Szanowni Państwo!

Tego strajku nie da się zignorować, objął szkoły w miastach, miasteczkach i na wsi. W mediach rozgrzała dyskusja o stanie edukacji po „reformie” wprowadzonej przez minister Annę Zalewską i sytuacji zawodowej nauczycieli. Postulatom płacowym podnoszonym przez związki zawodowe towarzyszy hasło odzyskania przez nauczycieli należnego im szacunku, godności i pozycji w społeczeństwie.

Mechanizm jest prosty. Lepsze zarobki mają się przełożyć na wzrost prestiżu zawodu nauczyciela i pozytywnie wpłynąć na jego konkurencyjność na rynku pracy. To z kolei może zachęcić młodych ludzi do wybierania szkoły jako swojej ścieżki kariery, czyli zapobiec odmienianej przez wszystkie przypadki negatywnej selekcji do zawodu.

W dyskusjach rzadko pojawia się jednak pytanie o to, kim właściwie powinien być nauczyciel i jaką ma pełnić rolę w pluralistycznym społeczeństwie i błyskawicznie zmieniającej się rzeczywistości nowych technologii.

W rozmowach często powraca mityczny wzór nauczyciela siłacza, obarczonego misją niesienia w lud kaganka oświaty. To na nim spoczywa odpowiedzialność za obecny i przyszły kształt społeczeństwa. Jednak w rzeczywistości wielu z nas traktuje nauczycieli jak dostarczycieli usług edukacyjnych, którzy mają być podporządkowani klientowi – dziecku, rodzicowi, państwu czy samorządowi. A każdy z tych klientów stawia inne wymagania.

Czy tak było „od zawsze”? Doświadczenia historyczne na niewiele nam się tu zdadzą. W II RP jako w nowo powstałym nowoczesnym państwie narodowym nauczyciele znajdowali się na służbie państwowej i pełnili rolę ideologów narodowych. To na nich spoczywała odpowiedzialność unarodowienia oraz wychowywania w duchu państwowym młodego pokolenia. W PRL-u z kolei zawód nauczyciela miał być awangardą zmiany społecznej. Jednocześnie, jak zauważa Przemysław Sadura, kultura organizacyjna polskiej szkoły odpowiadała kulturze obywatelskiej społeczeństwa PRL-u. Niby egalitarna, kształtowała zhierarchizowane struktury, w których wiadomo było, co komu wolno. Autorytarny model stosunków i nauczania dominował. Dzieci miały przede wszystkim nauczyć się wykonywać polecenia.

Taka rola nauczyciela została po 1989 roku stopniowo rozmontowana – i słusznie. Jednocześnie osłabiono jednak jego pozycję zawodową i prestiż zawodu. Bo gdzie miejsce na misję społeczną, gdy wszyscy marzyli o własnym biznesie i dużych pieniądzach?

Z międzynarodowych badań sprawdzających zaufanie społeczne do 32 profesji wynika, że choć polscy nauczyciele wciąż cieszą się zaufaniem na poziomie 78 procent, zbliżonym do tego sprzed kilku lat, to jednak na tle innych krajów ich pozycja wypada dość blado. Nad Wisłą nauczyciele znaleźli się na 10. miejscu w rankingu zawodów, ex aequo z rzemieślnikami, czyli… najniżej spośród wszystkich badanych krajów. W Holandii i Wielkiej Brytanii pedagodzy zajęli miejsce 4., przy czym w tym pierwszym kraju na nauczycielach gotowych jest polegać 95 procent badanych.

Jeszcze gorzej jest wynikami badania prestiżu. Z pozoru wszystko jest w porządku – w badaniach z 2013 roku 74 procent ankietowanych zadeklarowało, że traktuje zawód nauczyciela z „dużym poważaniem”. To jednak mniej niż w badaniach z 2008 roku. Poza tym przed nauczycielem znaleźli się przedstawiciele wielu innych zawodów, między innymi pielęgniarka, inżynier, górnik, robotnik wykwalifikowany czy strażak.

„Z jednej strony to zawód wciąż uznawany za godny szacunku, zwłaszcza w małych społecznościach. Na wsi, w małych miastach praca nauczyciela oznacza miejsce w elicie”, mówi dr hab. Piotr Mikiewicz w rozmowie z Jakubem Bodzionym i Łukaszem Pawłowskim. „Im większe miasto, tym ten zawód jest mniejszym wyróżnikiem na tle innych. Nie można więc powiedzieć, że w Polsce w ogóle nauczyciel to zawód o niskim lub wysokim prestiżu”. Mikiewicz dodaje też, że „na prestiż nauczyciela wpływa również coraz łatwiejszy dostęp do informacji, który sprawia, że dziś ludzie czują się uprawnieni do wypowiadania się w kwestiach, które kiedyś były zarezerwowane dla specjalistów, na przykład nauczycieli. Dziś nauczyciele przestają być autorytetami”.

