Wybór systemu emerytalnego, kształtu szkolnictwa czy kierunku polityki międzynarodowej jest o tyle bezpieczny, że zależny jest jedynie od woli człowieka i przez niego tylko może być kształtowany. W każdym momencie może zostać zmodyfikowany, wycofany czy zastąpiony, a jedyne ograniczenia, jakie te zmiany warunkują, wynikają tylko i wyłącznie ze społecznego konsensusu (i to też nie zawsze). Inaczej jest z polityką ekologiczną – nieostrożna czy szkodliwa może doprowadzić do nieodwracalnych zmian. Zważywszy więc, że ze środowiska nie można wypisać się tak łatwo, jak z powszechnego systemu szkolnictwa i mając w głowie ewentualną nieprzewidywalność zjawisk, które człowiek może rozpocząć, debata o polityce ekologicznej musi odbywać się z poczuciem szczególnej odpowiedzialności i nieustannym dążeniem do szukania kompromisów, które chociaż w nieznaczny sposób przybliżałby nas do czegoś, co możemy nazwać prawdziwie zrównoważonym rozwojem.
Na razie wszystko wskazuje na to, że debata ta będzie kolejnym, stosunkowo nowym elementem polaryzującym opinię publiczną. Nie ma jednak sensu dzielić włosa na czworo, wskazując, kto za taki stan rzeczy odpowiada w większym stopniu. Skupmy się na tym, jak z tego szkodliwego pata wybrnąć.
Po pierwsze, ciąć po skrzydłach populizmu
Pierwszym krokiem do zmiany takiego stanu rzeczy musi stać się z jednej strony porzucenie lewicowego maksymalizmu moralnego w myśleniu o środowisku, z drugiej – wyzbycie się silnie obecnej prawicowej ignorancji w tym zakresie. Świetnie potrzebę obustronnej rewizji głoszonych przez siebie poglądów w tej sprawie obrazuje opinia byłego ministra gospodarki w rządzie AWS Janusza Steinhoffa, który podsumował zapowiedzi Roberta Biedronia w zakresie odejścia od paliw kopalnych w 2035 roku jako tak samo populistyczne, co wypowiedzi prezydenta Andrzeja Dudy o tym, że nie pozwoli „umrzeć polskiemu górnictwu”. Z obu stron dominuje w przekazie myślenie typu wishful thinking.
Przejście na odnawialne źródła energii nie jest możliwe do przeprowadzenia w tak krótkim czasie, jak postuluje to Robert Biedroń, nawet przez siedmiokrotnie silniejszą gospodarkę niemiecką. Nie ma ekonomicznego sensu, a pewnie i międzynarodowej, politycznej koniunktury dla utrzymywania docelowo nierentownego polskiego górnictwa. Jeżeli obetniemy więc najbardziej skrajne z wygłaszanych postulatów, to będziemy o krok bliżej do określenia kierunku, w którym polski miks energetyczny powinien zmierzać.
Po drugie, spojrzeć w lustro bez przedzałożeń
Drugim krokiem jest rewizja własnych postulatów programowych i ponowne sięgnięcie do korzeni ideowych. Czas rozstrzygnąć, czy spór, który toczy się między obiema grupami, nie jest jedynie rytualny i nie wynika tylko z podstawowej chęci odróżnienia się od konkurenta.
Jeżeli obetniemy najbardziej skrajne z wygłaszanych postulatów, będziemy o krok bliżej do określenia kierunku, w którym polski miks energetyczny powinien zmierzać. | Bartosz Brzyski
Człowiek w naturalny sposób dokonuje redukcji bardzo złożonych zagadnień, okrajając je do pewnych haseł, które stają się z czasem elementem jego tożsamości, nie pozwalając mu w łatwy sposób z niej zrezygnować. Znakomicie proces pękania pewnych historycznych aksjomatów w dziedzinie ochrony środowiska przedstawia Marcin Rotkiewicz w książce „W królestwie Monszatana”. Analizuje w niej, skąd Zieloni wzięli postulaty walki z GMO, atomem czy przekonanie, że stosowanie rolniczych nawozów łączy się w jakikolwiek sposób z ekologiczną żywnością. Autor dowodzi, że właśnie te postulaty Zieloni mogliby wziąć na sztandary. GMO może w najbiedniejszych regionach eliminować niedobory żywności czy witamin, atom ograniczyć emisję CO2, a „żywność ekologiczna” paradoksalnie może mieć gorsze oddziaływanie na środowisko niż ta modyfikowana genetycznie. Nie jest moim celem wartościowanie żadnego z tych postulatów, a jedynie pokazanie, że obecne aksjomaty, które stanowią filar dyskusji, potrafią być potencjalne sprzeczne z deklarowanymi celami i wymagać rewizji.
