Władysław Gomułka, który w 1956 roku wracał do władzy w glorii bohatera narodowego, w grudniu 1970 roku utracił ją w niesławie, jako odpowiedzialny za śmierć kilkudziesięciu osób zabitych w Trójmieście podczas protestów przeciwko drastycznym podwyżkom cen żywności. Jego następca, Edward Gierek, musiał pod społeczną presją nie tylko odwołać podwyżki i zamrozić ceny, lecz także sprostać wielkim oczekiwaniom. Na plenum KC PZPR w maju 1972 roku ogłosił budowę „drugiej Polski”, nowoczesnego państwa, które zbuduje silny przemysł, a jednocześnie zapewni każdemu Polakowi mieszkanie. I rzeczywiście, pierwsze lata jego rządów, przyniosły ogromną i odczuwalną przez społeczeństwo zmianę, która jeszcze dziś odbija się w wynikach badań opinii publicznej, świadczącej o wysokim stopniu nostalgii Polaków za złotymi latami 70.

Chcesz cukierka, idź do Gierka

Oszczędny i zrzędliwy Gomułka przekonywał Polaków, że długo będą społeczeństwem na dorobku, muszą za jego przykładem zaciskać pasa i – jak głosiły dowcipy – pić herbatę z kapustą zamiast cytryny. Tymczasem Gierek oferował im kolejną obietnicę modernizacji, ale tym razem połączoną nie tylko z bezpieczeństwem socjalnym, lecz także socjalistyczną konsumpcją. Dziś do znudzenia wspomina się o możliwości napicia się coca-coli bez ryzyka spędzenia 150 lat w gułagu, a także o zadekretowanej błyskawicznie po Grudniu ’70 odbudowie Zamku Królewskiego w Warszawie. Oczywiście, łyk Zachodu oraz przywrócenie skarbu polskiej kultury miały swoją niezaprzeczalną wartość symboliczną. Ale jednocześnie do telewizji przychodziły listy, których autorzy wymieniali znacznie bardziej palące kwestie niż Zamek, takie jak wieloletnie kolejki w oczekiwaniu na mieszkanie, czy choćby brak wiat przystankowych na prowincji [1]. Siedzibę królów mimo to zaczęto rekonstruować, ale jednocześnie przez kilka lat wydawało się, że nowe kierownictwo realizuje to, co czeski politolog Antonín J. Liehm nazwał „nową umową społeczną”: porozumienie między autorytarną władzą, która otrzymuje od społeczeństwa pełnię prerogatyw politycznych, w zamian zapewniając stabilne bezpieczeństwo życiowe. A zatem: wydłużono urlopy macierzyńskie, podniesiono emerytury, wprowadzono częściowo wolne soboty oraz zmiany prawne korzystne dla prywatnych rzemieślników. Rolnikom indywidualnym zapewniono wreszcie bezpłatną opieką zdrowotną, podniesiono ceny skupu produktów rolnych i zniesiono dostawy obowiązkowe. Korzystająca ze zliberalizowanej polityki oraz zastrzyku technologicznego wieś odwdzięczyła się zaś Gospodarzowi wzrostem produkcji. Dynamicznie i bezprecedensowo rosły i inne słupki: liczba mieszkańców miast oraz dzieci wyjeżdżających na kolonie, wykształcenie (w tym młodych robotników), zaopatrzenie rynku wewnętrznego, dochód narodowy, płace realne itp. W sklepach pojawiły się egzotyczne wówczas owoce, a wyposażeniem mieszkania coraz częściej stawała się lodówka, pralka, magnetofon. Już w kwietniu 1971 roku anonimowy wiejski nauczyciel z prawdziwym wzruszeniem pisał w liście do telewizji o możliwości zakupu na raty ostatniego z tych sprzętów [2].

Choć budowana w latach 1971–1977 Centralna Magistrala Kolejowa służyła póki co wyłącznie celom przemysłowym (głównie przewozowi węgla), to trasą katowicką mknęły samochody prywatne, których liczba wzrosła z około 450 tysięcy (1970) do ponad 2,3 miliona (1980) [3]. Pola zaroiły się od traktorów, a płocka Fabryka Maszyn Żniwnych wypuszczała setki egzemplarzy najwspanialszej konstrukcji mobilnej, jaką kiedykolwiek gdziekolwiek stworzono, czyli kombajnu typu Bizon. Każdy, kto spędzał dzieciństwo na wsi i biegł do bramy z rozdziawioną gębą, gdy tylko usłyszał pracujący silnik tej potęgi, wie, do jakich emocji się tu odwołuję.

