönfeld. Na zdjęciu na pierwszym planie widać młodą dziewczynę ubraną w śnieżnobiałą bluzkę bez rękawów, której twarz zwraca się ku nam w rozbrajającym, beztroskim uśmiechu. Dziewczyna stoi na terenie obozu Birkenau tuż przy ogrodzeniu z drutu kolczastego. Za nią w tle majaczy drewniana konstrukcja wieży strażniczej.

Zderzenie postaci młodej dziewczyny, której poza pasuje raczej do selfie robionego na tle panoramy Paryża niż zdjęcia wykonanego w Birkenau, z otoczeniem obozu koncentracyjnego sprowokowało głośny sprzeciw przewodniczącej Związku Krakowian w Izraelu Lili Haber oraz profesora Aleksandra B. Skotnickiego ze Stradomskiego Centrum Dialogu. W liście otwartym wysłanym między innymi do „Gazety Wyborczej” pisali oni o promocji wystawy w tym duchu: „Czy dziewczyna z plakatu nie wie, że na tych drutach kolczastych podłączonych do prądu zginęły setki więźniów, którzy stracili wszelką nadzieję i zostali pozbawieni człowieczeństwa przez brunatny terror? […] Skoro 70 lat po zakończeniu tragicznej wojny, która kosztowała życie 50 milionów istnień ludzkich, w tym 6 milionów obywateli polskiego pochodzenia przypominamy w tak radosny, nieodpowiedzialny i prowokacyjny sposób te wypadki, to być może za parę lat zobaczymy przedstawioną na plakacie opalającą się dziewczynę w stroju kąpielowym”. Wzburzenie sygnatariuszy listu wywołał również pokazywany na wystawie słynny „Berek” Artura Żmijewskiego. „Jak już sprowokowani tym obraźliwym plakatem wejdziemy do środka Muzeum – czytamy w liście – zobaczymy m.in. powtarzany co kilka minut nakręcony amatorską kamerą film z komory gazowej, w której sześciu nagich osobników (w tym trzech mężczyzn i trzy kobiety) bawią się w berka (jak brzmi opis tego filmu) biegając z uśmiechem po tej komorze śmierci”.

Zaproszenie do dyskusji

W licznych wypowiedziach medialnych przedstawiciele MOCAK-u bronili koncepcji wystawy i prawa artystów do indywidualnego ujęcia doświadczenia Holokaustu. Trzeba jednak przyznać, że „Wielogłosem o Zagładzie” zrobili gest, który wykracza poza zwyczajowe prasowe polemiki. Ta książka to bowiem nie tyle próba wzmocnienia własnego głosu, ile zaproszenie do rozmowy. Składa się ona z wypowiedzi niemal stu osób – badaczy, filozofów i artystów – które zdecydowały się odpowiedzieć na rozesłaną przez redaktorkę tomu Marię Annę Potocką ankietę, zawierającą następujące pytania:

1. Co w pamięci o Zagładzie jest ważniejsze: przeszłość i pamięć o ofiarach czy teraźniejszość i zrozumienie tkwiącego w człowieku zła?
2. W jaki sposób należy opisywać i interpretować Holokaust?
3. W jaki sposób można obrazić pamięć Holokaustu?
4. Czy należy brać pod uwagę osoby naruszone „nadmiarem doświadczenia” i przez wzgląd na nie zaniechać budzenia wrażliwości innych?
5. Czy jedyną konwencją mówienia o Zagładzie powinien być patos?
6. Czy obarczanie Niemców odpowiedzialnością za Holokaust nie jest dzisiaj ucieczką przed winą nas wszystkich?
7. Czy odpowiedzialność za Holokaust powinna być rozszerzona na kulturę i religię?
8. Czy wobec Zagłady dopuszczalna jest terapia poprzez dystans, ironię i humor?

Pomijając spójność i celność niektórych pytań lub zawarte w nich z góry wartościowanie (por. pytanie 4, w którym zakłada się, że budzenie wrażliwości innych musi dotknąć osoby naruszone „nadmiarem doświadczenia”, a zatem, że budzenie wrażliwości zawsze musi polegać na szokowaniu), całość publikacji jest niezwykle interesującym dokumentem. Zwłaszcza że autorzy odpowiedzi należą do różnych pokoleń i pochodzą z różnych krajów. Wśród polskich twórców w książce znaleźli się między innymi: Anda Rottenberg, Włodek Goldkorn, Anka Grupińska, Andrzej Leder, Jacek Leociak, Tadeusz Lubelski, Tadeusz Nyczek, Marian Turski, Zyta Rudzka, Olga Tokarczuk, Jan Sowa, Cezary Wodziński, Krzysztof Warlikowski, Olga Stanisławska czy Jan Woleński.

