Na srebrno-czarnej okładce wydanej przez Egmont powieści „Dawno, dawno temu… we śnie. Mroczna baśń” nie ma nazwiska autorki. Jest za to logo Disneya, smok, splątane ciernie i prowokujące pytanie: „A gdyby Śpiąca Królewna się nie obudziła?”.
Takie połączenie nostalgicznego powrotu do hollywoodzkiej wersji znanej opowieści z obietnicą ożywczej literackiej grozy ma obudzić ciekawość buszującego wśród współczesnych baśniowych reinterpretacji czytelnika. I trudno się nie zgodzić, że nowa Disneyowska propozycja pióra Liz Braswell, na motywach animacji z 1959 roku, kusi interesującymi fabularnymi rozwiązaniami.
Oto książę Filip, z pomocą trzech kolorowych wróżek, zabija przeistoczoną w smoka Diabolinę, przedostaje się przez barierę z cierni otaczającą zamek i wreszcie odnajduje uśpioną królewnę Aurorę. Pocałunek prawdziwej miłości nie budzi jednak dziewczyny – to książę pada nieprzytomny u jej stóp. Zasypia, podobnie jak wszyscy przebywający na zamku i w okolicy. I tu dopiero zaczyna się prawdziwie niebezpieczna walka. Okazuje się bowiem, że zła wróżka przetrwała pojedynek z Filipem, chroniąc się w umyśle Śpiącej Królewny, niczym Lord Voldemort w horkruksach.
Fałszywe cnoty wróżki Diaboliny
Krew z ukłutego palca Aurory staje się dla Diaboliny źródłem mocy, dzięki czemu może manipulować sennymi wizjami swojej ofiary. Tworzy więc oniryczną krainę, w której to ona sprawuje władzę. W konsekwencji Aurora wierzy, że kiedy była mała, żądni bogactw rodzice zobowiązali się oddać córkę trzem złym wróżkom w zamian za magiczne moce, które pozwoliłyby im przejąć władzę nad całą krainą. Na ratunek przyszła jej jednak Diabolina; w dniu szesnastych urodzin królewny wtrąciła królewską parę do lochów i zamknęła bramy zamku, żeby chronić dwór przed zniszczeniami świata zewnętrznego, jakich dokonali okrutni władcy.
W krainie snów czas płynie znacznie szybciej. Choć w rzeczywistości od tragicznego wypadku z wrzecionem mija zaledwie kilka godzin, w alternatywnym świecie upływają lata. Aurora spędza je, planując bale i zabiegając o względy ciotki Diaboliny. Głównie jednak leży wpatrzona bezmyślnie w sufit i snuje się bez celu po opustoszałych komnatach, nie angażując się zbytnio w relacje z innymi ludźmi. Tę apatię przerywa dopiero widok mordowanej przez wróżkę w okrutny sposób arystokratki. Przerażona królewna ucieka z zamku – będącego metaforą tej części jej umysłu, którą najmocniej kontroluje Diabolina – do lasu, gdzie spotyka księcia Filipa. Razem próbują dostać się do chatki, w której w realnym świecie dziewczynę wychowywały trzy dobre wróżki. Bohaterowie wierzą, że to tam znajdą broń przeciwko groźnej przeciwniczce.
Aurora, a wraz z nią także czytelnik, po pewnym czasie orientuje się, że Diabolina nie ma zbyt wielkiego wpływu na senną rzeczywistość, w której uwięziła cały królewski dwór. Wiedźma może tylko wykorzystywać mrok, który czai się w sercu Śpiącej Królewny – polem walki jest w końcu umysł tej ostatniej – przerażonej nastolatki, która nigdy nie poznała swoich rodziców i przed którą skrywano tajemnice dotyczące jej przeszłości i przyszłości.
Sen, w którym budzą się moce
W krytycznych odczytaniach tradycyjnych baśni, sen Śpiącej Królewny wykorzystywany jest do ilustrowania przypadków wszystkich pozbawionych sprawczości bohaterek, których jedyną rolą było bierne oczekiwanie na ratunek, a jedynym celem szczęśliwe życie u boku sprawującego władzę i podejmującego decyzje mężczyzny. Z tego powodu tak ciekawe i wartościowe wydaje się, że w powieści Braswell to właśnie śniąc, Aurora staje się działającym podmiotem – zresztą jedynym w całej powieści, jeśli wziąć pod uwagę, że akcja rozgrywa się niemal wyłącznie w jej głowie. Żeby pokonać złą wróżkę i uratować mieszkańców królestwa, dziewczyna musi więc przejąć kontrolę nad własnym umysłem i własnym ciałem. Słowem, musi się obudzić – dosłownie i w przenośni. I żaden książę jej w tym nie pomoże.
