Raymond Aron to postać niepozorna – żadna jego książka nie jest pozycją klasyczną, choć kilka z nich ma swoje ważne miejsce w intelektualnej historii XX wieku. Najistotniejsze, co miał do powiedzenia, jest dziś oczywistością. Jego zdecydowane odrzucenie komunizmu, zimnowojenny liberalizm i wspieranie transatlantycyzmu to współcześnie banalne stanowiska polityczne, ale w momencie, kiedy te poglądy głosił, w powojennej Francji, były aktem potężnej intelektualnej odwagi. Był w nich niemal całkowicie osamotniony. Komunizm w różnych formach był wówczas wyznawany przez dominującą większość najważniejszych francuskich intelektualistów, Stany Zjednoczone były traktowane jako główne zło świata, natomiast liberalizm uznawany za przykrywkę dla amerykańskiego imperializmu.
Aronowskie umiarkowanie, racjonalizm, intelektualny chłód także mogłyby raczej nudzić niż fascynować. A jednak jest w nim coś, co sprawia, że wraca się do niego chętnie, że ciągle budzi zainteresowanie, a niektórzy – jak Pierre Manent – mówią wręcz o „momencie aronowskim”, który właśnie trwa. Aron zdaje się być trochę jak Hannah Arendt. Cenimy nie tylko jego pisma, ale też postawę, intelektualny rygor i język – w przypadku Arona: elegancki, precyzyjny, oszczędny.
W Polsce Aron jest znany głównie jako błyskotliwy rozmówca z książki pod tytułem „Widz i uczestnik” wydanej jeszcze w podziemnym tłumaczeniu Adama Zagajewskiego – miała ona wpływ na opozycyjną inteligencję, w tym gdańskie środowisko „Przeglądu Politycznego” (do dziś przyznaje się do niego Donald Tusk), a także warszawskie środowisko „Aneksu”, współtworzone przez Aleksandra Smolara, który sam był uczniem Arona.
Co takiego jest w Aronie, że się do niego wraca? Czy jest w jego myśli coś, co może elektryzować także i dzisiaj? Moim zdaniem tak – w czasie fundamentalnego kryzysu demokracji liberalnej, on – niedogmatyczny liberał – może nam powiedzieć wiele, na przykład te trzy rzeczy: po pierwsze, że moralizm w polityce jest diabelnie szkodliwy, po drugie – wolności należy się miejsce szczególne pośród wartości politycznych, po trzecie wreszcie – że europejski sposób życia zasługuje na dużo więcej zaangażowania w jego obronę, niż chcemy poświęcić.
Lekcja nr 1: Krytyka moralizmu w polityce
Aron przeciwstawiał moralizm polityce. Uważał, że gdy zaczynamy przypisywać myślącym inaczej niskie moralne pobudki, zwalniamy się z obowiązku rzetelnej analizy politycznej. Naczelnym przykładem moralisty w polityce był dla Arona Jean-Paul Sartre, jego przyjaciel (do czasu!) z École Normale Supérieure, z którym poróżnił się w ocenie komunizmu: „Sartre był moralistą, dla niego moje poglądy były nie tylko błędne, ale też związane z moją winą. Jako moralista nie mógł przyjąć argumentów kogoś, kto zajmował stanowisko polityczne tak różne od jego własnego. Zresztą uważałem go bardziej za moralistę niż polityka”.
Jednym z objawów politycznego moralizmu jest według Arona manicheizm: przekonanie o absolutnym złu wrogów politycznych. Skąd my to znamy? Wrogowie to zdrajcy i Targowica, nasi są czyści, choćby byli przestępcami, bo popierają siły dobra, czyli nas. To bardzo szkodliwe i niebezpieczne podejście. Zamyka możliwość dialogu, osłabia autokrytycyzm, zabija poczucie wspólnoty – jak tworzyć wspólnotę z odwiecznym zdrajcą?
Odejście od moralizmu w polityce wydaje się szalenie ważne w czasach wielkiej polaryzacji, nie tylko zresztą w Polsce. Rozprzestrzenia się ona przecież zarówno w Stanach Donalda Trumpa (Hillary Clinton dla niego to nie polityk ze złą propozycją dla wyborców, ale przede wszystkim „crooked Hillary”), jak i w Wielkiej Brytanii czasów brexitu. Dla Arona tylko totalitaryzm drugiej strony odbiera możliwość dialogu i uzasadnia radykalne środki. Każda inna forma polityczna prosi się jego zdaniem o analizę i odpowiedź polityczną, a nie moralizującą.