Wszystkie te cuda były możliwe dzięki pewnym posunięciom w polityce wewnętrznej: uruchomieniu rezerw i decyzjom politycznym. Przemianom sprzyjała doskonała koniunktura globalna, która równała się korzystnym zachodnim kredytom. Trzeba oczywiście wspomnieć, że korzenie wielu inicjatyw i osiągnięć „epoki gierkowskiej” sięgają do ostatnich lat rządów jego poprzednika – to wtedy na przykład opracowano koncepcję bizona i rozpoczęto budowę niektórych zakładów. Groźny cień, jaki rzucał ascetyczny „Wiesław”, nie oznaczał bowiem zastoju totalnego. Wydarzenia polityczne w oczywisty sposób rzutowały na codzienne doświadczenia milionów obywateli, ale wiele procesów społeczno-gospodarczych przeskakiwało ponad cezurami tradycyjnej historiografii „polskich miesięcy”. Niewątpliwie jednak początek lat 70. nadał im dynamikę.

Dla tych procesów ważny był też oczywiście kontekst relacji polsko-radzieckich. Fetując w Polsce przywódców zachodnich, Gierek drugą ręką wręczał Virtuti Militari Breżniewowi i wpisał sojusz z ZSRR do konstytucji. Wyraził zgodę na budowę linii kolejowej o radzieckim rozstawie szyn, ale budował port i rafinerię, które mogły uniezależnić Polskę od ropy z ZSRR. Nie miał takich ambicji zaznaczania swojej suwerenności jak Gomułka, próbował raczej balansować między interesowanym pragmatyzmem a realnym lub manifestowanym serwilizmem. Nie był Wallenrodem, który zachodnimi kredytami i licencjami chciałby wyrwać Polskę ze wschodniej orbity, ale logiki ówczesnych stosunków nie oddaje też dowcip, w którym I sekretarz zaczął chodzić na czworaka i zbierać kamienie, bo Rosjanie przez przypadek wgrali mu program do łunochoda.

Górniczo-hutnicza modernizacja dęta

Jednocześnie już w pierwszych latach gierkowskiej prosperity kryły się zalążki porażki. Mimo małego fiata, telewizora i pralki, nacisk wciąż był położony przede wszystkim na przemysł ciężki oraz inwestycje w środki produkcji – wciąż kosztem zaspokajania potrzeb ludności. W 1974 roku udział akumulacji w dochodzie narodowym przekroczył wskaźniki nawet z czasów planu sześcioletniego [4]. Niemal połowę licencji zachodnich z lat 1971–1975 otrzymał przemysł elektromaszynowy, zaś dla zakładów „lekkich” trafiły żałosne resztki ze stołu w KC. Choć powstawały nowe inwestycje w przetwórstwo spożywcze (na przykład w Kole, gdzie co dziesiąty mieszkaniec miasta pracował w zakładach mięsnych, przy budowie których postawiono też kilka nowych bloków mieszkalnych), udział tego przemysłu w całości produkcji spadł przez całą dekadę z 26,8 procent do 17,6 procent [5].

Zadłużenie Polski, które pod koniec rządów Gomułki wynosiło nieco ponad miliard dolarów, w 1980 r. przekroczyło 24 miliardy. W 1978 r. spadły płace realne, a rok później po raz pierwszy po wojnie obniżył się dochód narodowy. | Łukasz Bertram

W połowie dekady gospodarka, której władze narzuciły niezwykle szeroki front i szybkie tempo, zaczęła łapać zadyszkę od przegrzania inwestycyjnego i rynkowej nierównowagi, a na dodatek światowy kryzys naftowy przyniósł zdrożenie kredytu. Zadłużenie Polski, które pod koniec rządów Gomułki wynosiło nieco ponad miliard dolarów, w 1980 roku przekroczyło 24 miliardy. W 1978 roku spadły płace realne, a rok później po raz pierwszy po wojnie obniżył się dochód narodowy. Co więcej, istniały poważne nierówności w dochodach między pracownikami priorytetowych gałęzi przemysłu a pozostałymi. W szczególnie złych warunkach żyły niepełne lub wielodzietne rodziny, a także wielu emerytów, jak choćby wegetująca na 12 metrach kwadratowych poddasza 77-letnia kobieta, której po zakupie węgla i drewna opałowego nie zostało na chleb, albo gnieżdżąca się na podobnej powierzchni ośmioosobowa rodzina robotnika i pielęgniarki [6].

