Łukasz Pawłowski: Ile lat pracuje pan jako nauczyciel?

Grzegorz Poniatowski: We wrześniu minie 28 lat.

Cały czas w liceum w Szczytnie?

Tak, jestem dinozaurem.

A przy okazji nauczycielem dyplomowanym?

Oczywiście, od wielu lat.

Ile dostaje pan miesięcznie?

3027 złotych.

Netto?

Tak, z dodatkami za wychowawstwo, wysługę lat itd. Z całym plikiem dodatków, które pojawiają się w oświacie.

Na tle innych nauczycieli w szkole jest pan raczej tym lepiej czy gorzej zarabiającym?

Zdecydowanie lepiej, jakkolwiek by to nie brzmiało.

Pan należy do ZNP?

Tak, ale kiedy pojawiają się próby wmanewrowania ZNP w jakąś politykę, otwieram szeroko oczy ze zdumienia. Na spotkaniach w naszym liceum polityka nigdy się nie pojawiała.

Przedstawiciele rządu lub jego zwolennicy twierdzą jednak, że jest to strajk polityczny, w tym sensie, że jest rzekomo inspirowany przez opozycję i ma na celu zaszkodzić władzy. Czy można powiedzieć, że ludzie strajkujący w naszym liceum to przeciwnicy rządu?

To raczej ludzie, którzy doszli już do pewnego poziomu frustracji. Kiedy zaczął się strajk, nie doceniłem jednej rzeczy. Przy braku komunikacji między szkołami nagle okazało się, że wszyscy, niezależnie od tego, w jakim regionie uczą, zaczęli mówić tym samym językiem i używać tych samych argumentów. Nagle okazało się, że wszystkich uwiera to samo.

Czyli pieniądze?

Nie, lekceważenie. Są ludzie, dla których ten strajk jest poważnym wyrzeczeniem finansowym. Ale czujemy się upokorzeni – a pieniądze na pewno nie są najważniejszą przyczyną strajku.

Przy braku komunikacji między szkołami nagle okazało się, że wszyscy, niezależnie od tego, w jakim regionie uczą, zaczęli mówić tym samym językiem i używać tych samych argumentów. Nagle okazało się, że wszystkich uwiera to samo. | Grzegorz Poniatowski

Rząd wychodzi naprzeciw państwa żądaniom i obiecuje zwołanie okrągłego stołu, czyli debaty o oświacie po świętach wielkanocnych. Źle?

Rozmawiać zawsze można. Ale jakoś nie wierzę w te szczodre obietnice i szczerość przekazu.

Dlaczego?

Ja i inni protestujący czujemy się częścią jakiejś gry. Do mediów dostaje się przekaz o okrągłym stole i rozmowach, a władze oświatowe podkreślają ogrom konsultacji ze środowiskiem. Jakiś czas temu byłem na konsultacjach z kuratorem, które wyglądały tak, że w pierwszych rzędach siada grono popleczników, bojkotujących osoby o innym zdaniu. Pytania są zadawane wyłącznie z kartki, a urzędnik prezentuje przekaz dnia. Zamiast odpowiedzi dostaliśmy taką ulotkę.

To były rozmowy dotyczące tego strajku czy reformy oświaty?

Reformy. Ale na każdym etapie jest poczucie, że nasz głos nie jest istotny.

A jak pan ocenia skutki tej reformy? Nauczyciele nie buntowali się – a na pewno nie w tej skali – kiedy ogłaszano jej założenia i kiedy zaczęto wprowadzać ją w życie. Co się zmieniło?

To narastało. Po trzech latach zobaczyliśmy skalę problemów, chociażby w kwestii podręczników. Pojechałem na spotkanie konsultacyjne, gdzie spotkałem przedstawicieli wydawców, którzy są kompletnie zagubieni i drukują de facto próbne wersje podręczników, bo nie wiedzą do końca, jak to będzie wyglądało.

