„Czasy poważnej dyskusji o polityce społecznej zaczęły się i zakończyły przy okazji 500+”, napisał w „Rzeczpospolitej” Paweł Kowal . Trudno się nie zgodzić, ale destrukcyjna siła interwencyjnych działań rządu nie kończy się na polityce społecznej. Kompromitowane jest zaangażowanie państwa w gospodarkę w ogóle.

Serce zamiast rozumu?

1 kwietnia minęły dokładnie trzy lata od czasu wprowadzenia programu Rodzina 500+. Z tej okazji na specjalnej uroczystości w Puławach premier Morawiecki nie tylko chwalił się samym programem, ale próbował tłumaczyć, czemu tak naprawdę ma on służyć. Była to niestety próba nieudana.

W krótkim wystąpieniu szef rządu powoływał się na swoje spotkania z wyborcami , przytaczając ich osobiste historie. I tak jedna pani, samotna mama czwórki dzieci zarabiająca „około 2 tysięcy na rękę”, dzięki programowi ma de facto drugą pensję. W Rudzie Śląskiej z kolei premier spotkał rodzinę z trójką dzieci, w której 7-letni chłopiec ma orzeczoną niepełnosprawność. W tej rodzinie 500 złotych od państwa pozwoliło wykupić dodatkową terapię, która „wyciągnęła” chłopca „z jego problemów”. „W dużym stopniu”, dodał premier.

Nie mam wątpliwości, że takich historii – o tym jak 500 złotych pozwoliło kupić leki, książki czy po prostu odłożyć pieniądze na później – są tysiące. Ale tak byłoby z każdym „programem”, który dawałby ludziom dodatkowe, wolne środki. Piszę „programem” w cudzysłowie, ponieważ jako program Rodzina 500+ powinna stawiać sobie jakieś cele, z których realizacji rząd mógłby być rozliczany. A tak niestety nie jest.

Jak 500+ wpisuje się w szerszy plan rozwoju kraju? O tym premier w swoim wystąpieniu nie wspomniał. Dowiedzieliśmy się za to, że „jest nie tylko programem prorodzinnym, ale jest też programem propaństwowym. Bo państwo polskie, które na bok odkłada rodziny, to nie jest państwo z sercem. A my budujemy państwo z sercem”. Co to dokładnie znaczy – nie wiadomo.

Wiadomo natomiast – o czym pisze Kowal – że „w czasach «dobrej zmiany» polityka społeczna państwa jest koncertem obietnic wymyślonych dzień wcześniej w biurze spin doktorów”. Dziś nikt już nie zastanawia się nad systemowymi zmianami mającymi pomóc tej czy innej grupie społecznej, bo natychmiast ktoś zaproponuje prosty i z pozoru atrakcyjny transfer pieniędzy – a dokładniej: arbitralnej sumy wymyślonej przy Alejach Ujazdowskich, Wiejskiej czy Nowogrodzkiej. Przykładem takiej polityki było 300 złotych „piórnikowego”, ogłoszone przed wyborami samorządowymi w „piątce Morawieckiego”, a teraz jest to „trzynasta emerytura” w ramach „piątki Kaczyńskiego”.

„Właściwie nie wiadomo, dlaczego PiS postawiło na takie, a nie inne obietnice wyborcze. Nie stoi za nimi żadna głębsza analiza, badanie czy sens”, pisze Bartek Godusławski, dziennikarz ekonomiczny „Dziennika Gazety Prawnej” . A w przypadku emerytów, sensu brakuje podwójnie, bo, jak wylicza Godusławski, średnio ta grupa ma wyższy dochód rozporządzalny niż ogół populacji (1630 wobec 1598 złotych), a odsetek skrajnie ubogich wśród Polaków powyżej 65 roku życia jest niższy niż w grupie między 18. a 64. rokiem życia. Oczywiście, jest wśród emerytów wiele osób biednych, samotnych, pozbawionych dostępu do właściwej opieki socjalnej czy zdrowotnej. Wszystko to prawda, ale „trzynasta emerytura” ich problemów nie rozwiąże, a przy okazji doprowadzi do przelania miliardów złotych na konta osób, które akurat takiej pomocy nie potrzebują.