Tym, co od razu rzuca się w oczy w trakcie lektury „Wielogłosu…”, jest fakt, że często odpowiedzi idą w poprzek naszych oczekiwań. Na przykład Anna Bikont w dość zaskakujący sposób stwierdza, że używanie Zagłady do celów pedagogicznych wydaje jej się „równie zrozumiałe, co naiwne i nieskuteczne”. Opinia ta idzie przecież wbrew założeniu, że przyszłość Europy powinna opierać się na haśle „nigdy więcej (Zagłady)”, co w naturalny sposób powinno skłaniać do postawienia pamięci Holokaustu w centrum europejskiej edukacji. Zaskakuje też, jak wiele osób nie ma absolutnie żadnego kłopotu z ironicznym, zdystansowanym, humorystycznym przedstawieniem Zagłady. „Wszystko jest dopuszczalne – pisze Jan Hartman – byle podłożem stosowania tych środków były czyste zamiary”.

Inną, już nieco mniej zaskakującą cechą zebranych tekstów jest wyraźny podział, jaki można przeprowadzić pomiędzy wypowiedziami o charakterze naukowym i tymi bardziej osobistymi. Te pierwsze, zazwyczaj pogłębione, oparte na badaniach i szerokiej znajomości literatury przedmiotu, porządkują naszą wiedzę, lecz są ma tyle ogólne i abstrakcyjne, że raczej pozostawiają obojętnym. Te drugie – często zdawkowe, uparcie redukujące odpowiedzi do jednego konkretnego wątku – być może nie dają dodatkowych narzędzi do analizy zjawiska Zagłady, jednak trafiają w czuły punkt, każą uruchomić empatię, postawić sobie samemu pytanie o granice sztuki w przedstawianiu zła. Z tych ostatnich najciekawsze są z kolei te, które odnoszą się do osobistych twórczych prób. W książce do takich tekstów należą choćby krótka wypowiedź Wojciecha Wilczyka o jego fotograficznym projekcie dokumentalnym „Niewinne oko nie istnieje” [2006–2008], czy też opowieść Ereza Israela, współczesnego izraelskiego artysty multimedialnego, o swoich pracach łączących temat Holokaustu z analizą sytuacji dzisiejszych Izraela i Palestyny.

Niech Żmijewski nadal bulwersuje

Oczywiście ukrytym (niekiedy tylko jawnym) kontekstem wszystkich wypowiedzi zawartych w „Wielogłosie…” są kontrowersje, które wywołują prace artystyczne w rodzaju „Berka” lub „80064” Artura Żmijewskiego. Przypomnijmy, pierwsza z nich jest nagraniem wideo wykonanym w piwnicy, a następnie w komorze gazowej jednego z obozów koncentracyjnych. Na filmie grupa nagich mężczyzn i kobiet gra w tych pomieszczeniach w berka. „80064” to filmowy zapis spotkania artysty z byłym więźniem obozu Józefem Tarnawą w studiu tatuażu. Artysta najpierw rozmawia z mężczyzną o jego wojennych doświadczeniach, a następnie nakłania go do odnowienia, a więc ponownego wytatuowania sobie na przedramieniu wyblakłego numeru obozowego. Starszy człowiek jest zażenowany i wyraźnie temu niechętny, ale ostatecznie ulega namowom Żmijewskiego.

„Ten film dotknął mnie i obraził”, napisał o „80064” Marian Turski, również były więzień obozu, a także współtwórca Muzeum Historii Żydów Polskich Polin. Ja także podzielam niechęć Turskiego do tego typu przedstawień. Obliczone na wstrząśnięcie widzem, schwytaniem go w psychologiczną pułapkę, bardziej skupiają się na kondycji współczesnych odbiorców niż na pamięci o ofiarach. Brakuje w nich wszystkiego tego, czego instynktownie oczekuję od dzieł sztuki mówiących o Holokauście: pokory, rozwagi, empatii i wrażliwości.

Historia reakcji na tego rodzaju działania artystyczne prowokuje jednak do postawiania fundamentalnego pytania. Jak opowiadać o Zagładzie, by kolejne pokolenia miały poczucie wagi i tragizmu tego wydarzenia? Jak sprawić, żeby wówczas, gdy odejdą ostatni świadkowie, pamięć Holokaustu nie wyblakła? Albo jeszcze dobitniej – żeby prace Żmijewskiego nadal bulwersowały, a gargantuiczny śmiech po zwiedzaniu Auschwitz wydawał się niestosowny?

W ankiecie „Wielogłosu o Zagładzie” nie ma tego typu pytań, jednak to właśnie ten problem zdaje się podskórnie nurtować redaktorów tomu. Zresztą po skandalu, jaki wybuchł w związku z wystawą „Polska – Izrael – Niemcy. Doświadczenie Auschwitz”, w tym właśnie duchu broniła ekspozycji jej współtwórczyni Delfina Jałowik: „Wystawa stawia pytania: Czy Auschwitz po śmierci ostatnich świadków stanie się mrocznym i pustym motywem popkultury, czystą prowokacją, disneylandem horroru, czy te obawy są jednak przesadzone? Czy drugie i trzecie pokolenie po Auschwitz czuje odpowiedzialność pamiętania o tych wydarzeniach?”. „Wielogłos o Zagładzie” pozwala przynajmniej częściowo udzielić na te pytania odpowiedzi.

 

Książka:

„Wielogłos o Zagładzie”, pod redakcją Marii Anny Potockiej, Muzeum Sztuki Współczesnej w Krakowie MOCAK, Kraków 2018.