Ale gorsze jest to, że ta reforma cofa nas tak naprawdę do lat 90. W nauczaniu języka polskiego nie wnosi nic nowego – nie ma żadnego nowoczesnego podejścia. A zamiast 13 pozycji, tak zwanych „ogwiazdkowanych”, które uczeń musi opanować, mamy 24 pozycje. To znaczy, że miesięcznie trzeba przyswoić co najmniej 2–3 lektury, a te lektury nie są ciekawe. W ogóle nie oddają tego, czym się młodzież interesuje, i zamiast zachęcania do czegoś twórczego i samodzielnego, mamy wtłoczenie w schemat z lat 90.

Reforma doprowadziła też do tak zwanej „kumulacji roczników”, co polega na tym, że do liceum zdają obecnie zarówno absolwenci gimnazjów jak i nowej ośmioklasowej podstawówki. Czy w naszym liceum także będzie z tym problem?

W ubiegłym roku w powiecie szczycieńskim mieliśmy nieco ponad 600 absolwentów gimnazjów. W tym roku będzie ich 1300 – absolwentów nowych podstawówek i gimnazjów. I tak naprawdę nie mamy żadnej czytelnej wizji, co się będzie działo.

Czyli ta fala właśnie nadchodzi?

Dokładnie tak. Dotychczas sytuacja była opanowana, ale przed nami wielka niewiadoma. I teraz pytanie, co zrobić? Czy zatrudniać nowych nauczycieli, a potem ich zwalniać? A może zaproponować więcej godzin nauczycielom, którzy już pracują? U nas padło takie pytanie i byliśmy na „tak”.

Ale kiedyś te godziny trzeba realizować. A to może się skończyć tym, że zajęcia będą trwały od 8.00 do 17.00.

Jest taka opcja. Ale dopóki nie skończy się proces rekrutacji, w którym też uczestniczę, a który trwa w czasie wakacji – to tak à propos dwóch miesięcy urlopu, jaki mają nauczyciele – nie wiadomo, na czym stoimy. Na razie dominuje myślenie, że „jakoś to będzie”.

Ilustracja: Max Skorwider

Jak podejmowano decyzję o strajku? Wszyscy nauczyciele zdecydowali się na strajk i nie było z tym problemu czy potrzebne były dłuższe negocjacje?

Nie było żadnych wielkich zgromadzeń i dyskusji. Wyglądało to raczej tak, jakby każdy indywidualnie dochodził do wniosku, że tak dłużej być nie może.

Ale referendum strajkowe się odbyło?

Tak.

I jaki był wynik?

Na 80 osób pracujących w naszej szkole w referendum wzięło udział 66. Za strajkiem było 83 procent. To wynik stosunkowo niski, były szkoły, gdzie za strajkiem głosowali wszyscy. U nas nie strajkują osoby z administracji, w tym administracji internatu. To są poważne dylematy – co zrobić z młodzieżą, która ewentualnie przyjedzie?

Jakie są nastroje wśród protestujących?

Najsłabszym ogniwem tego protestu jest groźba tego, że komuś uda się nas skłócić. Albo nawet nie tyle uda się to komuś, co sami się skłócimy. Dlatego bardzo dbamy o to, żeby nie tworzyć jakiegoś pola konfliktu. Decyzja o strajku jest suwerenną decyzją każdego człowieka. U nas nie strajkuje dwójka nauczycieli, ale nie mamy zamiaru ich przekonywać czy szykanować. Nie, to suwerenna decyzja.

Ale co dalej? Zbliżają się matury i co zrobić z tymi, którzy od państwa zależą?

Odpadło nam napięcie związane z przeprowadzeniem egzaminów gimnazjalnych. Mamy ostatnie dwie klasy gimnazjum sportowego. Dzieciaki były w pełni świadome tego, co się dzieje. W piątek poszły do domu, w poniedziałek zaczął się strajk, egzamin miał być w środę. Nie mieliśmy dylematów co z egzaminem, bo wiedzieliśmy, że się odbędzie.

Mimo że pracuję tyle lat, to jest nowe doświadczenie. Nie wiem, co dalej. Słuchamy i czekamy na to, co się będzie działo, a każdy dzień zaczynamy od lektury wiadomości i komentarzy publicystów. Nie jesteśmy wytrawnymi graczami politycznymi. Ale jeśli przestaniemy trwać, to czy osiągniemy cokolwiek, czy raczej będziemy bliscy ośmieszenia się? I nie chodzi tu o próżną troskę o to, co sobie o nas pomyślą. Tylko przecież ostatecznie chcemy coś tym strajkiem osiągnąć.