Niedoinwestowany przemysł artykułów konsumpcyjnych produkował często buble, na które narzekała ludność, a których zagraniczni kontrahenci nie chcieli kupować. Coraz częściej towarów po prostu brakowało, bo poprawa zaopatrzenia z pierwszych lat dekady okazała się krótkotrwała. W kwietniu 1979 roku czterystu mieszkańców Grudziądza wysłało list do Sejmu, by zamiast uroczyście obchodzić 35-lecie Polski Ludowej zajęto się tak prozaicznym problemem jak to, że w sklepach brakuje nawet kaszy, masła i oleju, a po mięso stoi się kilkanaście godzin w kolejce [7]. Dzięki technologii „wielkiej płyty” rosła liczba nowych mieszkań (w 1978 roku zbudowano ich najwięcej w całym okresie PRL), jednak przyrost ten nie nadążał za wchodzącym w dorosłe życie wyżem demograficznym lat 50. Choć z perspektywy dzisiejszego deweloperskiego bezhołowia można i należy tęsknić za PRL-owskim planowaniem przestrzennym, nostalgii nie powinny budzić ówczesne standardy wykonawcze. W latach 1978–1980 do Komitetu Wojewódzkiego PZPR w Katowicach wpłynęło około 1,5 tysiąca skarg na zalane piwnice, zepsute windy, niską jakość materiałów etc. [8]. Czytelniczka pisała w liście do redakcji „Kobiety i Życia”, że o usunięcie może drobnych, ale potwornie uciążliwych usterek w jej nowym lokalu nie może doprosić się od dwóch lat [9].

Jedną z pięt achillesowych systemu gospodarczego okazała się energetyka. Mimo rabunkowego, nieliczącego się z wymogami bezpieczeństwa wydobycia węgla, mimo budowy albo rozbudowy nowych elektrociepłowni, w kraju brakowało prądu. Pewna kobieta pisała w liście do „Przyjaciółki”: z całą rodziną codziennie „z biciem serca próbowaliśmy wywróżyć na podstawie komunikatów Państwowej Dyspozycji Mocy – zgaśnie, nie zgaśnie”, a Wacława G. z Jaktorowa w liście do telewizji błagała: „zlitujcie się nad nami”. W mazurskim Rynie światło padło podczas akademii z okazji rocznicy rewolucji październikowej; „Głupia sprawa”, spuentował to miejscowy sekretarz PZPR [10]. Nie pomagały zaklęcia Piotra Jaroszewicza, który domagał się zwiększenia mocy, szczególnie rano, gdyż, jak słusznie towarzysz premier zauważył, poranki dewastują ludzi znacznie bardziej niż wieczory [11].

Wieczorem Polacy dewastowali się skądinąd sami, gdyż lata 70. przyniosły znaczny wzrost konsumpcji alkoholu oraz odsetka obywateli nadużywających czy po prostu uzależnionych. Nie trzeba dodawać, z jakimi problemami społecznymi się to wiązało oraz jak wpływało na przewidywaną średnią długość życia. Temu ostatniemu, zmniejszającemu się, wskaźnikowi nie sprzyjała też rosnąca emisja szkodliwych dla zdrowia pyłów, pogarszający się stan sanitarny ujęć wody i punktów handlowych, brak lekarstw.

Złota polska jesień patriarchy

W swoich poprzednich tekstach zwracałem uwagę, by wystrzegać się w refleksji nad powojenną Polską dychotomii „my–oni”. Warto przypomnieć, że wraz z nasilaniem się kryzysu, rosła też liczba członków PZPR. Swoją największą liczebność osiągnęła ona na początku 1980 roku – należało wtedy do niej około 3,1 miliona osób (około 12 procent dorosłych Polaków). Trudno tak liczną grupę uznać za obce narodowej tradycji plemię. Uczniowie szkół średnich, którzy w 1981 roku wysłali swoje zwierzenia na konkurs „Sztandaru Młodych”, widzieli wokół siebie nie tylko zakłamanie władzy, lecz także pogardę młodzieży miejskiej wobec rówieśników pochodzących ze wsi [12]. Andrzej Kijowski, członek opozycyjnego Polskiego Porozumienia Niepodległościowego, zapisał w 1977 roku między innymi: „Na co dzień posłuszni […], od święta lub z rozpaczy bywamy bigotami albo nacjonalistami. Nie mogąc naszego gniewu skierować we właściwą stronę, koimy nasze powszednie upokorzenia pielęgnowaniem nienawiści do wszystkich wokoło […]. Spotykamy się z nim [reżymem] w pół drogi, tworząc wspólnie prywatno-oficjalną kaszkę z idei, słów, uczuć, którą zjadamy z jednej miski, radując się w głębi duszy «spokojem» i «jednością» […]” [13].