Dziś nikt już nie zastanawia się nad systemowymi zmianami mającymi pomóc tej czy innej grupie społecznej, bo natychmiast ktoś zaproponuje prosty i z pozoru atrakcyjny transfer pieniędzy – a dokładniej: arbitralnej sumy wymyślonej przy Alejach Ujazdowskich, Wiejskiej czy Nowogrodzkiej. | Łukasz Pawłowski

Polski niemiecki samochód elektryczny

Te ostrzeżenia powinny budzić tym większy niepokój, kiedy przyjrzymy się stanowi realizacji ambitnych projektów gospodarczych rządu. Jednym z najhuczniej ogłaszanych był projekt budowy „polskiego” samochodu elektrycznego. Elektromobilność miała być zdaniem Mateusza Morawieckiego „kołem zamachowym” całej gospodarki.

Tymczasem dwa i pół roku po powołaniu spółki ElectroMobility Poland (EMP) – młodszej od programu 500+ niemal równo o sześć miesięcy – kolejne doniesienia z frontu budowy polskiego „elektryka” mogą wywoływać co najwyżej zażenowanie, uśmiech lub wściekłość.

Oto kilka przykładów z brzegu. Prezes firmy Piotr Zaremba od dłuższego czasu zapowiada wybudowanie fabryki, która zajmie się produkcją. O ile jednak jeszcze przed rokiem twierdził, że koszty jej budowy „zaczynają się od miliarda złotych” , o tyle obecnie mówi już o 2 miliardach . Równie ciekawe zmiany zachodzą w horyzoncie czasowym całego przedsięwzięcia. I pomijam już fakt, że zgodnie z pierwszymi zapowiedziami już dawno powinniśmy zobaczyć gotowe prototypy auta.

Rok temu prezes Zaremba tłumaczył, że „na przejście drogi od koncepcji do uruchomienia produkcji samochodu najlepsi potrzebują mniej więcej 5 lat”. A to dlatego, że trzeba najpierw zaprojektować i skonstruować prototyp, przeprowadzić pierwsze testy, naprawić błędy, wyprodukować krótką serię poprawionego auta, znów testować, a dopiero potem rozpocząć starania o homologację i ewentualnie ruszać z produkcją.

Dziś dowiadujemy się, że nowa fabryka ruszy z produkcją już na przełomie lat 2022 i 2023, czyli za nieco ponad 3,5 roku! I to od razu w liczbie 100 tysięcy egzemplarzy rocznie, która potem wzrośnie do 200 tysięcy sztuk. A to wszystko mimo faktu, że nawet projektu „polskiego” auta nikt jeszcze nie widział. Cudzysłów jest w tym miejscu jak najbardziej uzasadniony, bo ledwie przed kilkoma tygodniami EMP ogłosiła, że „integratorem technicznym” projektu, odpowiedzialnym za koordynację procesu technologicznego i wprowadzenie samochodu na rynek, zostanie… niemiecka firma EDAG Engineering.

Podobnie jak w przypadku programu 500+, tak i przy projekcie budowy polskiego samochodu elektrycznego, nikt nie odpowiedział sobie pytanie – po co? | Łukasz Pawłowski

Przelewy to nie polityka

Co jednak ma wspólnego program Rodzina 500+ z planami budowy „polskiego” samochodu elektrycznego? I jeden, i drugi program nie opiera się na konkretnych i możliwych do realizacji celach. O ile jednak pierwszy z nich ogranicza się do prostego transferu środków z miejsca A do B, drugi wymaga oparcia się na realnych zasobach ludzkich i technologicznych, którymi – jak się okazało – Polska nie dysponuje i których nie da się zbudować w krótkim czasie. W obliczu niemocy dokonuje więc transferu środków do innego podmiotu – w tym wypadku niemieckiej firmy – który ma wziąć ciężar na siebie. Z analogicznym mechanizmem mamy do czynienia z programem 500+ – państwo nie jest w stanie stworzyć systemu edukacji czy opieki zdrowotnej na dobrym poziomie, więc przelewa obywatelom środki, by te usługi kupili sobie na rynku prywatnym.

Wreszcie, podobnie jak w przypadku programu 500+, tak i przy projekcie budowy polskiego samochodu elektrycznego nikt nie odpowiedział sobie pytanie – po co? Czy polska marka motoryzacyjna to cel, który naprawdę ma szansę przynieść zyski całej gospodarce? Jakie zyski i w jakim horyzoncie czasowym ma przynosić produkcja, abyśmy uznali, że projekt się udał?

„Nasza polityka nie jest oparta o wiedzę, badania, ale widzi mi się i pseudonaukową publicystykę”, pisze wspomniany już Bartek Godusławski, powołując się na ekonomistę Michała Brzezińskiego. Skutkiem takich działań będzie nie tylko kompromitacja polityki socjalnej, ale szerzej – aktywnej i przemyślanej roli państwa w gospodarce.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: materiały prasowe PiS.