Nie jest przecież tak, że prezydentura Poroszenki – w tak trudnym dla Ukrainy okresie – to pasmo niepowodzeń. Niewątpliwym sukcesem obecnego prezydenta jest daleko idące cywilizacyjne zerwanie Ukrainy z Rosją. Oczywiście, nie on je zapoczątkował, choć z pewnością można go uznać za katalizator przemian. Znamienne było to, jak Poroszenko zbijał polityczny kapitał na przyznaniu Ukraińcom możliwości wjazdu na teren UE bez wizy – prezydent zacytował wówczas rosyjskiego klasyka Lermontowa: „Żegnaj, niemyta Rosjo – kraju niewolników i panów”.
Całą swoją kampanię zresztą ukraiński „król czekolady” zasadza właśnie na całkowicie prozachodnim kursie, zapowiadając złożenie wniosku o akces do struktur europejskich w 2024 roku. Jego slogan – „Armia, język, wiara” – podkreśla trzy elementy, z których każdy ma antyrosyjski podtekst. I każdy z nich ma mieć twarz właśnie Poroszenki.
Armia – bowiem, jakkolwiek może to zabrzmieć zaskakująco, Ukrainie udało się odzyskać faktyczną niepodległość, a kilka lat temu udało się zatrzymać postęp prorosyjskich separatystów i w pewnym sensie ustabilizować sytuację w Donbasie. Drugi element, język, stanowi zaś symbol zerwania kulturalnych więzów z Moskwą, w co należy wliczyć szereg zmian, między innymi i ustawę dekomunizacyjną, i ukrainizację debaty publicznej. Po trzecie: wiara, bo przypomina o autokefalii – czyli o niedawnym uniezależnieniu się ukraińskiej cerkwi od Moskwy, który to proces Poroszenko animował z całych sił. Nadanie „tomosu”, dokumentu nadającemu niezawisłość ukraińskiemu Kościołowi, prezydent starał się wyeksploatować do granic możliwości. Fotografował się z duchownymi gdzie popadnie i rozpoczął swój „tomos-tour”, podczas którego jeździł po kraju z tekstem dokumentu i prezentował go na spotkaniach z wiernymi.
Państwo w państwie
Każdy jednak z tych trzech domniemanych „motorów” wyborczego sukcesu traci blask, kiedy spojrzy się na ich rewers. Autokefalia, choć donośna w płaszczyźnie historycznej i pieczętująca słabnące wpływy russkiego miru, w żadnym stopniu nie zmieniła realiów życia na Ukrainie. Skutki uniezależnienia się ukraińskiej cerkwi będą tak naprawdę odczuwalne za kilkanaście lat, kiedy ten proces okrzepnie, a nie tu i teraz. Podobnie jest z pronarodową retoryką podsycaną przez Poroszenkę. Rozbudzenie narodowej świadomości nijak ma się do problemów strukturalnych – wśród społeczeństwa ponownie narasta resentyment powodowany rozdźwiękiem pomiędzy staraniami „zwykłych ludzi”, uosabianymi chociażby przez ochotników walczących w Donbasie, a elitą, której szeregi wcale nie zostały uważnie zlustrowane po obaleniu Janukowycza.
Inną kwestią jest to, w jakim stopniu popierany przez prezydenta „zwrot narodowy” współgra z atmosferą przyzwolenia na przenikanie do państwowych struktur działaczy skrajnej prawicy. Koronnym przykładem jest MSW i minister Arsen Awakow, który stanowisko swojego pełnomocnika mianował byłego zastępcę dowódcy batalionu „Azow”, nie od dziś oskarżanego o krzewienie neonazizmu. Do tej pory zresztą niewyjaśnione są związki ministra z paramilitarnymi Nacjonalnymi Drużynami, wywodzącymi się zresztą ze struktur wyżej wspomnianego batalionu. Awakow od dawna pozycjonuje siebie jako przeciwnik prezydenta – niemniej stworzenie atmosfery sprzyjającej skrajnej prawicy idzie na konto całego obecnego establishmentu.