Mimo tych zastrzeżeń można stwierdzić, że twórcy idei „drugiej Polski” zakładali, że aktywnym podmiotem w jej realizacji ma być autorytarna władza. To ona miała być dobrym opiekunem i przewodnikiem, który wskaże społeczeństwu cele oraz metody zapewniające sukces i stłumi wszystkie konkurencyjne propozycje zakłócające „jedność moralno-polityczną narodu”. Była to więc modernizacja patriarchalna, działanie w zamyśle dla społeczeństwa, ale nie wraz z nim. Ta filozofia polityczna ujawniła się przy okazji tak kluczowej dla codziennego życia obywateli jak reforma administracyjna 1975 roku, która likwidowała powiaty i tworzyła 49 województw w miejsce 17. Wytyczne dla cenzury wprost mówiły, że wszelkie postulaty dyskusji nad nowo wytyczanymi granicami są niecelowe. To samo miało miejsce w czerwcu 1976 roku, kiedy przeciwko podwyżkom cen zaprotestowało, jak wiadomo, kilkadziesiąt tysięcy ludzi w Radomiu, Ursusie, Płocku i wielu innych miastach. O tym, że podwyżki są ekonomicznie konieczne, kierownictwo PZPR wiedziało od kilku lat, jednak długo chowało głowę w piasek, bojąc się reakcji społecznej. Gdyby umiało i chciało pytać kogokolwiek o zdanie, dowiedziałoby się, że znaczna część Polaków również rozumie konieczność takiego kroku, domagając się jednocześnie rekompensat dla najgorzej zarabiających [14]. Zgodnie ze swoją dotychczasową logiką partia zaniedbała więc jakiekolwiek konsultacje, decyzję ogłosiła znienacka, a najwyższe rekompensaty przyznała najlepiej sytuowanym.

W kwietniu 1979 r. czterystu mieszkańców Grudziądza wysłało list do Sejmu, by zamiast uroczyście obchodzić 35-lecie Polski Ludowej zajęto się tak prozaicznym problemem jak to, że w sklepach brakuje nawet kaszy, masła i oleju, a po mięso stoi się kilkanaście godzin w kolejce. | Łukasz Bertram

Pod presją wystąpień ulicznych i strajków władze wycofały się z tej decyzji. Wystąpienia czerwcowe miały jednak, jak wiadomo, doniosłe skutki polityczne. Obrona represjonowanych uczestników demonstracji stała się platformą powstania opozycji demokratycznej, która zaczęła formułować alternatywy dla gierkowskiej „drugiej Polski”.

Samorządni i podzieleni

Proponował ją z początku przede wszystkim Komitet Obrony Robotników, głosząc ideę samoorganizowania się społeczeństwa w działające jawnie, niezależne grupy i środowiska, które będą wywierały nacisk na władzę i zmuszały ją do ustępstw oraz kompromisu. Jednocześnie zarówno KOR, jak i Ruch Obrony Praw Człowieka i Obywatela nieustannie zabierały głos w sprawach bieżących, takich jak łamanie praw pracowniczych, potrzeba istnienia niezależnych od władz związków zawodowych, kwestia mieszkaniowa czy dramatyczny niedobór lekarstw. Latem 1980 roku działania tych nielicznych (1,5–2 tysiące) grup odważnych ludzi ze wszystkich środowisk opozycyjnych zbiegły się z potężnym wybuchem społecznego niezadowolenia, ukoronowanych strajkiem w Stoczni Gdańskiej, powołaniem Międzyzakładowego Komitetu Strajkowego, porozumieniami sierpniowymi i wreszcie narodzinami wielomilionowego Niezależnego Samorządnego Związku Zawodowego „Solidarność”.

