Michał Szułdrzyński: Karolina Wigura próbowała kiedyś wyjaśnić dokładnie, czym jest symetryzm i kim są jego wrogowie. Ale chciałbym rozpocząć od pytania o punkt widzenia, z którego komentujesz obecną politykę.
Karolina Wigura: Ten punkt widzenia składa się z trzech przekonań, które charakteryzują również szerzej pojęte środowisko „Kultury Liberalnej”. Po pierwsze, media całodobowe i społecznościowe wymuszają zaostrzanie przekazów. Zatem, mimo że różnimy się między sobą w sposób namiętny, to powinniśmy wyrażać to w sposób nieradykalny. Dobrze ujął to Karol Modzelewski, który stwierdził, że nie ma sensu mówić do Jarosława Kaczyńskiego – mamy jednak obowiązek mówić do jego wyborców.
Po drugie, dla mnie i naszej redakcji absolutnie fundamentalnym założeniem jest przebijanie baniek społecznościowych – żeby nie mówić tylko do ludzi, którzy się ze mną zgadzają. Dla nas liberalizm jest pluralizmem. Oznacza wysłuchanie innych punktów widzenia, zwłaszcza tych, z którymi się nie zgadzamy. To nie oznacza braku własnych poglądów.
Trzecia kwestia została dobrze opisana przez Michała Matlaka w tekście z okazji 10. urodzin „Kultury Liberalnej”. Matlak pisze, że żyjemy dziś w „momencie aronowskim”, od nazwiska Raymonda Arona, który był „liberałem wątpiącym”. Chodzi zatem o sprzeciw przeciwko wszelkiemu dogmatyzmowi. Także dogmatyzmowi w zakresie tego, czym jest liberalizm.
Michał Szułdrzyński: A po której stronie sytuuje się Wojciech Sadurski – alarmistów czy symetrystów?
Wojciech Sadurski: Odpowiedź zależy od tego, jak zdefiniujemy tę dychotomię. Nie jestem złośliwy, ale pełen szacunku dla swoich oponentów. Dlatego to rozróżnienie pomiędzy dwoma grupami powinno opierać się na definicjach, które nikogo nie obrażają i nie mają charakteru protekcjonalnego. W polskim dyskursie istnieją trzy wyjaśnienia dychotomii „symetryzm–alarmizm”, z których tylko jedna jest słuszna.
Pierwsza wersja tego rozróżnienia przypisuje symetrystom pogląd, że PO i PiS są tak samo złe i siebie warte. Z takim rozróżnieniem się nie utożsamiam, gdyż takie rozumowanie uwłacza inteligencji symetrystów. Drugie rozróżnienie ma w większym stopniu charakter strategiczny i zakłada, że dla alarmistów najważniejsze jest odsunięcie PiS-u od władzy, w związku z tym nie powinno się wskazywać na żadne słabości opozycji. Symetryści zaś – zgodnie z tym ujęciem – mówią, że te wszystkie słabości należy wytykać. W tym znaczeniu jestem absolutnie symetrystą, gdyż nigdy nie sądziłem, że powinniśmy ignorować błędy strony, z którą sympatyzujemy. Takie rozumienie jest zatem obraźliwe dla tak zwanych „alarmistów”.
Jedyne rozróżnienie, które uważam za zasadne, mówi, że symetryści uważają, iż fundamentalny podział społeczny w Polsce jest typowym dla każdej demokracji konfliktem dwóch stron o różnych poglądach i wartościach. Alarmiści z kolei uważają, że jest to konfrontacja, w której stawką jest to, w jakich ramach ustrojowych ma toczyć się normalna konkurencja między rozmaitymi ideologiami. Czy to mają być ramy demokracji liberalnej, ograniczone konstytucyjnie, czy mają to być ramy plebiscytarnego autorytaryzmu?
