Szanowni Państwo,

gdy oddajemy ten numer do publikacji, w całym kraju strajkują tysiące publicznych szkół i przedszkoli. Dzieci zostały z rodzicami, którzy mimo wszystko starają się pracować. Jednocześnie strajkują kierowcy taksówek i rolnicy. Tego rodzaju protestów, w takim połączeniu, nie widzieliśmy w Polsce od lat. Siłą rzeczy nasuwa się pytanie: czy tym, co przyniosły rządy Prawa i Sprawiedliwości, jest przede wszystkim chaos instytucjonalny i anarchizacja państwa? I jak ma się ten stan rzeczy do składanych przez partię obietnic głębokich i odważnych reform państwa?

Gdy zastanawiamy się, co łączy ugrupowania i polityków tak różnych jak Liga Północna we Włoszech, Fidesz na Węgrzech, Front Narodowy we Francji, PiS w Polsce czy twardych zwolenników brexitu w Zjednoczonym Królestwie, wydaje się, że przede wszystkim jedno. Wszystkie te polityczne podmioty budowały swoją popularność na obietnicy tego samego. Najklarowniej została ona wyrażona w haśle autorów kampanii na rzecz brexitu. „Take back control” – odzyskaj kontrolę – to pod wpływem tego sloganu ponad połowa brytyjskich wyborców zagłosowała za wyjściem z Unii Europejskiej. Łudząco podobną zapowiedź zawierały jednak także hasła Ligi Północnej: „Włosi przede wszystkim”; Frontu Narodowego: „W imię Ludu”; czy PiS-u, obiecującego „obronę narodowej suwerenności”. Każde z tych haseł zapowiadało przejęcia władzy przez partię, która zapanuje nad rzeczywistością i przywróci sprawiedliwy – dla danej wspólnoty narodowej – porządek.

W Polsce reprezentanci Prawa i Sprawiedliwości podkreślali, że kapitał ma narodowość, a w związku z tym należy polonizować strategicznie ważne sektory gospodarcze, między innymi banki czy media. Kiedy Mateusz Morawiecki ogłaszał Strategię Odpowiedzialnego Rozwoju, słyszeliśmy o konieczności porzucenia „dryfu rozwojowego”, wyjścia z „pułapki średniego rozwoju” i przekształcenia Polski z podwykonawcy globalnych korporacji w twórcę nowoczesnych technologii narzucającego swoje warunki innym. O zapowiedziach odzyskiwania podmiotowości i stawiania czoła większym, silniejszym państwom na arenie europejskiej nie trzeba chyba nawet przypominać.

Ze wszystkich tych obietnic niewiele zostało. Z planu polonizacji mediów (w którym chodziło między innymi o przejęcie stacji TVN) rząd wycofał się po proteście amerykańskiej ambasador. Na skutek jej interwencji złagodził zresztą także stanowisko wobec innego amerykańskiego giganta – Ubera, co z kolei wywołało protesty taksówkarzy. Z kolei, aby przekonać do inwestycji w Polsce Mercedesa, gabinet Beaty Szydło wsparł niemiecką firmę dotacją przekraczającą 80 milionów złotych z publicznych pieniędzy . Odzyskiwanie podmiotowości na forum europejskim i światowym także nie zakończyło się powodzeniem, czego najlepszym dowodem była niedawna konferencja bliskowschodnia w Warszawie i wcześniejszy gigantyczny kryzys w relacjach z Izraelem po zmianie ustawy o IPN. Wspomnijmy jeszcze o polityce migracyjnej – rzekomo bezkompromisowej, a w rzeczywistości bardzo liberalnej, o czym pisaliśmy w jednym z naszych poprzednich numerów.

