Przynajmniej jeśli chodzi o język, to najlepiej jest wtedy, kiedy zgrana metafora: uchylone niebo, spłonięcie ze wstydu, usunięta spod nóg ziemia, odzyskuje swoją realną wartość.
Najlepiej, bo okazuje się, że język to jednak sama krew i ciało, że tu nie chodzi o jakieś tam pojęcia, fikcje, nie daj boże kłamstwa, ale sam fizyczny kontakt z otoczeniem. To dlatego w „Madame Bovary” Flauberta jest tylko jedna na dobrą sprawę metafora, programowa: „Przesadna mowa zwykła kryć miernotę uczuć […], a słowo ludzkie jest jak pęknięty kocioł, na którym wygrywamy melodie godne tańczącego niedźwiedzia, gdy tymczasem chcielibyśmy wzruszyć gwiazdy”. I dlatego, według tej samej zasady, usuwająca się ziemia pod nogami narratorowi Jądra Ciemności Conrada, usuwa się spod nóg i czytelnikowi, gdy przestaje rozróżniać jakiekolwiek kształty w świecie dobra i zła.
To proste słowa i najprostsze metafory w sprzyjających okolicznościach stanowią o kontakcie z otoczeniem. Ale, że zwykle się kłamie, to i o tym łatwo zapomnieć. Tym przyjemniej jest znaleźć się w miejscu, które tą zasadę unaocznia. I to nie byle gdzie, bo w samej Zachęcie. Do czwartego maja trwa tam wystawa Liliany Porter „Sytuacje”.
Dlaczego zacząłem o słowach? Bo obrazy podlegają tej samej zasadzie. Ale zacznijmy od Liliany Porter. Z wystawy wynika, że artystka bawi się tylko figurkami z porcelany, rozbija im głowy, pozwala tulić, porcelanowemu ptaszkowi każe tęsknić za prawdziwym jajkiem, które ten ogląda na fotografii, jej ołowiany żołnierzyk strzela do nadętej świnki-skarbonki, pingwin wykłuwa oko towarzyszce, można tych sytuacji przedstawić więcej, dla oszczędności miejsca i wspólnego czasu, zostawmy tyle, że to zwykła, dziecięca zabawa figurkami. Koniec. Dlaczego jest tak poruszająca?
Bo obrazy też podlegają inflacji. Jak słowa. Obrazami kłamie się nawet lepiej, na dobre można by powiedzieć, że odkąd mamy masowo reprodukowane obrazy jesteśmy okłamani na stałe, dałoby się o tym powiedzieć przez Barthesa, dało przez Sontag. Czy Porter odkłamuje nasz świat z mitów? Skądże znowu. Pamiętajmy, ona się tylko bawi.
Ale ta zabawa – relacje między figurkami, znaczenia im nadane i uczucia w nie włożone – tęsknoty, okrucieństwa, miłości, czułości nagle przywracają nas, bo przecież nie figurki (hej, to tylko porcelana!) światu, samym sobie i temu co nas trzyma w kupie – samej potrzebie związku z materią, sobą nawzajem, światem. Jakby odzyskiwać wzrok, jakby znowu móc mówić.
To wielka sztuka. Nie dziwię się, że mimo kilkudziesięciu często lat, które minęły od stworzenia danych „sytuacji” przez Porter, mimo kultury popularnej, która zużyła i te metafory lalek, dalej jest żywa. Jak najprostsze metafory, kiedy poruszą w człowieku odpowiednią strunę.
W Zachęcie jest teraz dużo dużych wystaw. Ta nie jest największa, ani nawet najważniejsza. Ale od razu ustawia widzenie całej reszty. Co jakiś czas warto pobawić się lalkami. Albo przynajmniej podejrzeć, jak to się robi.