Myślę, że siostry symetrystki i bracia symetryści zebrani tutaj uważają, że stan obecny jest normalny dla każdej demokracji. To błąd, bo obecnie nie kłócimy się o to, jaka będzie w Polsce oświata, wodociągi, koleje żelazne czy podatki, ale o to, czy będziemy mieli demokrację typu zachodniego, czy nie.
Powinniśmy być antyradykalni w świecie, który się radykalizuje. Media całodobowe i społecznościowe wymuszają zaostrzanie przekazów. Zatem, mimo że różnimy się między sobą w sposób namiętny, powinniśmy wyrażać to nieradykalnie. | Karolina Wigura
Michał Szułdrzyński: Przed rozpoczęciem debaty nazwałem Rafała Wosia „dumnym symetrystą”. Czy mam rację?
Rafał Woś: Jak najbardziej. Największym komplementem, jaki dostałem ostatnio od czytelników, było stwierdzenie, że kiedy ktoś mnie czyta, ma wrażenie, że to napisał człowiek wolny.
Rok 2015 wiązał się dla mnie ze zmianą redakcji z „Dziennika Gazety Prawnej” na „Politykę” i miałem wrażenie, że ze świata pełnego odcieni przeszedłem na barykadę. Znalazłem się w środowisku, w którym pewne rzeczy zostały już powiedziane, a role rozdane. Macie wybór pomiędzy gruszkami, a jabłkami – i nie ma nic więcej. Podobnie twierdzi profesor Sadurski, który mówi, że mamy do wyboru albo demokrację liberalną albo autorytaryzm. W tak opisanym świecie tylko idiota wybrałby brak wolności.
Problem polega na tym, że cały punkt wyjścia jest błędny, ale niestety w bardzo wielu ośrodkach polskiej opinii publicznej takiego stanowiska głosić nie wolno. W sytuacji, kiedy ktoś inny napisał scenariusz, według którego mamy myśleć, postępować i pisać, człowiek wolny musi się oburzyć. W tym sensie symetryzm jest dla mnie uczuciem prawdopodobnie bardzo podobnym do tego, które mieli ludzie pierwszej „Solidarności”. Oni przeżywali moment pierwszej wolności, w którym wreszcie nie musieli obstawiać jednej z wielu frakcji PZPR. Wreszcie można było myśleć podmiotowo, na własny rachunek i to właśnie robią symetryści.
Michał Szułdrzyński: Mam wrażenie, że spór, który państwo przedstawili w dużej mierze dotyczy oceny obecnej sytuacji politycznej. Alaramiści uważają, że to, co teraz się dzieje, jest czymś ponadstandardowym i w związku z tym nie mogą milczeć. Symetryści twierdzą, że nie należy odpowiadać radykalizmem na radykalizm i trzeba zachować swobodę myśli.
Ale może to jest coś więcej, czyli spór o rolę. O to, czy jest się dziennikarzem, publicystą, czy aktywnym działaczem?
Przemysław Szubartowicz: Wydaje mi się, że próbujemy skomplikować prostą sprawę. Całego tego sporu by nie było, gdyby PiS zachowywało się inaczej podczas pierwszych miesięcy u władzy. Tymczasem doszło do złamania Konstytucji, przekroczenia normy symbolicznej i formy, która definiuje liberalną demokrację i samą III Rzeczpospolitą. Wobec zwycięstwa PiS-u przyjęto różne postawy. Ludzie, którzy nazywani są „alarmistami”, uważają, że zostało złamane prawo i to pokazuje, że jesteśmy w zupełnie innym miejscu. Dla symetrystów sytuacja w zasadzie nie uległa zmianie i uznano, że władza po prostu jest bardziej radykalna i bezczelna w swoich działaniach, ale w istocie niewiele różni się od poprzedników.
