Serce na dłoni
„Zdecydowaliśmy się na zwiększenie deficytu budżetowego do 2, może nawet 3 procent. Będziemy starali się, żeby było poniżej 3 procent, bo takie są reguły UE, a my jesteśmy dobrym krajem członkowskim UE i z tym sercem na dłoni daliśmy wszystko, co na ten moment jest możliwe”.
Te słowa premiera Morawieckiego z sobotniej konwencji PiS-u w założeniu miały zapewne stonować bojowe nastroje wśród zapowiadających protesty nauczycieli. Na niespełna dwa dni przed ogłoszeniem wyników referendów w sprawie poparcia dla strajku były one jednak dalece spóźnione, to po pierwsze. Po drugie, po – jak informują media, zaskakującym nawet dla niektórych członków rządu – ogłoszeniu wartej 40 miliardów złotych „piątki PiS-u”, taka wypowiedź miała niewielkie szanse, by nawet w sprzyjających okolicznościach zadziałać uspokajająco. Nie tylko na nauczycieli, ale też na inne sfrustrowane grupy społeczne.
Słowa Morawieckiego dotrą przecież nie tylko do członków ZNP i członków nauczycielskiej „Solidarności”, ale także do protestujących rolników, zapowiadających protesty taksówkarzy czy – niewykluczone – lekarzy rezydentów. Wszyscy oni właśnie dowiedzieli się, że w roku wyborczym i to zaledwie pod koniec marca, pieniędzy już nie ma i nie będzie. Jednocześnie wypowiedź szefa rządu może być dowodem nerwowości wkradającej się w działania szefa rządu lub braku koordynacji działań pomiędzy najważniejszymi politykami PiS-u. Jedno zresztą nie wyklucza drugiego.
Bo jak inaczej niż brakiem koordynacji wyjaśnić zapowiedź Beaty Szydło , że jest „zdeterminowana do tego, żeby znaleźć rozwiązanie”. Była premier w sposób zaskakujący włączyła się do negocjacji i w poniedziałek zapowiedziała, że „jest w stanie siedzieć tutaj dzisiaj bardzo długo, rozmawiać po to, żebyśmy mogli wyjść i powiedzieć, że jest porozumienie pomiędzy rządem a nauczycielskimi związkami zawodowymi”. Na czym jednak miałoby polegać porozumienie, skoro jednocześnie przełożony Beaty Szydło otwarcie przyznał, że rząd wydał już wszystko, co mógł wydać, a zatem środków na podwyżki nie ma skąd wziąć?
Schetyna obiecuje
W tych warunkach swoją szansę próbował wykorzystać Grzegorz Schetyna. Przewodniczący PO prostym hasłem – „nie odbierzemy tego, co zostało przyznane, oddamy to, co zostało zabrane” – starał się uspokoić tę część elektoratu, która uwierzyła w zapowiedzi PiS-u, że dojście do władzy Koalicji Europejskiej oznacza koniec programów socjalnych obecnego rządu. Jednocześnie Schetyna bynajmniej się nie ograniczał. Rozłożył przed odbiorcami prawdziwy wachlarz obietnic: od walki ze smogiem i rakiem, przez obniżenie podatków, po podnoszenie pensji nauczycieli i program in vitro.
Na ile ten program jest wiarygodny? Nie mam złudzeń, że w niewielkim. Ale jednocześnie PiS – samo obiecując góry złota w „piątce Kaczyńskiego” – nie ma mocnych argumentów, by Schetynę zaatakować.
A przy tym, co może jeszcze powiedzieć Morawiecki, poza tym, że państwowa kasa jest pusta, bo PiS z „sercem na dłoni” już wszystko rozdało, zaś dalsze rozdawnictwo byłoby dowodem nieodpowiedzialności? Myślę, że z dużą dozą prawdopodobieństwa jestem w stanie przewidzieć odpowiedź Schetyny. Brzmiałaby ona zapewne: „Wystarczy nie kraść”.
Malejące ambicje Biedronia?
Sobotnie konwencje pokazały także, moim zdaniem, początek jeszcze jednego procesu – stopniowej inkorporacji Wiosny Roberta Biedronia do grona „zjednoczonej opozycji”. Lider Wiosny jeszcze na początku lutego śmiało zapowiadał, że być może Grzegorz Schetyna będzie mógł zostać ministrem w jego rządzie. Dziś Sylwia Spurek na łamach „Plusa Minusa” stwierdza, że wszystkie sondaże pokazują, że „Wiosna wraz z Platformą realizuje ten pierwszy i najważniejszy cel PO, czyli odsunięcie PiS od władzy”. Różnica niby niewielka, ale znacząca. Sugeruje, że partia Biedronia już pogodziła się z rolą młodszego partnera. Trudno nie dodać: zadziwiająco szybko. Oczywiście Spurek jednocześnie zapowiada, że w zamian PO będzie musiała zrealizować postulaty Wiosny. Śmiem w to wątpić. Wiośnie trudno będzie bowiem wytłumaczyć się wyborcom, jeśli w koalicję z PO nie wejdzie i tym samym pozwoli na dalsze rządy PiS-u. I to nawet jeśli Grzegorz Schetyna nie zgodzi się z większością obietnic Biedronia.
Tak oto pod koniec marca sytuacja wydaje się korzystna przede wszystkim dla Koalicji Europejskiej, a kłopotliwa dla PiS-u. Sondaże mogą działać na partię rządzącą usypiająco. Na horyzoncie jednak majaczą kolejne kłopoty – spektakularne protesty, ale także między innymi wyrok Trybunału Sprawiedliwości UE. Wielkich sukcesów z kolei nie widać.
Oczywiście, wszystko może nabrać nowej dynamiki po wypuszczeniu jakiegoś nowego nagrania z restauracji lub gabinetu, po uchwaleniu jednej nieprzemyślanej ustawy, czy ujawnieniu kolejnej synekury w spółkach skarbu państwa.
Ale dziś to PiS potrzebuje nowego paliwa. Przyznają to nawet osoby ze sztabu wyborczego partii rządzącej. To, które partia stosowała do tej pory – transfery pieniężne i straszenie obcym – nie działa już tak, jak przed trzema laty. Co gorsza, bez pieniędzy w budżecie zostanie już tylko straszenie. I to nawet pomimo składanych dziś publicznie zapewnień polityków PiS-u, że: „nie będziemy używać języka bitewnego, bo ludzie są tym zmęczeni”.