Jakie jest podejście do strajku uczniów i rodziców?

Ja osobiście dostaję wiele wyrazów sympatii i poparcia od ludzi, z którymi kontaktu nie miałem nawet od wielu lat. Fotografują się ze swoimi dziećmi – nieraz takimi maluchami – i przesyłają, pisząc, że trzymają kciuki i że wszystko będzie dobrze. Niedawno spotkałem się ze znajomą ze Szczecina, która powiedziała, że od marszu „czarnych parasolek” nie było w Szczecinie tak jednoznacznych deklaracji poparcia dla jakiejś grupy.

Ale nie czujemy się dobrze. Naprawdę nie czuję się z tym wszystkim dobrze.

A hejt jest?

Ja się nie spotkałem, może dlatego że rodzina zakazała mi zbliżania się do forów internetowych. I słusznie, bo dyskusja z jakimś botem czy trollem wpędza człowieka w skrajną frustrację.

Jeśli Karta Nauczyciela jest takim dobrodziejstwem, to młodzi – a już szczególnie dzieci nauczycieli – powinni iść w ten zawód w ciemno, za przykładem swoich rodziców. Nikt rozsądny nie poszedł w ciemno. Mój syn jest farmaceutą pracującym w Walii i nie zamierza wracać. Innych dzieci nauczycieli także w szkole brak. | Grzegorz Poniatowski

Rząd przekonuje też, że realizuje już różnorodne programy socjalne – między innymi program 500+ – z których korzystają wszyscy, w tym nauczyciele. A poza tym wprowadzano już podwyżki i planowane są kolejne.

Nawet jeśli przyjąć tę argumentację, to wielu nauczycieli i tak z tych programów nie korzysta. Najmłodszy nauczyciel w naszej szkole ma 38 lat.

Ile?

To jest niesamowite, co się porobiło. O ile dawniej praktyki w szkole dotyczyły dużej grupy młodych, pojawiali się nowi ludzie, o tyle teraz po prostu ich nie ma.

Może to wynika z ograniczeń w dostępie do zawodu? Pojawiają się argumenty mówiące, że Karta Nauczyciela utrudnia zwalnianie złych nauczycieli i dlatego brakuje miejsca dla nowych.

Ale młodzi wcale się do zawodu nie pchają. Jeśli Karta Nauczyciela jest takim dobrodziejstwem, to młodzi – a już szczególnie dzieci nauczycieli – powinni iść w ten zawód w ciemno, za przykładem swoich rodziców. Nikt rozsądny nie poszedł w ciemno. Mój syn jest farmaceutą pracującym w Walii i nie zamierza wracać. Innych dzieci nauczycieli także w szkole brak – już się napatrzyły na to, jak rewelacyjnie działa ten system. Jakoś tak się składa, że dzieci prawników często zostają prawnikami, a lekarzy lekarzami. Dzieci nauczycieli niekoniecznie idą śladem rodziców.

A drugi argument – podwyżki dla nauczycieli już były i będą kolejne.

Owszem, procentowe podwyżki są, ale od jakiego poziomu? Przyzna pan, że dla faceta, który jest dobrze po pięćdziesiątce, z niemal trzydziestoletnim stażem pracy, te 3 tysiące na rękę budzą lekki uśmiech – zwłaszcza z perspektywy Warszawy.

Nie jest to dużo.

A zapewniam pana, że nie przeszła mi ani pasja, ani chęć. Nadal uważam, że dzieciaki są fajne, że ta praca jest inspirująca, że mnie nakręca. Zresztą mój strajk wygląda tak, że do piątku strajkowałem, ale w sobotę wsiadłem w samochód i zawiozłem grupę dzieciaków na konkurs poezji śpiewanej do Olsztyna.

Bo?

Bo się zgłosili i przygotowali. Nie mogę ich do końca zawieść i zostawić.