Intelektualna uczciwość alarmisty polega na tym, żeby uznać obecny moment za nadzwyczajny, bo jest to władza perwersyjna. Dlaczego? Jeżeli kogoś złapiemy na bezeceństwie, to normalny człowiek natychmiast się czerwieni ze wstydu, stara się wytłumaczyć i odkupić swoje winy. „Dobra zmiana” także przekracza kolejne normy, ale reakcja polityków tego obozu jest zupełnie inna. Jak ekshibicjonista przyłapany na obnażaniu się – nie tylko nie są zawstydzeni, ale bezczelnie dumni.
Nie możemy przymykać oczu na to, że w demokracji urodziła się partia, która nie tylko łamie Konstytucję, ale wprowadza arsenał niedemokratycznych postulatów: straszenie LGBT, uchodźcami, tak aby w społeczeństwie podburzyć najpodlejsze instynkty. Nawet jeżeli nikt z nas nie siedzi w więzieniu i nie jest represjonowany, to przemoc symboliczna tej władzy w dłuższej perspektywie jest demoralizująca społecznie. Jeśli jakaś władza może złamać ustawę zasadniczą, to społeczeństwo po pewnym czasie uzna, że ustalone normy wcale nie są takie istotne.
Jeżeli ktoś tego nie dostrzega, to rzeczywiście żyjemy w dwóch różnych światach. Możemy sobie miło i kulturalnie rozmawiać, ale alarmista z symetrystą nie znajdą wspólnego języka.
Michał Szułdrzyński: Czyli nie będzie porozumienia?
Karolina Wigura: Organizując tę debatę, byłam przekonana, że jej tytuł jest do pewnego stopnia ironiczny. Że określenia „alarmiści” i „symetryści” to tylko łatki, rodzaj gombrowiczowskich gąb. Wychodzi na to, że ani trochę.
Perspektywa Przemysława Szubartowicza jest ciekawa. Ale też całkowicie błędna, bo powtarza argumenty przeciwko symetrystom, które nie mają zaczepienia w rzeczywistości. Nikt tutaj nigdy nie pochwalił PiS-u za to, że łamie Konstytucję.
W istocie spór pomiędzy alarmistami i symetrystami toczy się o to, czy opozycja ma być dogmatyczna, czy też ma być przestrzenią wolnych idei. A szerzej, jest to spór o prawo do wolności myślenia. O to, czy w polskiej debacie publicznej mamy prawo do zgłaszania nowych idei, które nie będą natychmiast neutralizowane, tylko dlatego, że dotąd nikt tak nie myślał.
Warto, żeby opozycja w Polsce miała silne spoiwo. Tym spoiwem może być refleksja na temat państwa. Najważniejsza dla opozycji w roku wyborczym jest następująca kwestia. Wiemy, że państwo sprzed 2015 roku przestało odpowiadać Polakom. Stąd ich wybór. Wiemy też, że PiS – często stawiając świetne diagnozy – zaproponował szkodliwe lekarstwa. W takim razie, jakie państwo chcemy zbudować na kolejne trzydzieści lat III RP? Wartościowe odpowiedzi są możliwe. Ale udzielić ich będziemy mogli tylko pod warunkiem, że przestaniemy nawzajem zaganiać się do szeregu.
Przemysław Szubartowicz: To, że według pani moja perspektywa jest oderwana od rzeczywistości, to nawet lepiej, bo z kosmosu wszystko widać dokładniej. W ogóle nie neguję potrzeby dyskusji o opozycji, o wykluczeniu i biedzie III RP, tego kto „był głupi”, a kto nie. Mówię tylko o tym, że w 2015 roku zwyciężyła formacja, która zanegowała pewien fundament i w pewnym stopniu sama wykluczyła się z demokracji.
Wojciech Sadurski: W takich dyskusjach kluczowe jest uniknięcie pewnego narcyzmu połączonego z syndromem oblężonej twierdzy. Jestem mniej wolny niż Rafał Woś, bo jego wyrzucili z redakcji „Polityki”? Jestem tak samo wolny jak pan Woś i jestem przekonany, że tak samo myśli o sobie reszta dyskutantów. Przypisywanie sobie monopolu na wolność i wyższość moralną jest sposobem na stracenie szacunku do oponentów.
