Trudno jest wyobrazić sobie historię dwudziestowiecznej francuskiej literatury dziecięcej bez przygód małego Mikołajka. Ba! Bez książeczek o tym małym chłopcu i grupie jego szkolnych kolegów trudno jest sobie wyobrazić jakąkolwiek historię literatury przeznaczonej dla najmłodszych odbiorców. Obok „Małego księcia” Antoine’a de Saint-Exupéry’ego i komiksów o Asteriksie i Obeliksie, opowieści o Mikołajku są chyba najczęściej przekładanymi francuskimi utworami dla dzieci. I, podobnie jak „Mały książę” oraz perypetie dwóch sympatycznych Galów, są one kojarzone nie tylko ze świetnie napisanym tekstem, ale również ze wspaniałymi ilustracjami.
Zresztą mikołajkowa seria od początku była pomyślana jako nierozerwalny mariaż słowa i obrazu. Pierwsze przygody Mikołajka opublikowane zostały pod koniec lat 50. w belgijskim tygodniku „Le Moustique” i miały formę komiksu. René Goscinny, ukrywający się pod pseudonimem Agostini, wymyślał krótkie scenariusze. Jean-Jacques Sempé, występujący pod własnym nazwiskiem, dbał o oprawę graficzną. Pomimo dobrego przyjęcia, projekt szybko upadł. Sempé nie przepadał za komiksową formą przekazu. „Nigdy ich nie czytałem – mówił po latach o komiksach – nigdy tego nie lubiłem”. Dopiero w wyniku starań dziennikarza i wydawcy Henriego Amouroux przygody Mikołajka wróciły na łamy gazet – najpierw pojawiły się w weekendowym wydaniu dziennika „Sud Ouest”, później, aż do 1965 roku, były drukowane we francuskim tygodniku komiksowym „Pilote”. Tym razem w kształcie, jaki znamy dziś. Krótkiemu tekstowi towarzyszyło zazwyczaj kilka czarno-białych rysunków Sempégo, tworzonych charakterystyczną oszczędną kreską. Sempé miał zresztą wpływ nie tylko na to, jak wyobrażano sobie wygląd bohaterów opowiastek Goscinny’ego, ale również na samą fabułę. „René nigdy nie był na koloniach letnich, a ja, owszem” – opowiadał Sempé. „Dekoracje i nastrój to moja zasługa, postacie, takie jak Ananiasz czy Godfryd, to dzieło Renégo. Z wyjątkiem Mikołajka”.
Rola Sempégo w tworzeniu słynnej serii może zaskoczyć polskiego czytelnika. Większość z nas zna go głównie właśnie jako ilustratora przygód Mikołajka. Niektórzy kojarzą go być może z rysunkami do przesyconych klimatem południowej Francji, wspomnieniowych książek Marcela Pagnola, „Katarzynki” Patricka Modiano czy „Historii pana Sommera” Patricka Süskinda. We wszystkich tych przypadkach na pierwszy rzut oka wciąż jest to artysta, który tylko dopełnia dzieła innych autorów. Sempé to jednak twórca w pełni samowystarczalny. I nie chodzi tu tylko o to, że trudno jest sobie wyobrazić przygody Mikołajka czy książki Pagnola z innymi ilustracjami niż te, które wyszły spod pióra francuskiego rysownika. Sempé ma również dar opowiadania i potrafi go wykorzystać. Choć robi to oszczędniej niż pełnoetatowi pisarze, dając przewagę obrazowi, a nie słowu.
Dobrym przykładem książki, która wyszła całkowicie spod ręki Sempégo, jest opublikowany właśnie w Polsce „Marcelek”. Bohaterem tej opowieści jest tytułowy Marcelek Kamyczek, chłopiec wyróżniający się specyficzną przypadłością. Malec czerwieni się bez powodu i w najmniej odpowiednich momentach (wtedy, gdy czerwienić się powinien, nigdy mu to nie wychodzi). Jak wiemy z doświadczenia, dzieci są urodzonym nietzscheanistami. Nie wybaczają słabszym, a każdy objaw inności, który nie przejawia się w byciu silniejszym lub bogatszym, to dla nich wystarczający powód do wykluczenia ze wspólnej zabawy. Marcelek jest naturalnym klasowym outsiderem, osamotnionym i wytykanym palcami.
