Według, z każdym rokiem smutniejszego, Raportu Oxfam 82 proc. światowego bogactwa należy obecnie do najbogatszego procenta ludzkości. Ten sam uprzywilejowany ułamek, poprzez coraz bardziej wymyślną konsumpcję, emituje też coraz więcej gazów cieplarnianych – obecnie ponad 16 procent światowej emisji, czyli znacznie ponad to, co najbiedniejsze 3,8 miliarda ludzi. Na tym jednak nie koniec – to najbogatsi i najbardziej wpływowi kontrolują większość z 224 przedsiębiorstw, odpowiedzialnych za ponad 70 procent emisji. Pomimo swojej pozycji, najbogatsi i najbardziej wpływowi cały czas uciekają – od podatków, od odpowiedzialności za klimat, od publicznej debaty.
Żyjemy w czasach kapitałowo-klimatycznego kryzysu – pytanie, czy będziemy w stanie zmobilizować się i zmusić swoje państwa do zmierzenia się z problemami środowiska i ekonomii równocześnie, czy utkwimy w debatach „realistów” roztrząsających, który z tych problemów jest ważniejszy.
Konsensus zależności
W tej sytuacji stosunkowo łatwo jest stworzyć dwubiegunową opozycję: skrzywdzeni biedni – bezlitośni bogaci i dyskutować, do którego z tych obozów powinniśmy się świadomie zapisać. Niestety, spieranie się o to, czy bardziej jesteśmy bogatym wujem, który musi wreszcie odpowiedzialnie zapłacić za swoje antyekologiczne kolonialne eskapady, czy ubogim krewnym, który ma święte prawo domagać się dziejowej sprawiedliwości, odrywa nas od innej, jeszcze gorszej możliwości – Polski na tym obrazku może po prostu nie być. Pełnimy w świecie rolę mieszkaniowego pawlacza – sytuujemy się wysoko, w dogodnym miejscu, ale jeżeli chodzi o nasze funkcje gospodarcze, to znajdujemy się na zakurzonym zapleczu (o czym świadczyć może choćby siła rodzimej branży futrzarskiej i meblarskiej).
W tym sensie polski szeroki ponadpartyjny „konsensus węglowy” – nie ruszajmy zbyt szybko naszego modelu produkcji, przede wszystkim w energetyce, bo nas na to nie stać – przypomina znany z ameryki łacińskiej „konsensus towarowy” (consenso de los commodities). Tym pojęciem argentyńska socjolożka Maristella Svampa tłumaczy płynne przejście regionu z lat 90., z charakterystyczną dla realizacji ustaleń konsensusu waszyngtońskiego prywatyzacją, prekaryzacją i zwijaniem usług publicznych, w pierwsze lata XXI wieku, w którym latynoska prawica i lewica nadzieje na rozwój upatrywały w eksporcie surowców, dewastując środowisko i utrwalając zależny model gospodarczy.
Dostrzeżenie tego nieoczywistego związku eksploatacji natury i wyzysku człowieka było w Ameryce Łacińskiej ważnym sukcesem prac teologów wyzwolenia, takich jak Leonardo Boff. Polska jest oczywiście w globalnym porządku oczko wyżej – zamiast drewna z Amazonii eksportujemy futra z Goleniowa, ale mechanizm utrwalania się skutków schematu – liberalna transformacja i gospodarka zależna – pozostaje niepokojąco podobny.
Pełnimy w świecie rolę mieszkaniowego pawlacza – sytuujemy się wysoko, w dogodnym miejscu, ale jeżeli chodzi o nasze funkcje gospodarcze, to znajdujemy się na zakurzonym zapleczu. | Kamil Lipiński
Kręcąc się wokół strategii
Ostatnia odsłona Polityki Energetycznej Polski wydaje się niestety te tendencje potwierdzać. Po pewnej zadumie nad rewolucyjno-konserwatywną opcją węglową proponuje sprawdzoną narrację łagodnego powiększania OZE i pozostania przy węglu, oferując równoległe rozwijanie kilkunastu luźno powiązanych ścieżek rozwoju, bez ich wyraźnej priorytetyzacji. Nie przypisuje zasobów ani nie określa jednoznacznie strategicznych kierunków, co może prowadzić do gorzkiej refleksji, że jej głównym celem jest odpowiedzenie w roku 2040 na wyzwania jutra roku 2019 roku. Dokument ten wpisuje się tym samym w smutną tradycję strategii kompensacyjno-życzeniowych, idąc w ten sposób śladami swojej poprzedniczki czy kilku wykluczających się wzajemnie wariantów, zaprezentowanych przez Polskę na COP19 w Warszawie.
Problemem tych dokumentów, inaczej niż by chcieli ich krytycy, nie jest jednak denializm (oba podkreślają potrzebę wywiązywania się przez Polskę z zobowiązań w zakresie zmian klimatycznych), a ich głęboka fasadowość i bijący z nich brak strategii. Pisanie dokumentów jako wymówek, a nie jako wiążących na lata umów, jest jedną z charakterystycznych cech państw zależnych, które nie są w stanie prowadzić samodzielnej polityki. Zastanawianie się, jaka Polityka Energetyczna Polski uratuje Ziemię, wydaje się w tym kontekście niestety jałowe. Pomińmy nawet fakt, że Polski sektor węglowy wyemitował w 2015 roku mniej gazów cieplarnianych niż rosyjska firma Lukoil, o największych gazowych i naftowych magnatach nie wspominając. Nie chodzi tutaj o przekrzykiwanie się, „kto jest gorszy”, ale o uwzględnienie globalnego układu sił, który ostatecznie zadecyduje o powodzeniu lub porażce zielonej transformacji.