Zgadzam się z Karoliną Wigurą, że ważna jest dyskusja o dzisiejszej opozycji, ale ona jest wtórna wobec diagnozy obecnej sytuacji w Polsce. Gdy ja zakreślam ramy demokracji liberalnej i autorytaryzmu, to w żaden sposób nie stygmatyzuję moich oponentów. Bo są przecież osoby, które otwarcie, szczerze i inteligentnie bronią demokracji nieliberalnej, gdzie – jak na Węgrzech – większość decyduje o wszystkim i ramy systemu mogą być dowolnie zmieniane przez władzę. To jest jednak propozycja, z którą głęboko się nie zgadzam, a którą Polakom oferuje Jarosław Kaczyński. Takie postawienie sprawy nie jest moralnie dyskredytujące, tylko uczciwie mówi o co toczy się walka.
Fakt, że nie zgadzam się z drugą stroną, nie oznacza, że czegokolwiek komukolwiek zabraniam. Nie mam takiej możliwości. A więc bez poczucia oblężonej twierdzy, proszę. Obniżmy psychologiczny dramatyzm dyskusji.
Myślę, że siostry symetrystki i bracia symetryści zebrani tutaj uważają, że stan obecny jest normalny dla każdej demokracji. To błąd, bo obecnie nie kłócimy się o to, jaka będzie w Polsce oświata, wodociągi, koleje żelazne czy podatki, ale o to, czy będziemy mieli demokrację typu zachodniego, czy nie. | Wojciech Sadurski
Rafał Woś: Bardzo mi pan Sadurski przypomniał „Antygonę” Sofoklesa. W sytuacji buntu, autorytarny władca – w tym wypadku władca dyskursu – natychmiast zaczyna szukać przyczyny. Nie może zrozumieć, że bunt bierze się po prostu stąd, że ktoś uważa inaczej, ale musi mieć jakieś inne źródła. Tym źródłem musi być narcyzm, albo – co sam często słyszę – chęć uzyskania jakichś korzyści. „Symetryzuje, więc na pewno chce dostać posadę w telewizji publicznej”.
Nieprawda, my po prostu widzimy sprawy inaczej niż wy. Pan Sadurski chciałby, żebym wybierał tylko między jabłkami i gruszkami, bo pan widzi jedynie – co dziwi mnie w przypadku profesora konstytucjonalisty – tylko dwa ustroje: liberalną demokrację i nieliberalną demokrację. A ja, proszę pana, jestem zwolennikiem demokratycznego socjalizmu. I co mi pan zrobi?
Michał Szułdrzyński: Wciąż niejasne jest dla mnie, czy to dyskusja na temat tego, jak oceniamy bieżącą sytuację polityczną, czy jak w ogóle definiujemy rolę dziennikarza, publicysty, komentatora? Jeśli dobrze zrozumiałem wypowiedzi Przemysława Szubartowicza i Wojciecha Sadurskiego – sytuacja jest tak dramatyczna, że ich zdaniem nie wolno stać z boku.
Rafał Woś: Mi alarmiści kojarzą się z zepsutym GPS-em. GPS działa tak, że kiedy zjedziecie z drogi, którą wam wyznacza, nie zaczyna na was krzyczeć: „Ty kretynie! Nie potrafisz korzystać z wolności, już nie wrócisz z tej drogi”. Zadaniem GPS-u – w tym wypadku publicysty czy komentatora – jest wyznaczyć drogę do celu z tego miejsca, w którym samochód się znalazł, a nie z tego, w którym chcielibyśmy, żeby był.
Alarmiści tymczasem nie mogą zrozumieć, że w 2015 roku Polki i Polacy zdecydowali, że chcą tego rządu. Pogódźcie się z tym. I to wy – alarmiści – jesteście w tym wypadku oblężoną twierdzą, bo zajmujecie stanowisko odmienne od większości wyborców.