Wśród społeczeństwa ponownie narasta resentyment powodowany rozdźwiękiem pomiędzy staraniami „zwykłych ludzi”, uosabianymi chociażby przez ochotników walczących w Donbasie, a elitą, której szeregi wcale nie zostały uważnie zlustrowane po obaleniu Janukowycza. | Filip Rudnik
Ale to nie największy problem Poroszenki – pod koniec lutego ukraińscy dziennikarze w programie Naszi Hroszi ujawnili schemat korupcyjny, w który zaangażowany był Ołeh Hładkowski, wiceprzewodniczący Rady Bezpieczeństwa i Obrony Ukrainy, prywatnie przyjaciel prezydenta. Sprawa jest o tyle bolesna, że dotyczy armii, a więc najistotniejszego elementu z wyborczej „triady”. Z upublicznionych materiałów wynika, że syn Hładkowskiego – pod kuratelą ojca – organizował przemyt części zamiennych z Rosji na Ukrainę, sprzedając je potem ukraińskiemu koncernowi zbrojnemu. O procederze, według informacji dziennikarzy, wiedziały również władze spółki. Poroszenko, w reakcji na skandal, zdymisjonował Hładkowskiego i wezwał wymiar sprawiedliwości do zbadania tej sprawy.
Afera stanowiła kolejny powód do uderzenia w prezydenta – i to przez wspomnianych nacjonalistów, którzy zaognili kampanię wyborczą. Krótko po ujawnieniu skandalu działacze „Azowa” tłumnie zebrali się pod posiadłością Hładkowskiego, gdzie urządzili wiec i, na tle płonących flar oraz w towarzystwie oddziałów policji, domagali się aresztowania skorumpowanych polityków. Na tym nie poprzestano. 9 marca nacjonaliści próbowali zakłócić przebieg kampanii wyborczej prezydenta, kiedy ten przemawiał do wyborców w Czerkasach – tutaj również żądali wyjaśnień dotyczących Hładkowskiego. Bojówkarze starli się z policją, kilkunastu mundurowych zostało rannych. I nie są to jedyne incydenty z ich udziałem.
Pikanterii sprawie dodaje fakt, że paramilitarna organizacja powstała na kanwie „Azowa” – Nacjonalnyje Drużyny – została uprawniona do obserwowania wyborów. Jej rzecznik prasowy zastrzegł: „Jeśli organy ścigania odwrócą wzrok od jawnych naruszeń i nie będą chcieli ich odnotować – wówczas będziemy robić to, co zapowiedział nasz dowódca”. Czyli, cytat: „Jeśli w imię sprawiedliwości trzeba będzie komuś dać w twarz, to zrobimy to bez wahania”. Krótko po wydarzeniach w Czerkasach 11 marca szef MSW Awakow odżegnał się od związków z „Azowem”, choć ocenia się, że za pomocą finansowego wsparcia dla narodowców umacnia swoją polityczną pozycję w relacji do ośrodka prezydenckiego – niezależnie od tego, kto będzie nim kierował po wyborach.
Obietnice bez pokrycia
Nacjonaliści w swoich żądaniach idą daleko, zarzucając korupcję samemu Poroszence – i nie trudno się temu dziwić. Na wezwanie prezydenta do rozprawienia się ze skandalem można spojrzeć z politowaniem. W ukraińskiej debacie publicznej co rusz podnoszona jest kwestia lustracji, której – nie licząc postaci bardzo bliskich Janukowyczowi – nie przeprowadzono. W sądownictwie, samorządach i części aparatu siłowego wciąż wysokie pozycje zajmują ludzie tworzący układ sprzed 2014 roku. Rodziny ofiar tragicznych wydarzeń Euromajdanu zapowiadają złożenie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka, twierdzą bowiem, że ukraińska prokuratura nie doprowadzi śledztwa do końca. Co więcej, pod koniec lutego Sąd Konstytucyjny Ukrainy unieważnił prawne przepisy umożliwiające karanie osób z tytułu „nielegalnego wzbogacenia się”, co wytrąca broń z ręki Narodowego Biura Antykorupcyjnego Ukrainy.
W sądownictwie, samorządach i części aparatu siłowego wciąż wysokie pozycje zajmują ludzie tworzący układ sprzed 2014 roku. Rodziny ofiar tragicznych wydarzeń Euromajdanu zapowiadają złożenie skargi do Europejskiego Trybunału Praw Człowieka. | Filip Rudnik
Indolencję sądownictwa ilustruje także sprawa zabójstwa Kateryny Handziuk, ukraińskiej aktywistki, o której pisaliśmy w listopadzie. Dość powiedzieć, że do tej pory nie ustalono zleceniodawców choć przyjaciele i rodzina Handziuk dostarczają coraz to nowych dowodów wskazujących na konkretnych polityków. Poroszenko, witany na wiecach przez aktywistów z transparentami domagającymi się sprawiedliwości dla sprawców zabójstwa Handziuk, zdaje się ignorować sprawę. Nie odpowiada na ich pytania i omija pikiety podczas swoich spotkań z wyborcami.