„Solidarność” nie była zaś tylko masowym protestem wobec złych warunków życia i propagandowemu zakłamaniu, a także manifestacją pragnienia podmiotowości w życiu publicznym. Różni badacze zwracali uwagę, że latem 1980 roku zbuntowały się grupy – nazywane nową klasą średnią albo robotniczą – których potrzeby i aspiracje zostały rozbudzone przez awans i modernizację lat 70. Stoczniowcy strajkujący w sierpniu 1980 roku mówili często innym, dojrzalszym językiem niż protestujący dziesięć lat wcześniej. Kryzys drugiej połowy tej dekady sprawił, że oczekiwania zbudowane na lepszym wykształceniu oraz osiągnięciach PRL-owskiego welfare state nie mogły jednak zostać w pełni zaspokojone. We wrześniu i październiku 1981 roku obradował w Gdańsku I Krajowy Zjazd Delegatów „S”. Około połowa z nich była pochodzenia robotniczego, podobny odsetek posiadał też wyższe wykształcenie, również około 50 procent miało poniżej 35 lat [15]. Zarówno dla młodych robotników, jak i techników czy inżynierów idea „drugiej Polski” była z różnych względów atrakcyjna. Kiedy jej realizacja się załamała, poszukiwali oni nie tylko dróg buntu, lecz pragnęli czegoś w jej miejsce.

Właśnie na Zjeździe „Solidarność” zaproponowała alternatywę w postaci uchwały programowej. Naczelną zasadą było w niej ludowładztwo oraz oparcie gospodarki nie o centralizm, lecz o samodzielne i samorządne przedsiębiorstwa zarządzane przez załogi, a także idei uspołecznienia planu – tworzenia go w porozumieniu ze społeczeństwem. Postulowano powołanie Społecznej Rady Gospodarki Narodowej oceniającą sytuację gospodarczą i politykę władz, aktywną politykę socjalną nakierowaną na interesy najsłabszych i najbiedniejszych oraz przeciwdziałającą nierównościom na przykład regionalnym. W programie zawarto wiele innych kwestii szczegółowych (prawo pracy, ekologia, mieszkalnictwo), akcentując przy tym wartości egalitarystyczne. Na plan pierwszy wysuwało się natomiast hasło „Samorządnej Rzeczpospolitej”, porządku opartego na pluralistycznej wielości niezależnych od władz inicjatyw i środowisk: zawodowych, terytorialnych etc.

Gdańsk, sierpień 1980. Robotnik przed tablicą z wycinkami z zagranicznych gazet piszących o strajku w Stoczni Gdańskiej. Fot. Ośrodek KARTA.

Sam zjazd był przy tym rozsadnikiem pluralizmu, do jakiego Polacy w sferze publicznej nie byli przyzwyczajeni. Wybory przewodniczącego Związku, które wygrał Lech Wałęsa, były realną konfrontacją kilku konkurentów o różnych osobowościach i koncepcjach. Trwały gorące dyskusje między alternatywnymi programami gospodarczymi. Wydawane za zgodą władz Zjazdu pismo „Pełzający Manipulo” zamieściło ostrą satyrę na to zgromadzenie, w stylu, który całkowicie zrywał ze sztampą prasowych enuncjacji o plenach i konferencjach PZPR. W artykule trwał 384. dzień obrad, budowano Pomnik Ofiar Zjazdu, delegaci prosili o azyl na stołówce, a „porządek otworzył się sam” [16]. Jednocześnie ujawniały się napięcia, których nie da się jednak sprowadzić do takich krotochwili. W wypowiedziach delegatów pobrzmiewały obawy o oderwanie się kierownictwa związku od robotniczych załóg, a także uprzedzenia antyinteligenckie. Granica między ludowym dążeniem ku podmiotowości a destrukcyjnym resentymentem antyinteligenckim mogła tu być bardzo cienka. Wniosek o podjęcie uchwały z podziękowaniem dla KOR-u spotkał się ze sprzeciwem części delegatów, których antykomunizm przegryzał się w jednym sosie z nacjonalizmem i bigoterią. W tym samym czasie wśród mniejszości białoruskiej zrodził się dystans do opozycji w związku z silnym wiązaniem w łonie „S” pojęć „Polaka” i „katolika” [17]. W Związku ścierały się prądy radykalnej rewindykacji socjalnej i narodowej z nastawieniem bardziej ostrożnym i kompromisowym. Osobne zalążki organizacyjne powoływali jesienią 1981 roku aktywiści o nastawieniu bardziej prawicowo-konserwatywnym (na przykład egzotyczny z dzisiejszej perspektywy tercet Jarosław Kaczyński, Bronisław Komorowski i Antoni Macierewicz) oraz ich bardziej lewicowi oponenci. Z tymi różnicami ideowymi nierozerwalnie łączyły się osobiste niesnaski, zawiści, kompleksy oraz ambicje.