Nawet tygodnik „Polityka”, w którym wówczas pracowałem, publikował sondaże pokazujące, jak ludzie oceniają rządy PiS-u. Okazało się, że nie oceniają ich tak jak alarmiści, w kategoriach absolutnego dobra lub zła. Większość ludzi ocenia trochę dobrze, trochę źle i chcą mieć do tego prawo. Wolny obywatel chce móc dokonać całościowej oceny. Chce zważyć: z jednej strony PiS-owską awanturę o sądy, a z drugiej – fakt, że od roku 2015 zmniejszyły się w Polsce nierówności społeczne mierzone przez porównanie górnych i dolnych 20 procent społeczeństwa. Po raz pierwszy od dawna i to i wśród mężczyzn, i wśród kobiet.
Albo inny fakt: długość pracy Polek i Polaków badana przez OECD. W latach 2016 i 2017 po raz pierwszy od dawna spadła liczba przepracowanych godzin. Ale wy nie pozwalacie ludziom na takie oceny, bo przecież PiS złamało Konstytucję i nic innego nie powinno ludzi interesować. I z tego powodu się z wami nie zgadzam.
Mi alarmiści kojarzą się z zepsutym GPS-em. GPS działa tak, że kiedy zjedziecie z drogi, którą wam wyznacza, nie zaczyna na was krzyczeć: „Ty kretynie! Nie potrafisz korzystać z wolności, już nie wrócisz z tej drogi”. Zadaniem GPS-u – w tym wypadku publicysty czy komentatora – jest wyznaczyć drogę do celu z tego miejsca, w którym samochód się znalazł, a nie z tego, w którym chcielibyśmy, żeby był. | Rafał Woś
Karolina Wigura: Wychodzi na to, że każdy z nas mówi do trochę innej publiczności. Być może fani Wojciecha Sadurskiego wcale nie chcą słuchać mnie, a moi fani nie chcą słuchać jego. Bardzo możliwe, że tak samo jest ze mną i Rafałem Wosiem. Czy to źle? Nie, pod warunkiem, że zachowamy szacunek do siebie nawzajem.
Przemysław Szubartowicz: Odniosę się do argumentu mówiącego, że skoro wygrało PiS, to musimy się z tym pogodzić, ponieważ większość wyborców tak zdecydowała. Jest taki film Woody’ego Allena, „Bananowy czubek”, opowiadający o pewnym południowoamerykańskim rewolucjoniście, który chce obalić dyktatora. Wreszcie zdobywa władzę, ale kiedy współpracownicy mówią, że teraz czas na organizację wyborów, on odpowiada, że „państwo to ja” i wybory będą wtedy, kiedy on chce. Co więcej, od dzisiaj wszystkie dzieci mają po 16 lat, bieliznę nosimy na ubraniu, żeby było widać, czy jest czysta, a językiem urzędowym zostaje szwedzki.
Oczywiście należy akceptować to, że jakiś polityk zdobywa władzę, ale do momentu, kiedy nie zacznie łamać prawa, zasad demokracji czy zapisów konstytucji. Jeśli tak się dzieje i władza wybrana demokratycznie zaczyna wykraczać poza tak rozumianą strukturę konstytucyjną, ten argument upada.
Michał Szułdrzyński: Mnie także niektórzy czasami nazywają symetrystą. Nie mam nic przeciwko ludziom, którzy chodzą w marszach Komitetu Obrony Demokracji, bo uważam, że to absolutnie uzasadniona działalność obywatelska. Tak samo, kiedy ktoś chce działać w klubach „Gazety Polskiej”, ma do tego obywatelskie prawo. Mam jednak wrażenie, że – i dlatego symetryzm jest mi czasami bliski – że uprawiając zawód dziennikarza, nie zapisałem się do tej wojny. To była świadoma decyzja, bo gdybym chciał obalać lub wspierać rząd, przyłączyłby się do tej lub innej partii. Dziennikarzowi czy publicyście wolno mniej – to jest osoba, która ma na chłodno opisywać rzeczywistość. A kiedy sam opisujący staje się elementem sporu, efektem jest całkowite zagmatwanie.