Można się wręcz pokusić o stwierdzenie, z lekka tylko przesadzając, że Aron byłby dziś, gdyby żył w Polsce, symetrystą, bo nigdy nie zdecydował się na widzenie w kimkolwiek na scenie politycznej zła absolutnego – umiał być krytyczny wobec bliskich sobie obozów (choćby gaullistów), był też w stanie popierać politycznych przeciwników, gdy uważał, że mają rację.
Lekcja nr 2: Liberalizm heroiczny
Był dziwnym liberałem. Nigdy nie wyrzekł się Marksa, ani ideałów socjalizmu, tymczasem jego powojenne wybory polityczne to niemal zawsze skierowane były na prawo (zazwyczaj politycznie było mu blisko do de Gaulle’a), czasem na centrum (gdy popierał Giscarda d’Estaing przeciw Mitterandowi). Uznawał Marksowską analizę wewnętrznej dynamiki kapitalizmu za trafną, ale nie uznawał determinizmu, zgodnie z którym komunizm musiał być kolejnym dziejowym etapem po kapitalizmie. Uważał coś dokładnie odwrotnego: kapitalizm w jego wizji to system ekonomiczny, który potrafi się regenerować poprzez łagodzenie swoich wewnętrznych sprzeczności.
Choć był pod potężnym wpływem Marksa, jego najważniejszym dokonaniem jest bodaj „Opium dla intelektualistów”, książka, która pokazuje, w jaki sposób marksizm staje się świecką religią dla elity społecznej, sprawiającą, że owa elita przymyka oko na komunistyczny totalitaryzm, jego przemoc, wszechobecne ograniczanie wolności. To chyba zderzenie z komunizującym francuskim salonem sprawiło, że stał się konsekwentnym liberałem, uważającym wolność za wartość nadrzędną, ważniejszą od równości.
Z drugiej strony, nie popadał Aron w liberalny dogmatyzm: nie był liberałem spod znaku Hayeka, uznawał szkołę austriacką za marksizm à rebours (miód na uszy każdego, kto spierał się kiedyś z korwinowcem!). Chciał, by państwo wspierało najsłabszych wierząc, że w innym wypadku trudno o to, by byli oni wolni.
Szacunek dla państwa i spójności społecznej nadawał jego postawie rys konserwatywny. Jednym z najważniejszych momentów życia intelektualnego Arona był maj roku 1968 i ówczesne niepokoje społeczne. Po raz kolejny postawił się większości inteligencji: od początku uważał studenckie rozruchy za aberrację. Jego „Nieistniejąca rewolucja” to znakomite świadectwo tamtego czasu, jedna z nielicznych prac, które dobrze się czyta także i dzisiaj. Aron uważał, że zamieszki roku 1968 to była erupcja nieodpowiedzialności, bezsensowne uderzenie w państwo, rozbicie budowanej od końca wojny spójności społecznej. Jego zdecydowana krytyka studentów oczywiście utrudniała mu życie – był uważany za skrajnego prawicowca, persona non grata wielu paryskich salonów.
Mimo pewnych pozorów, Aron konserwatystą nie był. Jego liberalizm miał być afirmacją pluralizmu w czasach bez dominacji religii czy nauki: „Co do najważniejszego pytania, czy ludzie Zachodu mają jakąś wiarę czy ideał — to należy powiedzieć, że sens nowoczesnego liberalizmu polega na tym, że nie jest on oparty ani na dogmacie religijnym, ani na dogmacie racjonalistycznym. Wielki liberalizm przeszłości przedstawiał człowieka jako dziecko Boga, albo człowieka racjonalistę […]. Otóż ciekawe jest, że dziś liberalizmem nazywamy po prostu pluralizm. Akceptacja pluralizmu oznacza z kolei odżegnanie się od liberalizmu w rozumieniu klasycznym. Termin pluralizm obrazuje naturę współczesnego liberalizmu, którą jest akceptacja mnogości wizji świata, religijnych itd. Jeśli więc liberalizm jest pluralizmem, to znaczy odrzuceniem totalitaryzmu, pozbawionym jednak bazy metafizycznej, to nie może on określić modelu człowieka idealnego”?