Prawica z kolei nie odrobiła lekcji, którą powinna być dla niej poważna lektura i refleksja nad encykliką papieża Franciszka „Laudato si’”. Ojciec Święty jasno mówi, że Ziemia jest darem Boga dla człowieka, a jego rolą jest bycie jej „odpowiedzialnym zarządcą”, nie zaś ślepym eksploatatorem. W większości strona konserwatywna nie odrobiła intelektualnej lekcji przyswojenia wezwania papieża, zdając się ignorować je jako, w najlepszym razie, dziwactwo. Jak pisze w niedawnym numerze wydawanych przez Klub Jagielloński „Pressji” Piotr Kaszczyszyn, Franciszek „jednoznacznie sprzeciwia się despotycznemu antropocentryzmowi, w zamian proponując […] integralny antropocentryzm”. W encyklice papież pisze też o tym, co w tekście przewodnim Kaja Puto opisuje tak: „Jeśli będziemy walczyć z globalnym ociepleniem, ucierpią jedni biedni (ci, których dotkną koszty transformacji), a jeśli nie będziemy, ucierpią drudzy biedni (ci, których ocieplenie najszybciej dotknie)”. Papież wskazuje, że jest to wyraz „długu ekologicznego”, jaki bogata Północ ma do spłacenia względem biednego Południa, zarabiając na jego eksploatowaniu, a przy tym doprowadzając do stanu „biedy środowiskowej”.
Prawica musi postawić sobie pytanie, czy Franciszek stawia postulaty lewicowe, czy też chrześcijańskie, które w naturalny sposób mogą w wielu kwestiach rymować się z postulatami socjalnej lewicy. Odpowiedź na to pytanie wydaje się jasna – tylko czy jesteśmy w stanie w tym zakresie zgodzić się, że mamy ze sobą tak wiele wspólnego?
Po trzecie, zmienić język
Stosując popularyzowany w Polsce przez Michała Kuzia podział sceny politycznej współczesnego Zachodu na „lokalistów” i „globalistów”, widać, że dzisiejsza lewica stosuje konsekwentnie język tych drugich. Nie potrafi opowiedzieć środowiskowych postulatów językiem ludzi, którzy czują się przez nie zagrożeni.
Właśnie tego rodzaju język, odwołujący się do globalnych problemów, których rozwiązanie miałoby się odbywać ze stratą dla lokalnej wspólnoty, wykorzystała prawica w Polsce. Akcentując wątki lokalistyczne – niezależność, podmiotowość, suwerenność i obronę interesów „zwykłych Polaków” zagrożonych chociażby limitami emisji CO2 i widmem zamknięć ich miejsc pracy – cieszy się w sprawach klimatycznych większym posłuchem niż zielona lewica i papież Franciszek.
Prawica musi postawić sobie pytanie, czy Franciszek stawia postulaty lewicowe, czy też chrześcijańskie, które w naturalny sposób mogą w wielu kwestiach rymować się z postulatami socjalnej lewicy. | Bartosz Brzyski
Nawet kiedy Maciej Gdula, obecnie jeden z kluczowych doradców Roberta Biedronia, mówił o nałożeniu limitów na podróże samolotem, uderzające przede wszystkim w najbogatszych – zostało to odebrane bardziej jako pomysł „niebezpiecznego szaleńca, a w najlepszym razie – naiwnego idealisty”, jak opisałaby to Puto, niż jako próba rozwiązania problemu przez przerzucenie kosztów przede wszystkim na najbogatszych. To właśnie przez język naturalny elektorat lewicy przesunął się w Polsce w stronę „populistycznej prawicy”. Tymczasem prawica ta, zbijając polityczny kapitał, utrzymuje ludzi dla własnej korzyści w fałszywym przekonaniu, że odgradzanie się murem i zamykanie oczu na globalne wyzwania innych uchroni ich przed problemami.
Kompromis? Na zdrowie!
Dziś najszerzej akceptowanym postulatem środowiskowym może być walka ze smogiem. Wydaje się, że powszechnie akceptowalny konsensus, że w imię ochrony zdrowia należy promować czystą energię, jest na wyciągnięcie ręki. Tym samym walka ze smogiem może stać się też sposobem na tłumaczenie Polakom, że odpowiednio przeprowadzana transformacja energetyczna może przynosić zysk pośredni w postaci mniejszej umieralności Polaków, choć wymaga to zwiększenia wydatków na walkę z tym problemem. Walcząc przy szerokiej aprobacie ze smogiem, będziemy realizować także postulat zmniejszenia emisji CO2.
Oczywiście, mimo największych chęci i otwartości umysłów, spór o ekologię na linii lewica–prawica nadal będzie obecny. Dostrzega ją także papież Franciszek, rozróżniając właściwie pojmowany antropocentrym od biocentryzmu i związanych z nimi, obecnych na skrajnej lewicy, pomysłów depopulacyjnych. Mimo to istnieje wiele punktów wspólnych między lewicą a prawicą, które dobrze opowiedziane i celnie zdiagnozowane mogą skutkować budową społecznego konsensusu na przykład w sferze docelowego miksu energetycznego Polski. Taki precedens mógłby stać się początkiem kształtowania lepszej, mniej spolaryzowanej debaty publicznej.
*/ Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: PxHere [CC0]