Przemysław Szubartowicz: Moim zdaniem należy te dwie role rozdzielić. Dziennikarz jest kronikarzem. Ale jeśli ktoś zdecydował się być publicystą lub felietonistą, czyli kimś, kto wyraża siebie poprzez opisywanie rzeczywistości, którą obserwuje, wówczas powinien się w tę rzeczywistość zaangażować. Nie jest tak, że jeśli Seweryn Blumsztajn idzie na demonstrację KOD-u, albo ja piszę tekst o tym, że PiS przekroczyło wszystkie granice, to łamiemy jakieś normy dziennikarskie. Wprost przeciwnie – publicysta, który jest obywatelem Polski, ma – zwłaszcza obecnie – jakieś powinności i dobrze, że je wypełnia.
Dziennikarz jest kronikarzem. Ale jeśli ktoś zdecydował się być publicystą lub felietonistą, czyli kimś, kto wyraża siebie poprzez opisywanie rzeczywistości, którą obserwuje, wówczas powinien się w tę rzeczywistość zaangażować. | Przemysław Szubartowicz
Rafał Woś: Droga symetrysty, to droga kogoś, kto nie zgadza się z logiką – jesteś albo z nami, albo przeciwko nam. Publicyści powinni spełniać raczej rolę funkcjonującego GPS-a niż kogoś, kto krzyczy na kierowcę. I nie powinni wchodzić na barykady.
Przyznaję jednak, że są takie momenty, kiedy cieszę się, że PiS wygrało wybory. Na przykład wówczas, gdy Henryka Bochniarz mówi, że zbyt długo godziliśmy się na to, aby nauczyciele pracowali za zbyt małe pieniądze. Przypominam sobie wtedy bardzo wiele jej wypowiedzi, które szły dokładnie w przeciwną stronę. Mam wrażenie, że bez PiS-u u władzy liberałowie nie mówiliby takich rzeczy, bo nie byłoby siły, która mogłaby ich do tego zmusić.
Gratuluję także wszystkim tym – i mówię to bez ironii – którzy pod wpływem rządów PiS-u odkryli w sobie potrzebę wyjścia na ulicę i aktywności obywatelskiej częstszej niż wrzucenie kartki wyborczej raz na cztery lata. To bardzo dobrze, że chodzicie na manifestacje, także dlatego, że macie okazję doświadczyć czegoś, czego wcześniej nie doświadczaliście, a czego doświadczali inni ludzie. Mam znajomego anarchistę, który chodzi na rozmaite demonstracje od początku transformacji. Powiedział mi, że z pewnym rozbawieniem widzi to, jak ludzie odkrywają brutalność polskiej policji i dzielą się tymi odkryciami w mediach społecznościowych. Może wcześniej nie wiedzieli, bo nie chodzili na demonstracje. My wiemy – mówił mój znajomy – że policja była brutalna za Tuska i jest brutalna za Kaczyńskiego.
Potraktujcie rządy PiS-u jako szansę. Możecie zobaczyć teraz, jak to jest być w opozycji i może lepiej zrozumieć ludzi, którzy w 2010 roku wychodzili na Krakowskie Przedmieście. Teraz wy jesteście w tej samej sytuacji, teraz wy jesteście w mniejszości. To doświadczenie bardzo was rozwinie i być może uczyni z was lepszych demokratów. To również jest coś dobrego, co wynika z rządów PiS-u.