Pedagodzy utknęli więc w kryzysie: pauperyzacji i (auto)definicji. Ratunku szukają często w przestarzałym modelu nieomylnego autorytetu, wykładającym wiedzę ex cathedra. Oczywiście mowa o tych, którzy w szkole w ogóle zostali, bo wielu zmieniło zawód lub odeszło na emeryturę. A młodzi wcale się do tej profesji nie palą. „Od pół roku szukamy nauczyciela fizyki. Nikt nie chce tu pracować za obecne stawki”, mówi Adam Rębacz, nauczyciel historii i były wicedyrektor IX Liceum im. Klementyny Hoffmanowej w Warszawie w rozmowie z Tomaszem Sawczukiem. A przecież „Hoffmanowa” to jedna z najbardziej prestiżowych szkół w Warszawie, w rankingu miesięcznika „Perspektywy” sklasyfikowana na 19. miejscu w Polsce i 4. miejscu w stolicy. „Pieniądze są w tym kontekście jednym ze środków do poprawienia statusu nauczyciela”.

Z podobnymi problemami mierzą się także inne placówki. W Zespole Szkół nr 3 im. Jana III Sobieskiego w Szczytnie na 80 nauczycieli najmłodszy ma 38 lat, mówi polonista z tej placówki Grzegorz Poniatowski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. I nie wynika to z polityki szkoły, ale braku chętnych wśród młodych, także tych, którzy do zawodu mogliby mieć szczególny sentyment. „Jakoś tak się składa, że dzieci prawników często zostają prawnikami, a lekarzy lekarzami. Dzieci nauczycieli niekoniecznie”, mówi Poniatowski w wywiadzie, który opublikujemy w najbliższych dniach. Obie placówki – zarówno „Hoffmanowa” w Warszawie, jak i „Sobieski” w Szczytnie biorą udział w strajku.

Problemy systemu edukacji przypominają pod wieloma względami problemy publicznej opieki zdrowotnej. W wielu miejscach w kraju gra toczy się o to, jak nakłonić kogokolwiek do pracy w publicznych placówkach, a nie jak wybrać najlepszych kandydatów.

Nauczyciel powinien być przewodnikiem w zdobywaniu nowej wiedzy, kimś, kto potrafi pomóc odnaleźć się we współczesnym świecie i zalewie informacji. W wersji idealnej – pomóc uczniowi być szczęśliwym i świadomym człowiekiem, obywatelem, konsumentem. Nie każdy będzie autorytetem czy mentorem, ale każdy powinien być kompetentny i lubić swoją pracę – w tym przede wszystkim: lubić uczniów. Niestety, dziś wybór spośród kilku kandydatów na stanowisko nauczyciela (tam, gdzie jeszcze jest z kogo wybierać) nierzadko ogranicza się wyłącznie do sprawdzenia uprawnień. Cały proces zaczyna się i kończy na papierze. Bez lekcji próbnych czy hospitacji.

A przecież „problemy w systemie edukacji w pierwszym rzędzie odbijają się na jego najsłabszym, najmłodszym ogniwie, czyli na uczniach”, pisze Katarzyna Kasia z „Kultury Liberalnej”. „Jeśli nie zadbamy o nauczycieli i jakość nauczania, pokrzywdzone będą przede wszystkim dzieci”.

W ten sposób próbuje przedstawić sens strajku także przewodniczący Związku Nauczycielstwa Polskiego, Sławomir Broniarz. „Warunki oraz czas pracy ucznia i nauczyciela są ze sobą powiązane. Przeciążone tornistry, brak jakiejkolwiek autonomii po stronie szkoły i refleksji po stronie rządowej w zakresie tego, jak dziecko ma uczyć się w szkole, to są nasze wspólne problemy. Dzieci są przeciążone nauką, przeładowane książkami, nie mają należytej możliwości kontaktu z nauczycielem, a nauczyciel z nimi”.

Dlaczego więc strajk nie koncentruje się na tych zagadnieniach? „Jeżeli zamkniemy ten element płacowy, zwiększą się nakłady państwa na edukację, które trafiają do samorządów na prowadzenie szkół i przedszkoli. Wówczas też przestaniemy dyskutować o problemie negatywnej selekcji do zawodu nauczyciela. Wtedy będzie czas na debatę o tych szerszych kwestiach”, mówi Broniarz.

Rząd jednak zdaje się przyjmować dokładnie odwrotną perspektywę – najpierw reformy, a potem podwyżki. Ustami szefa Kancelarii Prezesa Rady Ministrów, Michała Dworczyka, władza odpowiada bowiem, że podniesienie nakładów na edukację w tej chwili byłoby bezcelowe. „Większe pieniądze wsypane do systemu nie mają sensu, dlatego że ten system wyczerpał swoje możliwości”, mówił Dworczyk, jakby ignorując fakt, że Prawo i Sprawiedliwość od trzech lat realizuje reformę edukacji, która ten system miała uzdrowić. Czy to oznacza, że reforma firmowana przez minister Annę Zalewską poniosła klęskę? A jeśli tak, jakie w związku z tym propozycje może mieć rząd dla strajkujących, choćby podczas obrad oświatowego „okrągłego stołu”, którego zebranie zaproponował po Świętach Wielkanocnych Mateusz Morawiecki?

Z tymi pytaniami zwróciliśmy się pisemnie – bo o taką formę nas poproszono – do Biura Informacji i Promocji Ministerstwa Edukacji Narodowej, ale do czasu zamknięcia numeru nie otrzymaliśmy odpowiedzi. Jeśli ją uzyskamy, przekażemy ją do wiadomości także Państwu.

Zapraszamy do lektury!

Redakcja „Kultury Liberalnej”