Żadne ratowanie świata nie może mieć jednak miejsca, jeżeli nawet najbardziej „zielonej” strategii się nie realizuje w sposób konsekwentny, co w realiach naszej międzynarodowej i krajowej polityki „od bramki do bramki” nie wydaje się niestety najbardziej prawdopodobnym rezultatem.
Pisanie dokumentów jako wymówek, a nie jako wiążących na lata umów, jest jedną z charakterystycznych cech państw zależnych, które nie są w stanie prowadzić samodzielnej polityki. | Kamil Lipiński
Energetyczny welfare state
Jeżeli zatem głównym problemem energetyki nie jest deklaracja takiego czy inny miksu energetycznego, ale utrwalona przez dziesięciolecia słabość państwa wynikająca z zaniedbań w wykorzystywaniu jego zasobów oraz sposobu ich nadzorowania, warto się zastanowić, jak „zimny prysznic” zmian klimatu może pozwolić obywatelom odzyskać wiarę w państwo, a państwu – w siebie. Energetyka, podobnie jak ochrona środowiska, ma zapewnić obywatelom bezpieczeństwo i godne warunki życia.
Transformacja energetyczna nie może być zatem powtórką z transformacji gospodarczej lat 90., realizującą z góry zadany projekt, ale w przemyślany sposób wiązać się z odpowiedzią na wyzwania lokalne, takie jak smog, śmiertelność pieszych, wynikająca z zaniedbania transportu publicznego i nadmiernej motoryzacji oraz zaśmiecenie kraju, powracające przez wysypiska w oparach rakotwórczego benzo(a)pirenu. Emisje, nawet jeżeli są istotne, powinny być umieszczone w kontekście tych wyzwań, na których państwo może zbudować swoją podmiotowość. Na te zadania odpowie bowiem dopiero przemyślana polityka ekologiczna, osadzona w rozumieniu potrzeb obywateli.
Pytanie, ile będzie ona kosztować, warto rozszerzyć – trudno bowiem oszacować, ile będzie kosztować hybrydowa wojna, jaką na polu ekologii i energii Polska od co najmniej kilkunastu lat toczy sama ze sobą, stawiając niekonsekwentnie na zmianę zielone i czarne kroki, lub ile w starzejącym się społeczeństwie wyniesie koszt profilaktyki skutków zdrowotnych smogu, wypadków drogowych i benzo(a)pirenu. Warto też zastanowić się, ile kosztować będą tysiące gigawatogodzin niewykorzystanych zasobów wiatru na Morzu Bałtyckim, którego dostępny potencjał w naszej strefie jest szacowany nawet na ponad 30 GW (szacowane zapotrzebowanie Polski na moc w 2035 roku to 35 GW), i spłacanie zobowiązań, wynikających z nadmiernej emisji.
Ponadto, warto pamiętać, że rząd od dawna rekompensuje obywatelom skutki nieprzemyślanych transformacji kapitałowych i energetycznych regionu. Przykładem tego może być choćby stosunek pomiędzy cenami hurtowymi (dla przemysłu) i cenami dla indywidualnych odbiorców, zupełnie różny w państwach Europy Zachodniej i Środkowo-Wschodniej. Zachodnioeuropejskie i nordyckie gospodarstwa domowe są w stanie finansować zieloną transformację i utrzymywać konkurencyjność rodzimego przemysłu, ponieważ dzięki sile samoorganizacji swoich pracowników oraz sektora publicznego mają szeroką i świadomą klasę średnią, która ten projekt rozumie i jest w stanie go wesprzeć, płacąc więcej za energię. Budowanie przemyślanej polityki ekologicznej to także budowanie zaplecza, które może ją kredytować – zarówno duchowo, jak i materialnie.
Wyzwania, związane ze zmianami klimatu i polityką energetyczną, mogą zatem zmusić nas do przemyślenia zasad, na których chcemy tworzyć sprawiedliwe i skuteczne państwo. Dopiero taka refleksja pozwoli jednak tę budowę rozpocząć. Choć jest to olbrzymie wyzwanie, to warto pamiętać, że to kamienie węgielne zachodnioeuropejskiego welfare state, najsilniejszej jak dotąd organizacji pod względem zapewniania obywatelom bezpieczeństwa i komfortu życia, zostały zbudowane nie dzięki dobrej woli filantropów i dobroczyńców w czasach prosperity, ale w momentach najtrudniejszych, przez polityków działających pod ogromną presją społeczną – wielkiego kryzysu, wojny i faszyzmu. Zamiast patrzeć na klimatyczne wyzwania jako na nasze przekleństwo, wykorzystajmy lepiej szansę, jaką nam daje okrutna rzeczywistość.
*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Felix Mittermeier; Źródło: PxHere [CC0]