Jednak nawet do outsiderów czasami uśmiecha się szczęście. Do budynku, w którym mieszka Marcelek, sprowadza się drugi chłopiec, Remek Grabek. On również odróżnia się od reszty dzieci. Gra wspaniale na skrzypcach, ale przede wszystkim kicha tak, jak Marcelek się czerwieni – w najmniej spodziewanych lub odpowiednich momentach. Obaj chłopcy się zaprzyjaźniają. Spędzają ze sobą całe dnie. Płatają sobie figle, chodzą na wycieczki, czasami zwyczajnie milczą, „bo nigdy nie nudzą się w swoim towarzystwie” [s. 59].
Pewnego dnia Remek wyprowadza się wraz z rodzicami. Marcelek rozpacza, jednak czas leczy wszelkie rany i chłopiec poznaje nowych przyjaciół. Kończy szkołę. Dorasta. Znajduje pracę i zakłada rodzinę. Pewnego dnia w zatłoczonym autobusie słyszy charakterystyczne kichnięcie. Tak, to nie pomyłka. Po latach spotyka Remka Grabka. Jak się szybko okazuje, ich przyjaźń przetrwała długie rozstanie, a oni sami zachowali w sobie cząstkę chłopięcej beztroski i entuzjazmu. Stare dobre czasy wspólnych wypadów i wspólnego spędzania czasu powracają.
Brzmi to wszystko niezwykle prosto i w gruncie rzeczy taki też jest tekst tej historyjki. Choć, jak to u Sempégo bywa, więcej niż połowę roboty i tak robią w tej książeczce ilustracje. Mamy tu wszystko, do czego nas przyzwyczaił francuski mistrz tuszu i piórka: nakreślone kilkoma kreskami postacie dzieci; pełne szczegółów rysunki budynków, wnętrz i ulic, w których giną miniaturowi ludzie; przestrzenie, takie jak klatka schodowa, sala szkolna czy park, zamarkowane jedynie paroma liniami, jakimś charakterystycznym detalem; i przede wszystkim dużo świtała, biel czystej kartki, która w połączeniu z delikatnym rysunkiem nadaje ilustracjom Sempégo niesamowitą lekkość i ciepło.
To właśnie walor estetyczny sprawia, że jest to książka, którą z przyjemnością przeczytają również starsi czytelnicy. Choć może jest to stwierdzenie dla Sempégo nieco niesprawiedliwe. Czar opowieści o Marcelku – tak jak czar opowieści o przygodach starszego o parę lat Mikołajka („Marcelek” ukazał się w 1969 roku) – nie polega bowiem tylko na jego wysmakowanej szacie graficznej. Jest w książkach ilustrowanych przez Sempégo jakaś pogodna nostalgia za dawnymi czasami, która ogarnia również czytelników.
Jakie to czasy? Początek kariery artystycznej Francuza i jego pierwsze sukcesy przypadają na koniec lat 50. i lata 60. To okres tak zwanych Trente Glorieuses, trzydziestu wspaniałych lat europejskiej prosperity, których początek datuje się od późnych lat 40., a koniec na połowę lat 70. W tych pierwszych dekadach powojennych zbudowano na Starym Kontynencie względnie stabilny system państwa opiekuńczego, korzystając ze stałego wzrostu gospodarczego. Jest to również czas gwałtownej industrializacji i wprowadzania nowych technologii, które zmieniły styl życia Europejczyków i ich bezpośrednie otoczenie.
Rysunki Sempégo dobrze ilustrują tę zmianę, a sam artysta – podobnie jak monsieur Hulot, bohater filmów Jacques’a Tatiego – nie kryje, że nie zawsze jest mu ona w smak. Woli to, co mniejsze, swojskie, bardziej intymne i powolne. Innymi słowy – to, co jest szyte na ludzką miarę. Ulicy zapchanej samochodami przeciwstawia ogród lub park, bezimiennemu tłumowi wielkiego miasta – grono sąsiadów z jednego podwórka, zimnemu biurowcowi – zagracone antykami mieszkanie w odrapanej kamienicy. Jego Francja to stara Francja bezpośrednich kontaktów, rozmów i domowych rytuałów. Owszem, pełna wad, ale takich, które łatwo się wybacza.
Tęsknotę za takim światem wzbudza w nas również „Marcelek” i kto wie, czy imię głównego bohatera tej uroczej książeczki, nie jest dobrane celowo. On również wyrusza w poszukiwaniu utraconego czasu (i przyjaźni) i ów czas (oraz przyjaźń) odnajduje.
Książka:
Jean-Jacques Sempé, „Marcelek”, przeł. Magdalena Talar, wyd. Znak, Kraków 2019.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.