Ale polski rząd nie jest jedynym, który przekonał się, że prężenie muskułów nie wystarczy w konfrontacji z globalną rzeczywistością. O iluzoryczności „odzyskiwania kontroli” boleśnie przekonuje się Wielka Brytania, kraj o wiele od Polski potężniejszy. Z kolei Viktor Orbán na Węgrzech może pomstować na Unię Europejską, ale jednocześnie zdecydowanie łagodzi przepisy kodeksu pracy, spełniając oczekiwania zachodnich przedsiębiorstw. Włoski rząd może zapowiadać znaczne podniesienie świadczeń socjalnych, ale w obliczu presji ze strony Unii Europejskiej i rynków finansowych musiał się ze swoich zapowiedzi wycofać. Nawet Donald Trump, który jeszcze niedawno zapowiadał zamknięcie granicy z Meksykiem, aby odciąć drogę rzekomej fali nielegalnych imigrantów, musiał zmienić zdanie. Koszty takiej decyzji dla amerykańskiej gospodarki byłyby bowiem katastrofalne.

A to wszystko jedynie wierzchołek góry lodowej. W znakomitej książce „Moneyland” brytyjski dziennikarz Oliver Bullough pokazuje jeszcze jedną, być może największą, słabość demokratycznych rządów na całym świecie: niezdolność do kontroli przepływów ogromnych pieniędzy ukrytych przed organami wybranych przez nas władz przy pomocy różnych firm krzaków, kont bankowych i pośredników. „Moneyland to wróg każdej demokracji”, mówi Bullough w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim, ponieważ pozwala nie tylko ukrywać pieniądze, lecz także kupować wpływy i unikać kary. „Nie ma znaczenia, kto rządzi i jakie prawa wprowadzi, bo jeżeli jesteś wystarczająco bogaty, to i tak cię nie dotyczy”. Przykładów na potwierdzenie tej tezy, zarówno w książce, jak i w samej rozmowie, nie brakuje.

W podobnym tonie wypowiada się amerykański politolog Yascha Mounk, autor znakomicie przyjętej w Stanach Zjednoczonych książki „People vs. Democracy” [Lud kontra demokracja], która niedługo ukaże się nakładem Wydawnictwa Kultury Liberalnej. W rozmowie z Tomaszem Sawczukiem Mounk tłumaczy, jak, jego zdaniem, demokracja liberalna na przestrzeni ostatnich dekad zamieniła się w niedemokratyczny liberalizm.

To między innymi z tego powodu obietnica „odzyskiwania kontroli” przez politycznych radykałów rozpada się na naszych oczach. Pytanie, jak na ten stan rzeczy zareagują wyborcy. Drogi mają właściwie trzy: poszukanie jeszcze bardziej radykalnych obietnic, rezygnację z udziału w życiu politycznym w ogóle lub powrót do szeroko rozumianego głównego nurtu.

Pytanie tylko, czy mainstream ma dla takich wyborców jakąkolwiek ofertę. Nie chodzi tu o proste obietnice transferów socjalnych czy mgliste zapewnienia o otwartości i europejskości. Te mogą pozwolić wygrać kolejne wybory, ale wspomnianego na początku poczucia utraty kontroli i rozczarowania demokracją nie przywrócą. Jeśli naprawdę chcemy przywrócić żywotność liberalnym demokracjom, musimy szukać pomysłów radykalnych.

Tych dostarcza obficie Eric Posner, amerykański prawnik z Uniwersytetu w Chicago i współautor bardzo ciekawej książki „Radical Markets”. W rozmowie z Łukaszem Pawłowskim Posner wyjaśnia na przykład, dlaczego chciałby zrezygnować z zasady „jeden człowiek, jeden głos” i de facto wprowadzić możliwość kupowania głosów. Wszystko po to, aby… zdemokratyzować współczesne demokracje.

Ten i inne pomysły Posnera – między innymi rewolucjonizujące prawa własności czy system migracyjny – mogą przyprawiać o zawrót głowy, ale też nikt nie mówi, by wszystkie je wprowadzać od razu. Chodzi raczej o wyrwanie się z politycznej „bieżączki”. Pochłonięci doraźnymi przepychankami i codziennym „stanem gry” tracimy z oczu poważniejsze przyczyny wielu dzisiejszych kryzysów, także w Polsce. Licząc na pokonanie „radykałów” czy „populistów”, wierzymy, że po zwycięstwie wszystko wróci do normy. Nasi dzisiejsi rozmówcy przekonują, że nie wróci. Ale też podpowiadają rozmaite drogi wyjścia.

Zapraszamy do lektury!
Łukasz Pawłowski