Wszystko to sprawia, że wielu Ukraińców zawaha się, zanim odda głos na obecnego prezydenta. Za Poroszenką oręduje cały szereg prozachodnich intelektualistów – ignorujących kontakty głowy państwa z byłymi urzędnikami czasów Janukowycza czy wszelkie inne niedociągnięcia i skandale. Ewentualną drugą kadencję Poroszenki należy określić mianem kontynuacji – Ukraińcy wiedzą, czego się po niej spodziewać i jakie są jej atuty oraz wady. Można to również określić mianem „mniejszego zła”, co wciąż powtarzają zwolennicy Poroszenki – ta metoda jest już jednak dość znana i tym samym wyeksploatowana. I stąd wysokie notowania zarówno u Julii Tymoszenko, jak i Wołodymra Zełenskiego.
Naddnieprzańska ruletka
Była premier, symbol pomarańczowej rewolucji, w swojej kampanii skupia się na eksponowaniu błędów Poroszenki, proponując przy tym pakiet reform socjalnych i gospodarczych. Przeciwnicy Tymoszenko zarzucają jej populizm, korupcję i prorosyjskość. Zaznacza się, że przed Majdanem jej stanowisko wobec Rosji było dalekie od jednoznacznego, a po 2014 roku polityczka jako deputowana parlamentu nigdy nie wzięła udziału w głosowaniu nad ustawami, w których Rosja była określana mianem agresora. W tej chwili jednak Tymoszenko uzyskuje wyniki podobne do Poroszenki, choć według sondaży z początku kampanii jej wejście do drugiej tury było pewne. Teraz sytuacja nie jest już tak jasna i wszystko ostatecznie rozstrzygnie się 31 marca, a więc podczas pierwszej tury wyborów.
Szyki dwóch doświadczonych polityków pokrzyżował człowiek chełpiący się właśnie brakiem politycznej przeszłości. Wołodymyr Zełenski, ukraiński satyryk i aktor, oficjalnie ogłosił swoją kandydaturę w sylwestra – i od tamtej pory sukcesywnie zdobywa coraz większe poparcie. Według sondażu z początku marca, komik może liczyć na 25 procent poparcia w pierwszej turze, w tyle pozostawiając pozostałych pretendentów. Choć Zełenski pozostaje jeszcze większą enigmą niż Tymoszenko – a ponadto nie wiadomo, do jakiego stopnia uzależniony jest od oligarchy Ihora Kołomojskiego – to właśnie ten efekt nowości jest przez wielu Ukraińców postrzegany jako plus. Co więcej, do swojego elektoratu najczęściej przemawia po rosyjsku, co niejako punktuje powierzchowną „ukraińskość” zarówno Poroszenki, jak i Tymoszenko. Zełenski nie bije też w tromtadracki bęben antyrosyjski, który wielu Ukraińcom, zdaje się, już się osłuchał.
Z drugiej strony, Zełenski wywiadów z reguły nie udziela, a jego program wyborczy ogranicza się do paru ogólnikowych haseł. W telewizji jako kandydat nie pojawia się prawie wcale – podczas prezydenckiej debaty na kanale 1+1, należącym do popierającego go Kołomojskiego, pojawił się tylko na pięć minut i to za pośrednictwem Skype’a. Satyryk w szerszej świadomości społecznej postrzegany jest wyłącznie przez pryzmat swojej najsłynniejszej roli z serialu „Sługa narodu”, gdzie wciela się w szczerego nauczyciela, który przypadkowo zostaje prezydentem. Nie można go więc kojarzyć z niczym złym – póki co.
Ta „świeżość” czarnego konia może się jednak okazać mieczem obosiecznym. W sytuacji, w której do drugiej tury wchodzą Poroszenko i Zełenski, końcowy rezultat trudno przewidzieć – i to pomimo dość dużej sondażowej przewagi satyryka nad obecną głową państwa. Chociaż prezydent ma ogromny elektorat negatywny, Ukraińcy stojąc nad urną, będą brać pod uwagę coś zupełnie innego niż sympatie i antypatie wobec konkretnego polityka. Pytanie będzie brzmiało: czy Ukrainę stać na skok w nieznane – czy może lepiej postawić na coś, co jest już opatrzone, jednocześnie bez nadziei na gruntowną zmianę?
* Ilustracja wykorzystana jako ikona wpisu: Fot. Widmann/MSC [CC BY 3.0] Źródło: Wikimedia Commons