W „Dawno, dawno temu… we śnie” Aurora przechodzi więc głęboką przemianę. Dużo czasu upłynie, nim obudzi się z letargu, nie jest to bowiem proste – jak w każdym prawdziwym śnie, tak i tutaj trudno jest skupić myśli, dostrzec ciągi przyczynowo-skutkowe czy poruszać się w sposób skoordynowany. Bohaterka uświadamia jednak sobie, że jeśli uwierzy we własne możliwości, będzie mogła modelować senną rzeczywistość tak, jak tylko sobie zamarzy. Rozumie też, że dary, które w dzieciństwie otrzymała od dobrych wróżek – uroda, gracja i piękny głos – zapewniają jej co prawda podziw i oddanie Filipa, ale okazują się bezużyteczne w walce z Diaboliną. Zrzuca więc w końcu złote pantofelki, siłą woli wyczarowuje miecz i jest gotowa stawić czoła swoim lękom i demonom przywoływanym przez wiedźmę.
Choć łatwo zachwycić się feministyczną wymową powieści, trudno też pozbyć się wrażenia, że tekst za wszelką cenę podporządkowywany był jasno określonej tezie. Z tego względu przekaz zdaje się momentami zbyt dosadny. Gubi się też w tym postać księcia Filipa, którego rola siłą rzeczy musiała zostać zminimalizowana, a jednocześnie autorka ewidentnie nie chciała zrezygnować z wątku romantycznego powieści, przez co wypadł on nie do końca przekonująco.
W dużej mierze właśnie z powodu owego usilnego budowania jednoznacznego komunikatu ucierpiał także język książki – współcześnie kolokwialne dialogi przeplatają się tu ze sztucznie archaizowanymi wypowiedziami, a komentarze narratora i przemyślenia głównej bohaterki przypominają czasem formułowanie psychoanalitycznych wniosków i podsuwanie gotowych czytelniczych interpretacji. W polskim wydaniu uwagę zwracają także niezręczne kalki językowe. W efekcie tekst razi brakiem stylistycznej spójności i płynności.
Nie tak słodka królewna
Nie zmienia to faktu, że ujęcie znanej wszystkim historii jest tu intrygujące. A także – jak podpowiada usłużnie podtytuł – naprawdę mroczne. Za przykład niech posłuży scena, w której Aurora zmuszona jest do śpiewania tak długo i głośno, że jej anielski głos – dar dobrych wróżek – zamienia się w chrapliwe pochrząkiwanie, aż w końcu obolała i wycieńczona, zaczyna pluć krwią. Podobny zabieg groteskowego kontrastowania przesłodzonego wizerunku Disneyowskiej Śpiącej Królewny z elementami okrucieństwa i brzydoty wielokrotnie powraca na kartach powieści.
W zakończeniu autorka nie unika fabularnych schematów i uproszczeń, a w ostatnim zdaniu uspokaja czytelnika, że bohaterowie „żyli długo i szczęśliwie” („nawet jeśli nie do końca tak, jak się początkowo spodziewali”). Jednocześnie jednak nie wszystko dobrze się tu kończy, a drugoplanowi bohaterowie, choć bez popularnych we współczesnych interpretacjach backstories, ukazani są dość wielowymiarowo. Przede wszystkim jednak Disney proponuje tym razem zupełnie inną postać Śpiącej Królewny niż ta z animacji z 1959 roku, czy nawet z filmu „Czarownica” z 2014 roku. Określenie „śpiąca” jest tu bowiem równoznaczne z „dojrzewająca”, „działająca”, „walcząca”, a wreszcie „przejmująca władzę”. I to wszystko praktycznie bez wstawania z łóżka.
Książka:
Liz Braswell, „Dawno, dawno temu… we śnie. Mroczna baśń”, tłum. Dorota Radzimińska, wyd. Egmont, Warszawa 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.