Swój liberalizm określał czasem mianem heroicznego: „jest heroiczną wolą niepoddawania się ślepej przemocy i liberalizm taki, jakim go przemyślałem […], oznacza ciągłą opozycję do wszystkich prądów – co było intelektualnie z pewnością trudniejsze niż być sympatykiem stalinowców, jak Sartre przez długi czas. Nie jest to bynajmniej filozofia tkliwej duszy i dobrego serca — jest to postawa człowieka, który chce ocalić swoją wolność przed społeczeństwem pochwalającym przymus”.
Lekcja nr 3: Krytyka i obrona europejskiej dekadencji
Jego stosunek do integracji europejskiej jako projektu politycznego był paradoksalny. Z jednej strony, całym sercem go popierał, z drugiej – nigdy nie przestał uważać, że to w państwach narodowych leży prawdziwa energia polityczna. Zdziwiłby się chyba, że projekt ponadnarodowej integracji europejskiej przetrwał z górą sześćdziesiąt lat. Aron doceniał europejską integrację gospodarczą, ale jednocześnie jego głównym zmartwieniem była kontynentalna niezdolność do samoobrony. Niestety, prawie czterdzieści lat po jego śmierci można by napisać coś podobnego. Europa w świecie przemocy i wojny jest bezzębna i polega głównie na militarnej sile USA.
Podobnie paradoksalny jest jego stosunek do kultury europejskiej. Miał słabość do europejskiego sposobu życia, był wyznawcą liberalnego pluralizmu, którego Europa jest przecież wyrazem, z drugiej strony formułował opinie bardzo pesymistyczne: „Gdy spoglądam przed siebie, nie widzę specjalnie powodów do optymizmu. Europejczycy popełniają samobójstwo przez spadek liczby urodzin. Narody, których pokolenia się nie reprodukują, są skazane na starzenie się, grozi im tym samym stan ducha abdykacji, fin de siecle’u. Mogą wypełniać dziury cudzoziemcami, jak to robili w ciągu błogosławionych trzydziestu lat, ale narażają się przez to na wzrost napięcia między imigrantami i pracownikami zagrożonymi bezrobociem. Syntezie demokratyczno-liberalnej, gospodarce mieszanej, od dziś do końca stulecia grozi zwolnienie wzrostu, inflacja, bałagan monetarny, rosnący udział transferów społecznych w dochodzie narodowym”.
***
Najlepszy tekst o Aronie, jaki czytałem, napisał po jego śmierci w „The New York Review of Books” wykładowca Harvardu Stanley Hoffmann, wielki znawca Francji, twórca studiów europejskich na Harvardzie. Napisał, że Aron myślał o sobie jako o intelektualiście-krytyku, a nie intelektualiście-twórcy. Aron sądził, że prawdziwie wielcy są raczej ci drudzy, nawet jeśli tak jak jego szkolny kolega Sartre, często się mylą. Patrząc na to, co z intelektualistów zostaje, można mieć wątpliwość, czy miał rację. Być może solidna Aronowska krytyka wcale nie jest mniej warta niż wielkie projekty filozoficzne. Politycznie z Sartre’a zostało ostrzeżenie przed politycznym zaangażowaniem intelektualisty, z Arona wiele więcej: projekt realistycznego liberalizmu, który jest jednak konsekwentnym podnoszeniem poprzeczki polityce.
Manent ma rację: mamy dziś moment Aronowski. Jego przesłanie jest obecnie ważne szczególnie, bo towarzyszy nam kryzys przekonania o wartości wolności, zapominamy także, że musimy chuchać i dmuchać na instytucje, które ją chronią. Żyjemy wreszcie w czasie kryzysu starego dobrego machiavellicznego ujęcia polityki – taką, jaka ona jest, a nie taką, jaka się jawi w zideologizowanych wizjach.
* Dziękuję Jarosławowi Kuiszowi za zainteresowanie mnie postacią Arona i wiedeńską dyskusję na jego temat.