Konfrontacja nieudanej budowy „drugiej Polski” z niezrealizowaną ideą „Samorządnej Rzeczpospolitej” przypomina trochę pojedynek fantomów wielkich społecznych nadziei. | Łukasz Bertram

* * *

„Solidarność” jako idylliczny azyl, w którym robotniczy lew (albo jagnię) czule obejmował inteligenckie jagnię (albo lwa), a Polacy masowo przemienili się w niezależne i samorządne anioły, to zatem wizja bajkowa, umocniona przez stan wojenny, który przetrącił kark masowemu ruchowi, a jednocześnie zadziałał jako zamrażarka mitów. Ponadto dla wielu ludzi dekada gierkowska niewątpliwie mogła być najpiękniejszym czasem w życiu. Kolejne jednostki i grupy doświadczały wówczas awansu społecznego oraz trwałej – mimo wszystkich trudności – poprawy warunków życia. Ówczesna władza, zafascynowana postępem technologicznym, chyba rzeczywiście chciała zbudować porządek, w którym jej pozycja byłaby niezagrożona, ale społeczeństwo też coś z tego miało. Budowie Dworca Centralnego i innych inwestycji towarzyszył ostatni raz w polskim XX wieku duch modernizacyjnego romantyzmu i wiary w budowę dobra wspólnego – nawet jeśli dziś dobrze widzimy propagandowy fałsz, w którym je opakowano. Nostalgia za latami 70. albo obojętność dla ich ciemnych stron jest psychologicznie zrozumiała, gdy weźmie się pod uwagę doświadczenia tych, którzy nie załapali się do najlepszych wagonów ekspresu transformacji ustrojowej, a raczej zostali na niszczejących peronach miast, którym Gierek dał fabryki i urzędy wojewódzkie.

Konfrontacja nieudanej budowy „drugiej Polski” z niezrealizowaną ideą „Samorządnej Rzeczpospolitej” przypomina trochę pojedynek fantomów wielkich społecznych nadziei. Wnioskiem na dzisiaj wcale nie musi być odrzucenie wszystkich wielkich projektów oraz aktywnego państwa jako takiego. Nie chodzi też o to, by kanonizować każdy zachowany kawałek solidarnościowego styropianu. Na pewno jednak jako cel lepiej sprawdza się widmo pluralizmu i samorządności, wraz ze wszystkimi niedoskonałościami i konfliktami, niż mglista figura patriarchy.

 

Przypisy:

[1] „Księga listów PRL-u”, cz. 3, oprac. G. Sołtysiak, Warszawa 2005, s. 25–26.

[2] Tamże, s. 35.

[3] A. Friszke, „Polska Gierka”, Warszawa 1995, s. 32.

[4] „Historia gospodarcza Polski Ludowej”, Białystok 2005, s. 74.

[5] A. Friszke, „Polska…”, s. 32–33.

[6] „Księga listów…”, s. 89, 111.

[7] „Droga do «Solidarności»”, oprac. A. Dębska, Warszawa–Gdańsk 2010, s. 118.

[8] B. Tracz, „Polska Katanga czy socjalistyczne eldorado? Z problemów życia codziennego na Górnym Śląsku w latach 70. XX w.” [w:] „PRL na pochylni (1975–1980)”, red. M. Bukała, D. Iwaneczko, Rzeszów 2017, s. 425–426.

[9] „Droga…”, s. 62.

[10] Tamże, s. 136; „Księga listów…” s. 117.

[11] D. Jarosz, „Lata 1975–1980 w historii społeczeństwa polskiego. Trudności bilansu” [w:] „PRL na pochylni…”, s. 223.

[12] K. Kosiński, „Nastolatki ‘81. Świadomość młodzieży w epoce «Solidarności»”, Warszawa 2002.

[13] „PPN 1976–1981. Język niepodległości”, oprac. Ł. Bertram, Warszawa 2012, s. 50.

[14] P. Sasanka, „Czerwiec 1976 – kryzys do uniknięcia? Refleksja na temat (nie)wyciągania wniosków z przeszłości i siły uwarunkowań systemowych” [w:] „PRL na pochylni…”, s. 75.

[15] B. Kaliski, „«Antysocjalistyczne zbiorowisko»? I Krajowy Zjazd Delegatów NSZZ Solidarność”, Warszawa 2003, s. 33–34.

[16] Tamże, s. 110–111.

[17] Tamże, s. 50.

Tekst powstał dzięki wsparciu finansowemu Fundacji Towarzystwa Dziennikarskiego „Fundusz Mediów”.