Wojciech Sadurski: Zacznę od zagadnienia etykiet: „alarmiści” i „symetryści”. Oczywiście jest to – jak powiedziała Karolina Wigura – do pewnego stopnia ironiczne. Starałem się jednak zasugerować, chyba kompletnie bez powodzenia, że możemy poza tymi etykietkami doszukać się realnych, istotnych podziałów. I na dodatek podziałów kreślonych bez złośliwości, z szacunkiem dla oponenta. Jest to podział z jednej strony na tych, którzy uważają, że mamy do czynienia z absolutnie fundamentalnym sporem dotyczącym ustroju Polski. Z drugiej zaś strony są ci, którzy uważają, że spór nie jest aż tak fundamentalny i nie dotyczy ustroju, lecz rozmaitych polityk. Ja stoję w tej pierwszej grupie i uważam, że moi oponenci popełniają wielki błąd nie dostrzegając wagi tego konfliktu.
Po drugie, usłyszałem od Rafała Wosia argument mówiący, że „nie przyjęliśmy do wiadomości zwycięstwa PiS-u”. Stwierdzenie, że fundamentalna krytyka PiS-u i tego, co zrobili z ustrojem, jest oznaką nieprzyjęcia do wiadomości ich wygranej, oznacza niezrozumienie dla fundamentalnych zasad demokracji. Dopóki władza nie łamie konstytucji, uważam ją za prawowitą, ale mam prawo fundamentalnie się z nią nie zgadzać. Rafał Woś tymczasem bierze moją krytykę za odmowę uznania legalności tej władzy, a zatem odmowę przyjęcia do wiadomości faktu, że wygrała wybory. To błąd.
I wreszcie sprawa numer trzy to kwestia wolności. Uważam się – choć może to być fałszywa świadomość – za całkowicie wolnego człowieka. Stawianie mi zarzutu, że chciałbym ograniczać wolność innym, zakrawa na żart w sytuacji, kiedy obecnie mam w Polsce cztery sprawy o zniesławienie lub znieważenie: dwie karne, jedną cywilną i jedną dyscyplinarną. Rafał Woś zarzuca mi, że czegoś komuś zakazuję tylko dlatego, że rysuję podział między demokracją liberalną i nieliberalną, a o jego demokratycznym socjalizmie nie wspominam. To może być dowód mojej niedoskonałości, ale zaręczam panu: niczego nie zakazuję, nie zabraniam i nie wykluczam. A w swojej pysze uważam się za człowieka tak samo wolnego jak pan.
Karolina Wigura: Nasza dyskusja w największej mierze dotyczy sporu między nadzieją a determinizmem. Podziały, które ujawniły się w tej dyskusji, są nie tylko ironicznymi etykietkami. Są prawdziwe. Ale ostatecznie różnica między alarmistami a symetrystami sprowadza się do tego, czy mamy nadzieję na przyszłość. Czy zakładamy, że droga, na której jesteśmy, ma tylko jeden koniec, że już na zawsze zeszliśmy ze ścieżki demokratycznego państwa prawa. Czy też, że dzisiejszy kryzys uczyni nas silniejszymi. Że będziemy mogli pójść z niej w lepszą stronę.
Osobiście opowiadam się po stronie nadziei. Jarosław Kuisz w „Końcu pokoleń podległości” pisał o politycznym znaczeniu młodych Polaków. Kiedy patrzyłam na protesty w obronie sądownictwa dwa lata temu, strajk klimatyczny w ubiegłym miesiącu, kiedy śledzę pracę prawników młodszego pokolenia, broniących polskiej praworządności – na przykład tych z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich i z inicjatywy Wolne Sądy, pozwala mi to z odwagą patrzeć w przyszłość. Mamy zbyt mało ufności we własne społeczeństwo. Młode pokolenia Polaków, które wychowały się we własnym państwie, doskonale wiedzą, czym jest demokracja. I będą potrafiły pokazać politykom gotowym łamać Konstytucję, na czym ona polega. Niezależnie, czy będzie to Jarosław Kaczyński, czy ktokolwiek inny.